W każdym z naczyń bakterie stworzyły nietypowe kolonie, plamy zieleni i pomarańczowe, przypominające lotnicze mapy miast: Waszyngtonu lub Paryża. Z jąder kolonii wybiegały linie, dzielące je na sekcje, różniące się budową i — jak sądził — funkcjami. Ponieważ każda bakteria w kulturze miała potencjał intelektualny myszy, nie było niemożliwe, że stworzyły proste społeczności, w których powstał podział funkcji. Ostatnio nie poświęcał im większej uwagi, tak bardzo zajęty komórkami limfocytów B.
Były jego dziećmi. Wszystkie. A dzieci te okazały się wyjątkowymi.
Włączając palnik, biorąc naczynie w długie szczypce i niszcząc po kolei kultury E. coli nad płonącym gazem, czuł przypływ winy i mdłości.
Wrócił do laboratorium i wrzucił naczynia do sterylizatora. Dotarł do kresu. Nie mógł poświęcić nic więcej. Nienawidził Harrisona nienawiścią silniejszą od wszystkich uczuć, jakie do tej pory żywił w stosunku do innej istoty ludzkiej. Do oczu napłynęły mu łzy wściekłości.
Otworzył laboratoryjną zamrażarkę. Wyjął z niej butelkę z mieszadłem i białą plastikową tackę ze stojącymi na niej dwudziestoma dwoma probówkami. Butelka wypełniona była słomkowożółtym płynem — limfocytami w surowicy. Vergil sam skonstruował mieszadło, lepiej mieszające roztwór i uszkadzające mniej komórek — oś z kilkoma skręconymi w część spirali „skrzydłami”. Probówki wypełniał roztwór soli fizjologicznej i specjalna, skoncentrowana odżywka, podtrzymująca życie komórek obserwowanych pod mikroskopem.
Pobrał trochę płynu z butelki i ostrożnie wpuścił po kilka kropel do czterech probówek. Odstawił butelkę i mieszadło znów zaczęło się obracać.
Po podgrzaniu do temperatury pokojowej — ten proces przyspieszał zazwyczaj małym wentylatorkiem, łagodnie dmuchającym ciepłym powietrzem na tackę — zawarte w probówkach limfocyty uaktywniały się i zaczynały rozwijać, uwolnione od ujarzmiającego je chłodu. Teraz mogą się uczyć, dodawać nowe segmenty do wybranych odcinków DNA. A później, w normalnym procesie rozwoju komórki, nowe DNA zostanie przepisane na RNA, RNA posłuży jako matryca do produkcji aminokwasów, aminokwasy przekształcą się w białka…
Białka zaś staną się być może czymś więcej niż tylko jednostkami struktury komórek — inne komórki będą mogły je „czytać”. Albo samo RNA zostanie przez nie wyodrębnione i wchłonięte. Lub też — to trzecie wyjście stało się możliwe w chwili, gdy Vergil włączył fragmenty bakteryjnego DNA w chromosomy ssaków — same segmenty DNA zostaną usunięte i przekazane dalej.
Ilekroć o tym pomyślał, dostawał zawrotu głowy. Ileż możliwości będą miały komórki, by móc się ze sobą porozumieć i rozwijać swój intelekt?
Pomysł inteligentnej komórki ciągle wydawał mu się dziwny i cudowny — tym razem Vergil wstał i zamarł w bezruchu, gapiąc się w ścianę, aż wreszcie wróciła mu świadomość i mógł kontynuować pracę.
Przyciągnął mikroskop i włożył jego pipetę do jednej z probówek. Wysterowany instrument pobrał automatycznie zaprogramowaną ilość płynu, który Ulam wpuścił do łezki wyszlifowanej na szkiełku podstawowym.
Od początku wiedział, że jego pomysły nie są nierealne i nieużyteczne. Trzy pierwsze miesiące pracy w Genetronie, podczas których pomagał w stworzeniu krzemowo-białkowego interfejsu dla biochipów, przekonały go, że twórcy programu BM pominęli coś oczywistego i bardzo interesującego. Bo niby czemu ograniczać się do krzemu, białek i biochipów wielkości setnej części milimetra, gdy w każdej niemal żywej komórce istnieje funkcjonujący komputer o potężnej pamięci. Komórka ssaka zawiera łańcuch DNA składający się z wielu miliardów podstawowych par, z których każda działa jako fragment informacji. Czym jest w istocie rozmnażanie, jeśli nie skomputeryzowanym procesem biologicznym, bardzo skomplikowanym, lecz wysoce niezawodnym?
Genetron jeszcze do tego nie doszedł, a Vergil już dawno zdecydował, że wcale o tym nie marzy. Popracuje, dowiedzie swego tworząc miliardy działających komputerów komórkowych, opuści Genetron i założy własną firmę.
Po półtorarocznych przygotowaniach i studiach zaczął nocami pracować na maszynie genetycznej. Używając klawiszy komputera syntetyzował ciągi zasad tworzących ko-dony, z których każdy był podstawą prostej logiki DNA-RNA-białka.
Pierwsze ciągi biologiczne wszczepił jako okrągłe plazmidy w bakterie E. coli, które przyjęły je i włączyły w swe DNA. Następnie bakterie rozmnożyły i uwolniły plazmidy, przekazując biologikę innym komórkom. W kluczowej fazie swej pracy Vergil użył wirusowej odwrotnej transkryptazy zamykając pętlę sprzężenia zwrotnego między DNA i RNA. Nawet pierwotne, najprostsze bakterie wyposażone w biologikę używały rybosomów jako „dekoderów” i „czytników”, a RNA jako nośnika informacji. Dzięki pętli sprzężenia zwrotnego komórki stworzyły własną pamięć wraz ze zdolnością działania w oparciu o informacje czerpane z otoczenia.
Prawdziwa bomba wybuchła, gdy testował przekształcone mikroby. Zdolności obliczeniowe nawet bakteryjnego DNA wielokrotnie przewyższały możliwości ludzkiej elektroniki. Wystarczyło tylko wykorzystać istniejący potencjał. Wystarczyło jedno pchnięcie we właściwym kierunku!
Kilkakrotnie Vergil doznawał dziwnego uczucia, że jego praca przebiega zdecydowanie za łatwo, że jest mniej twórcą, bardziej sługą… Molekuły wydawały się same z siebie zajmować właściwe miejsca, a jeśli już coś się nie udawało, błąd był zawsze tak oczywisty, tak łatwy do naprawienia…
Najdziwniejszego uczucia doznał, gdy zorientował się, że tworzy coś więcej niż małe komputery. W momencie, w którym uruchomił proces, wprowadzając sekwencje genetyczne mogące składać i mnożyć wyposażone w biologikę segmenty DNA, komórki zaczęły funkcjonować jako jednostki autonomiczne. Zaczęły „myśleć” za siebie i tworzyć coraz bardziej skomplikowane „mózgi”.
Pierwsze mutanty E. coli miały zdolności intelektualne wypławka. Vergil uczył je poruszania się po prostych labiryntach w kształcie litery T, dając im w nagrodę cukier. Szybko jednak przewyższyły wypławka. Bakterie, proste prokarionty, robiły to lepiej niż wielokomórkowe eukarionty! W ciągu miesiąca pokonywały już bardziej skomplikowane labirynty w tempie — jeśli uwzględniło się skalę — porównywalnym z tempem myszy.
Usunąwszy najdoskonalsze sekwencje biologiki z E. coli Ulam włączył je w limfocyty B, białe krwinki pobrane ze swej własnej krwi. Łańcuchy intronów — samopowielających sekwencji bazowych par, najwyraźniej nie kodujących białek, lecz mimo to stanowiących wielką część komórkowego DNA u eukariontów — zastąpił swymi specjalnymi łańcuchami. Używając syntetycznych białek i hormonów jako środków komunikowania, przez ostatnie kilka tygodni Vergil uczył limfocyty jak najściślejszej współpracy ze sobą i ze środowiskiem — bardzo skomplikowanymi szklanymi labiryntami. Rezultaty o niebo przewyższyły jego oczekiwania. Z nieprawdopodobną szybkością limfocyty nauczyły się przechodzić labirynt, by otrzymać nagrodę w postaci odżywki.
Odczekał, aż probówki zostały wystarczająco podgrzane, by się uaktywnić, podłączył mikroskop do aparatury video i włączył pierwszy z czterech monitorów, stojących na półce nad laboratoryjnym stołem. Widział na nim bardzo dokładnie mniej więcej okrągłe limfocyty, w które zainwestował dwa lata życia. Pracowicie przekazywały materiał genetyczny przez długie rurki wyglądające jak słomki, przypominające bakteryjne pili. Niektóre z cech charakterystycznych dla E. coli zachowały się u limfocytów, nie miał pojęcia, jak. Dorosłe limfocyty nie rozmnażały się same, lecz włączały w prawdziwą orgię wymiany genetycznej. Każdy z nich, każdy z limfocytów zawartych w probówce, którą obserwował, miał potencjalne zdolności intelektualne małpy rezusa. Wprawdzie prostota ich działań wcale o tym nie świadczyła, ale w końcu żyło się im bardzo łatwo.