Выбрать главу

— Zawsze byłem wielkim facetem — mruknął.

Wszystko

— Tak, teraz jestem wszystkim.

Wyjaśnić

— Co? To znaczy, co wyjaśnić?

Najprostsze

— Tak. Wyobrażam sobie, jak trudno jest się budzić. Cóż, zasłużyliście na trudności. Cholernie stare DNA wreszcie się budzi.

MÓWIONE z innymi.

— Co?

SŁOWA przekazywane taka sama budowa ciała zewnątrz czy to jak całość WEWNĄTRZ całkowitość czy ZEWNĘTRZNE podobne.

— Nie rozumiem. Wyrażacie się niejasno.

Wewnątrz cisza. Jak długa? Trudno ocenić upływ czasu. Godziny i dni w minuty i sekundy. Noocyty rozwaliły wewnętrzny zegar jego mózgu. I co jeszcze?

TY *łączysz * stoisz MIĘDZY* ZEWNĘTRZNYM i WEWNĘTRZNYM. Czy są podobne

— Wewnątrz i zewnątrz? Och, nie.

Czy POZA macie budowę ciało podobne

— Macie na myśli Edwarda, prawda? Tak, oczywiście… mamy budowę ciało podobne.

EDWARD i inne struktury WEWNĘTRZNIE podobne/identyczne

— Oczywiście, Edward jest taki sam. Brak mu tylko was. I… tak, czy z nią wszystko w porządku? W nocy nie czuła się najlepiej.

Na to pytanie nie było odpowiedzi.

Pytajnik

— On was nie ma. Nikt was nie ma. Co z nią? Jesteśmy jedyni. Ja was stworzyłem. Nikt oprócz mnie was nie ma!

Głęboka, znacząca cisza.

Edward zatrzymał się przy Muzeum Sztuki Współczesnej w La Jolla i przeszedł przez wybetonowany plac do telefonu, wiszącego w hallu obok zbiornika-fontanny z wodą do picia. Znad oceanu nadciągnęła mgła, osiadła na liściach drzew, zamazywała zarysy hiszpańskiej architektury kościola St. James by the Sea i jego otynkowane na kremowo ściany. Włożył kartę kredytową do automatu i zapytał informacje o telefon Genetronu. Mechaniczny głos szybko podał mu numer, który Edward natychmiast wykręcił.

— Proszę odnaleźć doktora Michaela Bernarda — powiedział recepcjonistce.

— Kto mówi?

— Biuro zleceń. Mamy pilną rozmowę i nie możemy go wywołać. Minęło kilka denerwujących minut. W końcu w słuchawce odezwał się cichy głos Bernarda.

— O co chodzi, do diabła. Nie zatrudniam biura zleceń. — Nazywam się Edward Milligan. Jestem przyjacielem Vergila Ulama. Sądzę, że powinniśmy przedyskutować kilka poważnych spraw. Bernard milczał przez dłuższą chwilę.

— Pracuje pan w Mount Freedom, prawda, doktorze Milligan?

— Tak.

— Zostaje pan w mieście?

— Niestety nie.

— Dzisiaj nie mogę się z panem spotkać. Czy mógłby pan przyjechać jutro rano?

Edward pomyślał o konieczności jeżdżenia tam i z powrotem, o straconym czasie i o tym, jak bardzo zdenerwuje Gail. Nie wydawało się to ważne. — Tak — odpowiedział.

— O dziewiątej. W Genetronie. 60895 North Torrey Pines Road.

— Dobrze.

Wrócił do samochodu. Na dworze było szaro. Otworzył drzwi i właśnie wsiadał, gdy coś mu się przypomniało. Candice nie wróciła na noc do mieszkania. Przecież rano tam była.

Vergil niewątpliwie kłamał na jej temat. Tego był pewien. Więc jaką rolę grała dziewczyna? I gdzie była?

12

Gail zastała Edwarda leżącego na kanapie i śpiącego płytkim, niespokojnym snem. Na dworze wiał przedziwny, chłodny, zimowy wiatr. Usiadła obok i potrząsała męża za ramię, póki nie otworzył oczu.

— Cześć — powiedziała.

— Cześć. — Edward zamrugał i rozejrzał się dookoła. — Która godzina?

— Właśnie wróciłam z pracy.

— Wpół do piątej? Chryste! Spałem?

— Mnie tu nie było. Spałeś?

— I ciągle jestem zmęczony.

— No więc, co tym razem zmalował Vergil?

Twarz Edwarda ściągnęła się w sztywną maskę spokoju. Pogłaskał Gail po brodzie jednym palcem; nazywała to „kocią pieszczotą” i odnosiła do niej z lekką rezerwą, jakby była kotem.

— Coś tu nie tak — stwierdziła. — Czy masz zamiar powiedzieć mi co, czy dalej będziesz udawał, że wszystko jest w porządku?

— Nie wiem, co mam ci powiedzieć.

— O Boże — westchnęła Gail i wstała. — Masz zamiar rozwieść się ze mną dla tej Bakerowej.

Pani Baker ważyła sto pięćdziesiąt kilo i dopiero w piątym miesiącu odkryła, że jest w ciąży.

— Nie — odpowiedział apatycznie.

— Co za ulga. — Gail położyła mu rękę na czole. — Wiesz, ta twoja introspekcja doprowadza mnie do szału.

— Cóż, w zasadzie nie mogę nic powiedzieć, więc… — Poklepał ją po dłoni. — A teraz jesteś obrzydliwie protekcjonalny — stwierdziła. — Mam zamiar zaparzyć herbaty. Tobie też?

Przytaknął i Gail poszła do kuchni. A może powiedzieć jej wszystko, spytał sam siebie. Nasz stary przyjaciel zmienia się w galaktykę. Zamiast mówić sprzątnął ze stołu.

A w nocy, nie mogąc zasnąć, siedząc z poduszką opartą o ścianę, Edward przyglądał się Gail i rozmyślał co z tego, o czym się dowiedział, istnieje rzeczywiście, a co nie?Jestem lekarzem, mówił do siebie. To zawód naukowy, związany z nowoczesną techniką. Powinienem być odporny na jakieś tam szoki przyszłości. Vergil Ulam zmieniał się w galaktykę.

Co czujesz, kiedy wykańcza cię bilion Chińczyków?

Uśmiechnął się w ciemności i w tej samej chwili zebrało mu się na płacz. To, co nosił w sobie Vergil, było niewyobrażalnie bardziej obce niż Chińczycy. Tak obce, że żaden z nich nic jeszcze nie rozumiał i, być może, nigdy nie zrozumie.

Jaką psychologię, jaką osobowość mogła rozwinąć w sobie komórka lub, jeśli już o to chodzi, nawet grupa komórek. Próbował przypomnieć sobie wszystko, czego uczono go o ich środowisku w ludzkim ciele. Krew, limfa, tkanka, płyn wypełniający, płyn mózgowordzeniowy… Nie potrafił wyobrazić sobie organizmu o stopniu komplikacji odpowiadającym człowiekowi, który w tych warunkach nie oszalałby z nudów. Nieskomplikowane otoczenie, niezbyt wielkie wymagania, złożoność zachowań odpowiadająca w sam raz komórce, a nie człowiekowi. Z drugiej strony czynnikiem istotnym mógł być stres — takie otoczenie było rajem dla komórek, które w nim powstały, piekłem zaś dla tych, które zostały w nie wprowadzone.

Lecz wiedział, co jest naprawdę ważne, choć niekoniecznie rzeczywiste: sypialnia, cienie drzew na firance, spokojnie śpiąca Gail.

Bardzo ważne. Śpiąca w łóżku Gail.

Pomyślał o Vergilu, sterylizującym probówki ze zmienioną E. coli. Butelka mądrych limfocytów. Znikąd, przewrotnie, przyszedł mu na myśl Krypton, rodzinna planeta Supermana. Miliardy geniuszy ginących we wszechogarniającym kataklizmie. Morderstwo? Ludobójstwo?

Nie było granicy między snem i jawą. Patrzył w okno, przez rozsuwające się zasłony wtargnęły światła miasta. Mogli mieszkać w Nowym Jorku (noce w Irvine nigdy nie były tak jasne) lub Chicago. Przez dwa lata mieszkał w Chicago.

Okno rozprysło się bezdźwięcznie, szkło pękło i rozsypało się. Miasto wpełzło przez okno, potężny, kolczasty, rozświetlony, czający się w oczekiwaniu na łup potwór, ryczący w języku, którego nie potrafił zrozumieć, języku samochodowych klaksonów, zaaferowanego tłumu przelewającego się ulicami, huku bijących w asfalt pneumatycznych młotów. Próbował walczyć z potworem, ale on rzucił się na Gail, zmienił w deszcz gwiazd padający na łóżko, na meble, na ściany, na pokój…