Burmistrz zawahał się na moment.
– No cóż, powiem panu, ponieważ to już dawno minione dzieje. Podejrzewam, że mój ojciec i ojciec Lisetty śmiertelnie się pokłócili, mieli jakąś awanturę. Pod koniec sierpnia czterdziestego trzeciego roku ojciec wrócił do domu roztrzęsiony. Był w Vigacie, żeby spotkać się z wujkiem Stefano – jak go nazywałem – nie wiem, z jakiego powodu. Wrócił blady, miał gorączkę, pamiętam, że mama bardzo się przestraszyła, więc ja oczywiście też się bałem. Nie wiem, co się wydarzyło, ale następnego dnia, przy stole, ojciec powiedział stanowczo, że w naszym domu nie można już nawet wymieniać nazwiska Moscato. Posłuchałem, choć bardzo chciałem zapytać go o Lisettę. Wie pan, te potworne kłótnie, do jakich dochodzi pomiędzy krewnymi…
– Czy pan pamięta amerykańskiego żołnierza, którego Lisetta poznała tutaj?
– Tutaj? Amerykańskiego żołnierza?
– Tak. Przynajmniej tak zrozumiałem. W Serradifalco poznała amerykańskiego żołnierza, zakochali się, ona za nim pojechała i jakiś czas później pobrali się w Ameryce.
– O tej historii z małżeństwem słyszałem co nieco, ponieważ jedna z moich ciotek, siostra mojego ojca, otrzymała zdjęcie, na którym była Lisetta w sukni ślubnej i jakiś amerykański żołnierz.
– A więc dlaczego pan się teraz zdziwił?
– Zdziwiłem się, że pan mówi, że Lisetta poznała Amerykanina tutaj. Widzi pan, kiedy Amerykanie zajęli Serradifalco, Lisetty nie było w naszym domu już od co najmniej dziesięciu dni.
– Co też pan mówi?
– A i owszem. Któregoś dnia, około trzeciej lub czwartej po południu, zobaczyłem, jak Lisetta przygotowuje się do wyjścia. Spytałem, dokąd pójdziemy na spacer. Odpowiedziała, żebym się nie obrażał, lecz tego dnia woli iść na spacer sama. Obraziłem się, i to śmiertelnie. Wieczorem Lisetta nie wróciła na kolację. Wuj Stefano, mój ojciec i kilku chłopów wyszli, żeby jej szukać, ale nie znaleźli. Przeżyliśmy straszne godziny, wszędzie kręcili się włoscy i niemieccy żołnierze, dorośli myśleli, że została zgwałcona… Następnego dnia po południu wujek Stefano pożegnał się z nami i powiedział, że nie wróci, dopóki nie odnajdzie córki. W naszym domu pozostała matka Lisetty, biedna, załamana kobieta. Potem wylądowali Amerykanie, a my zostaliśmy odcięci od frontu. Tego samego dnia, kiedy przeszedł front, Stefano Moscato wrócił po żonę, powiedział, że odnalazł Lisettę w Vigacie, że ucieczka była dziecinadą. Tak więc sam pan widzi, że Lisetta nie mogła poznać swojego przyszłego męża tutaj, w Serradifalco, lecz raczej w Vigacie, w swoim mieście.
20
Wiem, że świątynie są wspaniałe. Odkąd Cię poznałam, byłam zmuszona obejrzeć je chyba pięćdziesiąt razy, więc możesz je sobie wsadzić, kolumna za kolumną, w odpowiednie miejsce. Idę swoją drogą. Nie wiem, kiedy wrócę.
Liścik od Livii był przesycony wściekłością. Montalbano jakoś to przełknął. W drodze powrotnej z Serradifalco poczuł wilczy głód, więc natychmiast otworzył lodówkę: nic. Otworzył piecyk: nic. Sadyzm Livii, która nie chciała widzieć pomocy domowej podczas swojego pobytu w Vigacie, posunął się wręcz do tego, że przeprowadziła gruntowne porządki, nie pozostawiając nawet przylepki chleba. Wrócił do samochodu i pojechał do gospody „San Calogero”, gdzie właśnie zasuwano żaluzje.
– Dla pana jest zawsze otwarte, komisarzu.
Z głodu i pragnienia zemsty zamówił sobie obiad, który mógł się dla niego skończyć interwencją lekarza.
– Jedno zdanie daje mi do myślenia – powiedział Montalbano.
– To, w którym pisze, że jest gotowa na szaleństwo?
Siedzieli w salonie i pili kawę, komisarz, dyrektor i pani Angelina.
Montalbano trzymał list małej Moscato, który przed chwilą ponownie przeczytał na głos.
– Nie, proszę pani, szaleństwa, jak wiemy, dopuściła się potem. Powiedział mi to pan Sorrentino, który nie miał powodu wprowadzać mnie w błąd. Na kilka dni przed lądowaniem aliantów Lisetta wpadła nagle na genialny pomysł, żeby uciec z Serradifalco i przyjechać tutaj, do Vigaty, spotkać się z ukochanym.
– Ale jak to zrobiła? – spytała zmartwiona gospodyni.
– Pewnie udało jej się zatrzymać jakiś wojskowy samochód. W tych dniach Włosi i Niemcy musieli jeździć bez przerwy w jedną i w drugą stronę. Była bardzo ładna, więc chyba nie czekała długo – wtrącił dyrektor, który tym samym postanowił iść na współpracę, niechętnie ustępując przed faktem, że co jakiś czas fantazje żony nabierały realnej miary.
– A bomby? A strzelaniny? Boże, jakiej to musiało wymagać odwagi! – powiedziała jego żona.
– A więc o które zdanie panu chodzi? – spytał niecierpliwie dyrektor.
– Kiedy Lisetta pisze do pani, że on ją powiadomił, iż po długim postoju w Vigacie otrzymali rozkaz opuszczenia miasta.
– Nie rozumiem.
– Widzi pani, to zdanie po pierwsze oznacza, że przebywał w Vigacie od dawna, a tym samym, że nie pochodził stąd. Po drugie: powiadamia Lisettę, że zaraz będzie zmuszony, zobowiązany, opuścić miasto. Po trzecie: używa liczby mnogiej, a więc opuścić Yigatę miał nie sam, lecz z grupą innych osób. Z tego wszystkiego można wysnuć wniosek, że był pewnie żołnierzem. Może się mylę, ale wydaje mi się, że to najbardziej logiczna wskazówka.
– Logiczna – potwierdził dyrektor.
– Czy pani pamięta, kiedy Lisetta po raz pierwszy powiedziała, że się zakochała?
– Tak, ponieważ ostatnio nic innego nie robię, tylko wysilam umysł, żeby przypomnieć sobie każdy najmniejszy szczegół moich spotkań z Lisettą. Było to na pewno około maja lub czerwca czterdziestego drugiego roku. Odświeżyłam sobie pamięć dzięki staremu pamiętnikowi, który odnalazłam.
– Cały dom przewróciła do góry nogami – burknął mąż.
– Należałoby się dowiedzieć, jakie jednostki wojskowe stacjonowały tu od początku czterdziestego drugiego roku, może nawet wcześniej, do lipca czterdziestego trzeciego.
– A myśli pan, że to takie łatwe? – powiedział dyrektor. – Ja sam pamiętam ich mnóstwo. Były na przykład baterie przeciwlotnicze, morskie, był pociąg uzbrojony w działo, ukryty w jednym z tuneli, byli wojskowi z obrony miasta, z bunkrów… Co do marynarzy, to nie, ci przypływali i zaraz odpływali. Praktycznie to daremne poszukiwania.
Ogarnęło ich zniechęcenie. Po chwili dyrektor wstał.
– Zadzwonię… do Burruana. On cały czas był w Vigacie, przed wojną, w jej trakcie i po wojnie. A ja na jakiś czas wyjechałem.
Jego żona znów zabrała głos:
– To było, być może, zauroczenie, w tym wieku trudno rozróżnić, ale z pewnością chodziło o coś na tyle poważnego, żeby uciec z domu, na tyle, żeby przeciwstawić się ojcu, który był jak żandarm, przynajmniej tak mi mówiła.
Montalbanowi przyszło na język pytanie, którego nie chciał zadać, jednakże instynkt łowcy przeważył szalę.
– Przepraszam, że przerwę. Czy mogłaby pani sprecy… krótko mówiąc, czy mogłaby mi pani powiedzieć, w jakim znaczeniu Lisetta używała słowa „żandarm”? Czy chodziło o sycylijską zazdrość o córkę? Obsesyjną?
Kobieta patrzyła na niego przez chwilę, nim spuściła oczy.
– Jak już panu mówiłam, Lisetta była o wiele bardziej dojrzała ode mnie, ja wciąż byłam dzieckiem. Ojciec zakazał mi chodzić do ich domu, dlatego widywałyśmy się w szkole albo w kościele. Tam przez kilka godzin mogłyśmy porozmawiać w spokoju. A teraz odtwarzam sobie wte i wewte wszystko, co mi mówiła. Myślę, że wtedy nie rozumiałam jeszcze wielu rzeczy…
– Jakich?
– Na przykład Lisetta mówiła o ojcu „mój ojciec” tylko przez jakiś czas, a w pewnej chwili zaczęła mówić o nim już tylko „ten człowiek”. Ale to może nic nie znaczy. Innym razem powiedziała: „Ten człowiek kiedyś zrobił mi krzywdę, wielką krzywdę”. Ja wówczas pomyślałam, że ją karze, bije, rozumie pan? Teraz nabieram potwornych podejrzeń co do prawdziwego znaczenia tego zdania.