Выбрать главу

Przygwoździł Vergila spojrzeniem rzuconym spod opuszczonych brwi.

— Masz rzucić prace nadobowiązkowe. Zatrzymamy tutaj te dane, ale żądam, by wszystkie nie BM-owskie eksperymenty zostały wstrzymane, a organizmy, którymi manipulowałeś, zniszczone. Osobiście sprawdzę twoje laboratorium za dwie godziny. Jeśli tego nie zrobisz, zostaniesz wylany. Dwie godziny, Vergil. Bez wyjątków. Bez taryfy ulgowej!

— Tak jest!

— To wszystko.

2

Nikt z kolegów nie wpadłby w przesadną rozpacz, nawet gdyby Vergila wyrzucono z pracy natychmiast. Przez trzy spędzone w Genetronie lata bezustannie naruszał wszystkie zasady laboratoryjnej etykiety. Rzadko mył probówki, dwukrotnie oskarżono go o to, że nie wytarł rozlanego na laboratoryjny stół bromku etydyny (silnego mutagenu), niezbyt ostrożnie obchodził się z izotopami.

Większość ludzi, z którymi pracował, nie uważała skromności za cnotę, z którą należy się szczególnie obnosić. W końcu byli to najlepsi młodzi badacze w wielce obiecującej dziedzinie nauki i niemal wszyscy spodziewali się dojść w ciągu kilku lat do naprawdę dużych pieniędzy i własnych firm. Vergil jednak nie pasował do ich standardów. W dzień pracował, cicho i ciężko, a później pracował w nocy. Nie był człowiekiem towarzyskim, ale i nie robił sobie wrogów: po prostu ignorował większość ludzi.

Laboratorium dzielił z Hazel Overton, badaczką dokładną i czyściutką jak marzenie. Hazel być może najmniej by za nim tęskniła, być może to ona przełamała jego kod? Nie była niedołęgą w komputerach. Ale nie miał na to żadnych dowodów i nie było sensu popadać w paranoję.

Vergil wszedł do ciemnego laboratorium. Hazel przeprowadzała fluorescencyjną identyfikację na żelu elektroforetycznym używając małej lampy ultrafioletowej. Vergil włączył światło. Dziewczyna podniosła na niego wzrok, zdjęła gogle i okazało się, że jest gotowa do kłótni.

— Spóźniłeś się — powiedziała. — A twoja część laboratorium wygląda jak nie posłane łóżko. Vergil, to…

— Kaput — skończył za nią Vergil, rzucając kitel na stołek. — Zostawiłeś kilka probówek na stole we wspólnym. Obawiam się, że już się do niczego nie nadają.

— Pieprzę to!

Hazel otworzyła szeroko oczy.

— Rany, ale humorek!

— Wsadzili mi knebel do pyska. Mam odstawić wszystkie własne prace i zniszczyć próbki albo Harrison osobiście wykopie mnie za bramę.

— To chyba postąpili sprawiedliwie? — powiedziała powracając do pracy dziewczyna, której przed miesiącem Harrison również zakazał przeprowadzania jakiś doświadczeń. — Co takiego zrobiłeś?

— Jeśli nie masz nic przeciwko temu, wolałbym zostać sam. — Rzucił jej nieprzyjazne spojrzenie poprzez laboratoryjny stół. — Tę robotę możesz skończyć we wspólnym.

— Mogę, ale…

— Ale jeśli się stąd nie wyniesiesz — skończył Vergil ponurym głosem — rozsmaruję twój żel po całej podłodze czubkami moich lakierków.

Hazel przyglądała mu się uważnie dłuższą chwilę i doszła do wniosku, że bynajmniej nie żartuje. Wyłączyła więc elektrody, zabrała aparaturę i od drzwi rzuciła:

— Serdecznie ci współczuję.

— Jasne.

Musiał mieć plan. Drapiąc się po szorstkim podbródku Vergil myślał, jak zminimalizować straty. Mógł poświęcić to, co i tak na nic by się mu już nie przydało, na przykład kultury E. coli. Poszedł znacznie, znacznie dalej. Trzymał je tylko jako pamiątki i rodzaj zabezpieczenia na wypadek, gdyby coś poszło źle w następnych etapach badań. Ale poszło dobrze. Nie dotarł wprawdzie do finiszu, ale widział już metę i czuł smak zwycięstwa, podobny do smaku dobrego, chłodnego wina.

Po stronie zajmowanej przez Hazel wszystko było czyściutkie i porządne. U niego rządził chaos pudełek, tubek i chemikaliów. Jedyne ustępstwo, jakie poczynił na rzecz bhp, miało postać białej, chłonnej ścierki przeznaczonej do wycierania rozlanych niebezpiecznych płynów, która zwisała z czarnego blatu, przyciśnięta za jeden z rogów słoikiem z detergentem.

Vergil stał przed białą tablicą, na której zapisywał swe pomysły, bezmyślnie drapał szorstką brodę i czytał tajemnicze notatki, które naniósł wczoraj.

„Mali inżynierowie. Tworzą najmniejsze maszyny świata. Lepsze niż BM! Maleńcy chirurgowie. Wojna z guzami. Komputery o wielkiej pamięci. (Komputery = spec tumor HA!) Rozmiar toczka”.

Oczywiste bredzenie szaleńca, Hazel nie zwróciłaby na to uwagi. A może? Zazwyczaj na tablicy zapisywano najdziksze pomysły, idee i żarty, i każdy przygotowany był na to, że zamaże je kolejny niedoważony geniusz, a jednak… Te zapiski mogły obudzić ciekawość kogoś tak sprytnego jak Hazel. Zwłaszcza że jego praca nad BM-ami jakoś się opóźniała.

Najwyraźniej nie był wystarczająco rozważny.

BM — biochipy medyczne — miały być pierwszym zastosowanym w praktyce produktem rewolucji bioinformatycznej polegającej na włączeniu molekularnych struktur białkowych w opartą na krzemie elektronikę. W literaturze pisano o nich od lat, ale Genetron spodziewał się, że pierwsze działające egzemplarze będzie mógł przedstawić do badań i zatwierdzenia przez FDA[3] już za trzy miesiące.

A konkurentów mu nie brakowało. W tym, co zaczynało być znane jako Dolina Enzymów — biologiczny ekwiwalent Doliny Krzemowej — czyli w La Jolla i okolicy, ulokowało się co najmniej sześć firm. Niektóre zaczęły od farmacji, z nadzieją zarobienia na badaniach nad rekombinacją DNA i — wyparte z tego rynku przez starsze i bardziej doświadczone koncerny — przerzuciły się na biochipy. Genetron był pierwszą firmą powstałą w celu zajmowania się wyłącznie tym problemem.

Vergil powoli wymazywał notatki. Przez całe życie rzeczywistość konspirowała przeciw niemu, choć był na tyle uczciwy by przyznać, że na ogół on sam sprowadzał na siebie nieszczęście. Nigdy jeszcze nie udało mu się skończyć tego, co zaczął, ani w pracy, ani w życiu prywatnym.

Nie potrafił jakoś ocenić konsekwencji własnych czynów.

Wyjął cztery grube notatniki z zamykanej na klucz szuflady swego biurka i dołączył je do rosnącej kupki rzeczy, które trzeba będzie przeszmuglować z laboratorium.

Nie mógł przecież zniszczyć wszystkich dowodów! Musiał ocalić kultury białych ciałek krwi — swe specjalne limfocyty. Ale gdzie mógłby je trzymać, co mógłby z nimi zrobić poza laboratorium?

Nic. Nie miał dokąd pójść. W Genetronie było wszystko, czego potrzebował, cała aparatura, zorganizowanie zaś innego laboratorium trwałoby miesiące. Przez ten czas rezultaty jego dotychczasowej pracy dosłownie znikłyby bez śladu.

Wyszedł z pracowni tylnymi drzwiami prowadzącymi do wewnętrznego korytarza, mijając zainstalowany na wypadek zagrożenia prysznic. Inkubatory trzymano w osobnej sali, za wspólnym laboratorium. Wzdłuż ściany stało siedem emaliowanych szarych szaf, każda wielkości dużej lodówki, elektroniczne monitory cicho i skutecznie śledziły temperatury i ciśnienie parcjalne CCh w każdej z nich. W odległym kącie, pomiędzy starszymi modelami wszystkich kształtów i rozmiarów, wyszukanymi na wyprzedażach ze zbankrutowanych laboratoriów, stała Forma Scientific, błyszcząca pożółkłą stalą i białą emalią, z wypisanym na kawałku plastra i przyklejonym do drzwi nazwiskiem „Ulam” i dopiskiem „Do wyłącznego użytku”. Otworzył drzwi i wyjął stojak z naczyniami pełnymi kultur bakteryjnych.

вернуться

3

Federal Damage Agency — instytucja zajmująca się m.in. testowaniem i dopuszczaniem na rynek produktów przemysłu medycznego.