Wrócił do pokoju konferencyjnego i zabrał teczkę. Samochód, jak zwykle, czekał już zapewne na parkingu Genetronu, a kierowca czytał lub grał w szachy z kieszonkowym komputerkiem.
— Gdybyście mnie potrzebowali, będę w biurze — powiedział Harrisonowi. Yng stał nieruchomo, wpatrując się w pustą białą tablicę. Ręce założył na kark. — Właśnie zawiadomiłem CDC — poinformował go Harrison. — Oddzwonią z instrukcjami.
Już wkrótce będzie o tym wiedział każdy szpital w okolicy. Kiedy zamkną lotnisko? Jak skutecznie działają?
— Informujcie mnie — powiedział i wyszedł.
Przez chwilę zastanawiał się, co jeszcze zabrać ze sobą. Chyba już nic. Ma w teczce komplet kopii z dyskietek Ulama. Ma we krwi komplet jego mikroorganizmów.
Na jakiś czas uchroni go to przed nudą.
Ludzie. Zawiadomić kogoś?
Którąś z trzech żon? Nie wiedział nawet, gdzie mieszkają. Jego księgowy wysyłał im alimenty. W żaden praktyczny sposób…
Kogoś, kto go naprawdę obchodzi? Kogoś, kogo obchodzi on?
Po raz ostatni widział Paulette w marcu. Rozstali się po przyjacielsku. Wirowali wokół siebie jak księżyc i planeta, tak naprawdę nigdy się nie stykając. Paulette nie chciała być księżycem, i słusznie. Radziła sobie doskonale z własną karierą zawodową: była głównym cytotechnikiem Cetus Corporation w Palo Alto.
Teraz, gdy o tym pomyślał, doszedł do wniosku, że to zapewne ona wspomniała jego nazwisko Harrisonowi z Genetronu. Już po tym, jak się rozstali. Bez wątpienia sądziła, że bardzo obiektywnie i bardzo fair pomogła wszystkim zainteresowanym stronom. Nie mógł jej za to winić. Ale nie znalazł w sobie uczucia, które kazałoby mu zadzwonić do niej z ostrzeżeniem.
Nie byłoby to po prostu praktyczne.
Syn nie odzywał się od pięciu lat. Był na stypendium badawczym gdzieś w Chinach.
Bernard odrzucił ten pomysł.
Być może wcale nie potrzebuję komory izolacyjnej, pomyślał. Wygląda na to, że i tak jestem cholernie dokładnie odizolowany od świata.
17
Przeżyli… ale niewiele brakowało. W ciągu kilku minut Edward osłabł do tego stopnia, że nie mógł się poruszać. Patrzył, jak Gail dzwoni do jego rodziców, do szpitali, do szkoły. Oszalała niemal ze strachu, że mogła zarazić uczniów. Wyobraził sobie, jak rozchodzi się fala plotek, jak powtarzają je ludzie. Panika. Lecz Gail osłabła, zaczęła tracić świadomość i w końcu położyła się obok niego, w łóżku.
Przeklinała i walczyła, jak koń, próbujący powstać mimo złamanej nogi. Nie mogła zwyciężyć.
Ostatkiem sił przytuliła się do niego i leżeli skąpani w pocie, obejmując się na wzajem. Oczy miała zamknięte, twarz białą jak kreda. Wyglądała jak leżący w kostnicy trup. Przez dłuższy czas Edward był pewien, że umarła i, choć tak chory, wściekał się, nienawidził, czuł przejmujący żal spowodowany własną słabością, tym, że zbyt późno zrozumiał, co się może stać. A później przestało go to już obchodzić. Zbyt słaby, by mrugać, zamknął oczy i czekał.
W rękach i nogach czuł pulsowanie. Rytm. Z każdym uderzeniem serca przenikał go dźwięk, jakby grała orkiestra tysiąca muzyków, choć nie unisono, jakby muzycy odgrywali wszystkie symfonie świata. Pieśń we krwi. Wrażenie mijało, fale pieśni cichły, by po chwili rozdzielić się w harmonijne dźwięki.
Dźwięki zlały się w jedno bicie serca.
Żadne z nich nie wiedziało, jak szybko biegnie czas. Mogły minąć dni, nim odzyskał siły na tyle, by pójść do łazienki i odkręcić kran. Pił, aż napełnił żołądek. Przyniósł wodę Gail, podniósł jej głowę, przyłożył szklankę do ust. Wargi miała spękane, oczy przekrwione i podkrążone, ale jej skóra zaczynała nabierać koloru. — Kiedy umrzemy? — zapytała chrypliwym szeptem. — Chcę się do ciebie przytulić, kiedy będziemy umierać.
Kilka minut później miał już tyle sił, że pomógł jej przejść do kuchni. Obrał i podzielił pomarańczę; czuł, jak cukier, sok i kwas spływają mu przełykiem do żołądka.
— Gdzie są ludzie? — spytała Gail. — Dzwoniłam do szpitala, do przyjaciół. Gdzie są?Uczucie harmonijnej pieśni powróciło, uderzenia łączyły się w możliwe do rozpoznania tony, tony rosły, zlewały się w znaczenia i nagle… Czy NIEWYGODA? — Tak.
Odpowiedział automatycznie, w ten sam sposób, w jaki zadane zostało pytanie, jakby tego się właśnie spodziewał, jakby był przygotowany na długą rozmowę.
CIERPLIWOŚĆ. Są trudności.
— Co? Nie rozumiem. Odrzut. Konflikt. Trudności.
— Więc zostawcie nas w spokoju! Wynoście się! Niemożliwe. Zbyt ZINTEGROWANI.
Nie wyzdrowieli. Nie tak, by pozbyć się choroby. Uczucie powracającego zdrowia było iluzją. Krótko, mówiąc tyle, na ile pozwalały mu siły, próbował wytłumaczyć Gail, czego doświadczali.
Gail z wysiłkiem wstała z krzesła i podeszła do okna. Stała tam na drżących nogach, patrząc na ogródki i na inne domy.
— A co z ludźmi? — zapytała. — Też zachorowali? I dlatego tu nie przyszli?
— Nie wiem — odpowiedział. — Może już wkrótce?
— Czy oni… choroba… czy ona do ciebie mówi?
Przytaknął.
— A więc nie oszalałam. Przeszła powoli przez pokój. — Już niedługo nie będę mogła się poruszać. A ty? Może moglibyśmy uciec?
Ścisnął jej rękę i potrząsnął głową.
— One są w środku. Teraz są już częścią nas. Są nami. Gdzie moglibyśmy uciec?
— Więc kiedy już nie będziemy mieli sił, by chodzić, chcę położyć się z tobą do łóżka. I chcę, żebyś mnie przytulił.
Położyli się do łóżka. I przytulili do siebie.
— Eddie…
Był to ostatni dźwięk, jaki słyszał. Próbował sprzeciwu, ale przewaliły się przez niego fale spokoju i mógł już tylko odbierać wrażenia. Unosił się na falach błękitnofioletowego morza, a ponad morzem jego ciało zostało rozpięte jak mapa nieskończoną płaszczyzną. Nakreślono na niej dzieła noocytów tak, że śledził ich postępy bez najmniejszego kłopotu. Było jasne, że sam jest noocytem w stopniu znacznie większym, niż przypuszczał.
— Co się z nami stanie? Koniec z PORUSZANIEM SIĘ.
— Czy umieramy? Zmieniacie się.
— A jeśli nie chcemy się zmienić? Nie będzie BÓLU.
— A strach? Czy nie wolno nam nawet się bać? Błękitnofioletowe morze rozpłynęło się wraz z mapą w ciepłej ciemności.
Miał mnóstwo czasu na myślenie, lecz brakowało mu informacji. Czy Vergil doświadczał właśnie tego? Nic dziwnego, że wydawał się szalony. Zwrócony ku swemu wnętrzu, żyjący w obu światach na raz, a w żadnym prawdziwie. Poczuł zbliżające się ciepło. Bliskość, narzucona obecność. — Edwardzie…
— Gail. Słyszę cię. Nie, nie słyszę…
— Edwardzie, powinnam być przerażona. Chcę czuć gniew, lecz. go nie czuję.
Bez znaczenia.
— Precz! Edwardzie, chcę walczyć…