— Pewnie dostaniesz raka. — Edward wpadł w rzeczowy ton wykładu Vergila.
— Nie ma strachu. Już one się o to zatroszczą. Jak policja.
— W porządku — powiedział Edward, rozkładając ręce w geście rezygnacji. — Zbadałem cię. Opowiedziałeś mi historię, w którą nie mogę uwierzyć. I co mam teraz według ciebie zrobić?
— Wcale nie jestem taki beztroski, jak ci się wydaje. Boję się. Chcę znaleźć lepsze sposoby ich kontroli, nim dobiorą mi się do mózgu. Po prostu pomyśl o tym. Ich są już teraz miliardy. Więcej, jeśli zmieniają inne rodzaje komórek. Może biliony? A każda grupka mądra. Być może jestem najmądrzejszym stworzeniem na tej planecie, a przecież one nie zaczęły jeszcze tak naprawdę współpracować. Nie chcę, żeby zwyciężyły… — roześmiał się nieprzyjemnie — …żeby mi skradły duszę, wiesz? Pomyśl o kuracji, która by je powstrzymała. Może zdołamy jakoś zagłodzić gówniarzy? Po prostu pomyśl o tym. I daj mi znać.
Sięgnął do kieszeni spodni i wręczył Edwardowi kawałek papieru ze swym adresem i telefonem. Później podszedł do komputera. Wcisnął klawisz, kasując błyszczący na ekranie obraz i wymazując z pamięci dane o badaniu.
— Tylko ty. Na razie nikt więcej. I proszę… pospiesz się!
Skończyli o pierwszej. Próbki zostały pobrane. Pożegnali się w poczekalni; Vergil miał ręce wilgotne ze zdenerwowania.
— Ostrożnie przy analizach — ostrzegł. — Żebyś tylko czegoś nie złapał.
Edward patrzył, jak jego przyjaciel idzie przez parking i wsiada do swego volvo. Później odwrócił się i przeszedł z powrotem do „Pałacu Frankensteina”. Odlał centymetr sześcienny krwi Vergila do jednej probówki, kilka centymetrów sześciennych moczu do drugiej i włożył obie do szpitalnego analizatora tkanek, próbek i serum. Rano będzie już miał wyniki na monitorze w swoim gabinecie. Kał wymagał analizy bezpośredniej, ale to musiało zaczekać. I tak czuł się już jak zombie. Była druga w nocy.
Rozłożył łóżko, zgasił światło i poszedł spać nawet się nie rozbierając. Nienawidził spać w szpitalu. A Gail, gdy się rano obudzi, zastanie tylko informację nagraną na automatycznej sekretarce, informację, a nie wyjaśnienie. Zastanawiał się, co ma jej powiedzieć.
— Powiem, że wrócił dobry, stary Vergil — mruknął.
10
Edward ogolił się starą brzytwą, którą trzymał w szufladzie na takie właśnie okazje, obejrzał krytycznie w wiszącym w pokoju lekarzy lustrze i potarł policzek. W czasach studenckich używał brzytwy regularnie — taka poza. Od tamtych lat rzadko jednak brał ją do ręki, co łatwo było dostrzec: plaster zalepiał trzy podłużne cięcia na jego twarzy.
Spojrzał na zegarek. Baterie kończyły się i cyfry były zamazane. Potrząsnął gniewnie ręką, natychmiast nabrały kryształowej czystości. Szósta trzydzieści rano. Gail już wstała i przygotowywała się do wyjścia do szkoły.
Wcisnął dwie dwudziestopięciocentówki do wiszącego na ścianie w pokoju lekarzy automatu i czekał, bawiąc się długopisami i ołówkami wystającymi z kieszeni fartucha.
— Halo?
— Gail, mówi Edward. Kocham i przepraszam.
— Czekał na mnie jakiś bezcielesny głos przemawiający z telefonu. Mógł to być mój mąż.
Miała śliczny, „telefoniczny” głos, który tak go zawsze zachwycał. Po raz pierwszy umówił się z nią na niewidzianego, po krótkiej rozmowie. Dzwoniła wtedy do ich wspólnego przyjaciela.
— Ach, tak. Cóż…
— Kilka minut temu telefonował Vergil Ulam. Był zaniepokojony. Nie rozmawiałam z nim od lat!
— Powiedziałaś mu…
— Że ciągle jesteś w szpitalu. Oczywiście. Dzisiaj zaczynasz o ósmej? — Tak samo jak wczoraj. Dwie godziny ze studentami w laboratorium, sześć dyżuru przy telefonie.
— I dzwoniła pani Burdett. Przysięgała, że jej mały Tony czy Antoinette gwiżdże. Twierdzi, że sama słyszała!
— Jaka diagnoza? — Edward uśmiechnął się szeroko.
— Gazy.
— No, to chyba pod wysokim ciśnieniem!
— Pewnie się zagotował i puszcza parę — stwierdziła Gail.
Roześmiali się i Edward poczuł, że od rana uśmiecha się do niego rzeczywistość, a pozostała z poprzedniego dnia mgła fantazji znika. Oto rozmawia przez telefon z żoną, żartując na temat muzykalnych płodów. To normalne. Takie jest życie.
— Wieczorem zabieram cię do miasta — stwierdził. — Kolacja według Heisenberga.
— A co to takiego?
— Nieoznaczoność — odpowiedział wesoło. — Wiemy, dokąd idziemy, ale nie wiemy, co zjemy. Albo odwrotnie.
— To brzmi wspaniale. Który samochód weźmiemy?
— Oczywiście Kwanta.
— O Boże! Właśnie zreperowaliśmy szybkościomierz.
— I co? Popsuła się kierownica?
— Ciii… Ciągle działa. Kantujemy.
— Wściekasz się na mnie?
Gail chrząknęła znacząco.
— Lepiej, żeby Vergil wpadł do ciebie w godzinach pracy. A właśnie, po co właściwie się z nim spotykasz? Chce zmienić płeć? — Sama myśl o tym spowodowała, że zaczęła krztusić się i chichotać. Wyobraził sobie, jak odsuwa telefon i macha ręką, jakby próbowała oczyścić powietrze. — Przepraszam, Edward, naprawdę. No, powiedz!
— Sprawa poufna, kochanie. Sam nie jestem pewien, czy wiem. Może później.
— Muszę lecieć. Szósta?
— Może wpół do szóstej.
— Ciągle jeszcze będę oceniać ten program video.
— Po prostu cię porwę.
— Cudownie.
Poklepał słuchawkę i ścisnął ją mocno przed odłożeniem. Głaszcząc policzek, by bezboleśnie zdjąć plaster, poszedł do windy i pojechał nią do „Pałacu Frankensteina”.Analizator podzwaniał wesoło, badając zawartość setek probówek. Edward usiadł w swym gabinecie przed monitorem i wywołał rezultaty dotyczące Vergila. Sugerowana diagnoza była zdumiewająco niekonkretna. Wyniki odbiegające od normy komputer wyświetlał czerwonymi, jaskrawymi znakami.
„24/c ser c/count 10.000 lymphoc./mm3
25/c ser c/count 14.500 lymphoc./mm3
26/d check re/count 15.000 lymphoc./mm3
DIAG /???/ Jakie dodatkowe oznaki fizyczne? Jeśli węzły limfatyczne i śledziona powiększone to:
ReDIAG: Pacjent (nazwisko? dane?) w ostatnim stadium poważnej infekcji.
Pomocnicze: ilość histaminy i poziom białek we krwi (cali) liczba fagocytów (cali)
DIAG /???/ (analiza krwi niewystarczająca): jeśli anemia, bóle w stawach, krwotoki, gorączka:
ReDIAG: leukemia limfocytowa stadium początkowe.
Pomocnicze: Niezbyt zgodne podstawa liczba limfocytów”.
Edward polecił wydrukować dane i z drukarki cicho wysunęła się karta ciasno zapisana liczbami. Przyjrzał się jej z głębokim zastanowieniem, zwinął i wsunął do kieszeni płaszcza. Mocz wydawał się zupełnie normalny, za to takiej krwi nie widział nigdy w życiu. Nie musiał badać kału, by zdecydować, co zrobić: wsadzić klienta do szpitala na obserwację. Zadzwonił z gabinetu pod numer Vergila.
Po drugim dzwonku usłyszał pełen rezerwy kobiecy głos:
— Mieszkanie pana Ulama. Candice przy telefonie.