Выбрать главу

— Tak — odpowiedział Bernard. — Dziękuję za telefon.

— Mam zamiar odwiesić słuchawkę.

— Oczywiście. Życzę szczęścia. Edward odłożył słuchawkę i objął Gail.

— To zaraza, prawda? — zapytała. Przytaknął.

— Wynalazek Vergila. Inteligentna zaraza. Nie sądzę, by można było opanować myślącą chorobę.

16

Harrison kartkował instrukcje notując coś metodycznie. Yng siedział w wygodnym, skórzanym fotelu, trzymając połączone w piramidę dłonie na wysokości twarzy; długie, proste, czarne włosy spadały mu na ukryte za okularami oczy. Bernard stał przed czarnym biurkiem z plastikowym blatem, przytłoczony jakością panującej w pokoju ciszy. Harrison skończył pisać, wyprostował się w fotelu i podniósł notes. — Po pierwsze, nie my jesteśmy odpowiedzialni. Tak to rozumiem. Ulam prowadził badania bez zezwolenia.

— Ale nie wylaliśmy go, kiedy się o tym dowiedzieliśmy — skontrował Yng. — W sądzie nie będzie to wyglądać najlepiej.

— Później się tym zajmiemy — stwierdził ostro Harrison. — Jesteśmy za to odpowiedzialni za zawiadomienie CDC. To nie przeciek chemikaliów czy desterylizacja laboratorium, lecz…

— Nikt, dosłownie nikt z nas nie wyobrażał sobie, że komórki Ulania będą mogły przeżyć poza ciałem — przerwał mu Yng, wyłamując sobie palce.

— Bardzo możliwe, że na początku nie mogły. — Bernard dał się wciągnąć w dyskusje wbrew własnej woli.

— Jest chyba jasne, że od stadium limfocytów mieliśmy do czynienia z niesamowitym rozwojem. Z rozwojem samosterującym.

— W dalszym ciągu nie potrafię uwierzyć, że Ulam stworzył inteligentne komórki stwierdził Harrison. — Nasze najnowsze badania wojskowe wykazały, jakie to trudne. Jak określił ich inteligencje? Jak je uczył? Nie, coś…

Yng roześmiał się.

— Ciało Ulama zostało przerobione, przekształcone w całości. Jak można wątpić, że kryła się za tym inteligencja?

— Panowie — stwierdził spokojnie Bernard — ta dyskusja jest akademicka. Będziemy czy nie będziemy zawiadamiać Atlantę i Bethesde[8]?

— I co im do diabła powiemy?

— Że mamy do czynienia z wczesnym stadium bardzo poważnej infekcji — powiedział Bernard — stworzonej w naszym laboratorium przez badacza, który już nie żyje i…

— Badacza, który został zamordowany — poprawił Yng, kręcąc głową z niedowierzaniem.

— …i rozszerzającej się w alarmującym tempie. — Tak — stwierdził Yng — ale co może zdziałać CDC? To się już przecież rozprzestrzeniło. Być może na cały kontynent.

— Nie — zaprzeczył Harrison. — Nie aż tak. Vergil nie stykał się z tak wielką ilością ludzi. Pewnie to coś ogranicza się do południowej Kalifornii. — Stykał się z nami — stwierdził smutno Yng. — Czy według ciebie jesteśmy już zarażeni?

— Tak — odpowiedział Bernard.

— A czy sami możemy coś z tym zrobić?

Bernard udawał, że się namyśla, a później zdecydowanie zaprzeczył. — Wybaczcie, panowie — powiedział — ale przed ogłoszeniem oświadczenia będziemy mieli sporo roboty.

Opuścił pokój i poszedł galeryjką do schodów. Na frontowej ścianie zachodniego skrzydła wisiał automat. Włożył kartę kredytową w szczelinę nad telefonem i zadzwonił do swego biura w Los Angeles.

— Mówi Bernard — powiedział. — Niedługo zabiorę samochód na lotnisko w San Diego. Czy możecie skontaktować się z George’em?

Sekretarka zadzwoniła w kilka miejsc i w końcu zlokalizowała George Dilmana, mechanika Bernarda i, czasami, jego pilota.

— George’a, przepraszam za ten pośpiech, ale to dość pilne. Samolot z paliwem musi być gotowy za półtorej godziny.

— Dokąd tym razem? — George był przyzwyczajony do wykonywania długich lotów bez uprzedzenia.

— Europa. Za pół godziny dam ci znać, żebyś mógł wypełnić plan lotu.

— To do pana niepodobne, doktorze.

— Półtorej godziny, George.

— Będę gotowy.

— Lecę sam.

— Doktorze, lepiej…

— Sam, George.

George westchnął z dezaprobatą.

— W porządku.

Bernard odwiesił słuchawkę i zaraz podniósł ją z powrotem. Wykręcił dwudziestosiedmiocyfrowy numer, zaczynający się jego prywatnym kodem satelitarnym, a kończący szyfrem. Kobiecy głos odpowiedział mu po niemiecku.

— Doktor Heinz Paulsen-Fuchse, bitte.

Kobieta nie zadawała pytań. Doktor i tak będzie rozmawiał z każdym znającym ten numer. Po kilku minutach był już przy telefonie. Bernard rozglądał się zaniepokojony, zdał sobie nagle sprawę z tego, jakie ponosi ryzyko. Ktoś może go przypadkiem zobaczyć!

— Paul, mówi Michael Bernard. Muszę cię prosić o wielką grzeczność. — Herr Doktor Bernard, chętnie pomożemy, zawsze bardzo chętnie. Co mogę dla pana zrobić?

— Czy ma pan w Wiesbaden laboratorium w pełni odizolowane od świata, które mógłby pan przygotować w ciągu jednego dnia?

— A po co? Wybacz, Michael, to niedobry czas na pytania?

— Nie najlepszy.

— Jeśli to coś poważnego, to myślę, że tak.

— Dobrze. Potrzebuję tego laboratorium i potrzebuję pasa startowego należącego do B.K. Pharmek. Po wyjściu z samolotu muszę mieć do natychmiastowego użytku kombinezon i jako transport ciężarówkę z izolacją biologiczną. Później zniszczycie mój samolot na pasie, a cały teren zdezynfekujecie. Będę twym gościem… jeśli można użyć tego słowa… przez czas nieokreślony. Laboratorium powinno być wyposażone tak, żebym mógł w nim mieszkać i pracować. Potrzebny mi będzie komputer z pełnym wyposażeniem.

— Ty rzadko pijesz, Michael, i nigdy nie miałeś kłopotów z głową, przynajmniej wtedy, kiedy byliśmy razem. To brzmi całkiem poważnie. Co się pali, Michael? Może wyciek z laboratorium…

Bernard zastanawiał się przez chwilę, jakim cudem Pul-sen-Fuchs odkrył, że pracuje teraz w inżynierii genetycznej. A może nic nie wiedział? Może się tylko domyśla?

— Sprawa jest poważna, Herr Doktor. Czy może mi pan wyświadczyć tę przysługę?

— Czy wszystko zostanie wyjaśnione?

— Tak. Zarówno pan jak i pański naród możecie tylko zyskać, dowiadując się o tym wcześniej.

— To nie błahostka, Michael. Bernard poczuł przypływ irracjonalnego gniewu.

— W porównaniu z tym wszystko inne jest błahostką, Paul.

— A więc będziemy przygotowani. Możemy się ciebie spodziewać…?

— W ciągu dwudziestu czterech godzin. Dziękuje, Paul. Odwiesił słuchawkę i spojrzał na zegarek. Wątpił, czy ktokolwiek w Genetronie zdaje sobie sprawę ze skali nadchodzących wydarzeń. Wprawdzie sam nie potrafił sobie tego wyobrazić, jednego był jednak pewien. W ciągu czterdziestu ośmiu godzin od chwili zawiadomienia CDC przez Harrisona kontynent amerykański zostanie całkowicie odizolowany od świata — niezależnie od tego, czy czynniki oficjalne uwierzą w to, co się im powie, czy też nie uwierzą. Wystarczą słowa-klucze: „plaga”, „laboratorium inżynierii genetycznej”. Akcja ta będzie oczywiście w pełni usprawiedliwiona, lecz wątpił, by okazała się skuteczna. Przyjdzie czas i na drastyczniejsze środki.

Nie miał ochoty przebywać w Stanach, kiedy to wszystko już się zacznie. Z drugiej strony nie miał jednak zamiaru wziąć na siebie odpowiedzialności za rozniesienie zarazy. A więc ofiaruje się jako królik doświadczalny najlepszej firmie farmaceutycznej w Europie.

Umysł Bernarda pracował tak, że nigdy nie pozostawiał miejsca na wątpliwości i zastanawianie się nad sensem raz podjętych decyzji, a przynajmniej nie w pracy. W sytuacji zagrożenia, gdy trzeba było działać szybko, błyskawicznie, znajdował jedno wyjście, i z reguły było ono słuszne. Inne, rezerwowe rozwiązania czekały sobie w tle, nie przeszkadzając i nie narzucając się, a on działał. Tak bywało w sali operacyjnej, tak było i teraz. Czasami ten talent budził w nim żal, czasami Bernard czuł się jak jakiś cholerny robot, obdarzony przekraczającą wszelkie granice pewnością siebie. Ale to tej zdolności zawdzięczał sukcesy, pozycję w badaniach neurofizjologicznych i szacunek, jakim cieszył się wśród kolegów po fachu i wśród zwykłych ludzi.

вернуться

8

Miasta, w których znajdują się główne CDC.