Выбрать главу

Rozmawiał z nimi skomplikowanym językiem chemicznego treningu, uczył je i rozwijał — aż do końca. Ich krótkie życie dobiegło kresu. Rozkazano mu je zabić. Nic trudnego. Mógł dodać do zbiorników detergentu i rozpuścić ich błonę komórkową. Zostałyby poświęcone ku chwale grupki ostrożnych, krótkowzrocznych i niewątpliwie głupich jak but biurokratów.

Oddychając chrapliwie Vergil patrzył na zajęte swymi sprawami limfocyty.

Były piękne. Były dziećmi zrodzonymi z jego krwi, wychowanymi tak troskliwie, tak troskliwie udoskonalonymi, a on sam, osobiście, wstrzyknął materiał biologiki co najmniej tysiącowi z nich. Pracowicie zmieniały teraz wszystkich swych towarzyszy, którzy zmieniali swych towarzyszy i tak dalej, i tak dalej…

Jak szympansica Washoe, ucząca swe dzieci amerykańskiego języka migowego, przekazywały z pokolenia na pokolenie pochodnię możliwej inteligencji. Jak dowie się, czy będą kiedyś mogły użyć tego potencjału?

Pasteur. — Pasteur — powiedział głośno. — Jenner.

Uważnie przygotował strzykawkę. Ściągając brwi przebił bawełnianą zatyczkę zamykającą pierwszą probówkę i zanurzył igłę w roztworze. Wyciągnął tłoczek. Pięć, dziesięć, piętnaście centymetrów jasnego płynu wypełniło strzykawkę.

Vergil trzymał ją przed oczami przez kilka minut, wiedząc, że postępuje pochopnie. Do tej pory, pomyślał zwracając się do istot, które stworzył, żyłyście bardzo, bardzo łatwo. Może nawet zbyt łatwo? Siedziałyście w roztworze, popierdując wokół i mając w obfitości wszystkie hormony, których potrzebowałyście. Nie musiałyście nawet pracować na życie. Żadnych trudnych prób, żadnych testów. Nie musiałyście używać tego, czym was obdarzyłem.

Więc co ma zamiar zrobić? Włączyć je w ich naturalne środowisko? Wstrzykując limfocyty w swój krwiobieg mógł nie tylko przeszmuglować je z laboratoriów Genetronu, lecz także odzyskać później w ilości wystarczającej, by wznowić eksperymenty.

— Hej, Vergil. — Ernesto Villar zapukał we framugę drzwi i wsadził głowę do laboratorium. — Mamy ten film z żyły szczura. Zbieramy się w 233. — Postukał palcami we framugę i uśmiechnął się promiennie. — Czuj się zaproszony. Potrzebujemy naszego miejscowego mędrca.

Ulam opuścił strzykawkę i patrzył w przestrzeń.

— Vergil?

— Przyjdę — powiedział Ulam bezbarwnie.

— Tylko się tak nie podniecaj — odpowiedział mu Villar opryskliwie. — Nie będziemy wstrzymywać premiery w nieskończoność — dodał i znikł.

Vergil słyszał jego kroki, oddalające się w korytarzu.

Doprawdy, pochopnie.

Ulam raz jeszcze przebił zatyczkę probówki i wstrzyknął do niej płyn ze strzykawki, którą wrzucił do naczynia z alkoholem. Probówkę włożył do stojaka, stojak do zamrażarki. Butla i stojak z probówkami oznaczone były do tej pory wyłącznie jego nazwiskiem, teraz zastąpiła je nalepka z napisem; na stojaku: „Próbki białek biochipów. Nieudane eksperymenty 21-32”, a na butelce: „Szczurze przeciwciała. Nieudane eksperymenty 13-14”. Nikt nie dotknie anonimowych, nie zanalizowanych rezultatów nieudanych doświadczeń. Były laboratoryjną świętością.

Potrzebował czasu do namysłu.

Rothwild i dziesięciu najważniejszych naukowców z projektu BM siedziało przed wielkim monitorem video w pustym laboratorium 233, używanym ostatnio do tego rodzaju zebrań. Rothwild był eleganckim rudzielcem, który kontrolował naukowców i pośredniczył miedzy nimi a zarządem. Stał teraz obok monitora, wyglądając bardzo szykownie w kremowej marynarce i czekoladowobrązowych spodniach. Villar dał Ulamowi zielone jak awokado plastikowe krzesełko i Vergil ulokował się z tyłu, krzyżując nogi i kryjąc twarz w dłoniach. Przemawiał Rothwild.

— Oto punkt przełomowy w zespołowej produkcji E-64. Pracowaliście nań wszyscy — zerknął niepewnie na Vergila — i wszyscy macie udział w naszym hm… tryumfie. Myślę, że mogę spokojnie użyć tego słowa. E-64 to prototyp biochipu badawczego, ma średnice trzystu mikrometrów, zbudowany jest z białek na podkładzie krzemowym i uczulony na czterdzieści siedem zmiennych frakcji krwi.

Chrząknął. Wszyscy o tym wiedzieli, ale w końcu co okazja, to okazja!

— Dziesiątego maja wstrzyknęliśmy E-64 w arterię szczura. Zamknęliśmy bardzo małe nacięcie i pozwoliliśmy biochipowi poruszać się swobodnie w krwiobiegu. Podróż trwała pięć sekund. Szczur został następnie poświęcony celem odzyskania biochipu. Grupa Terence’a „odczytała” i zinterpretowała zgromadzone informacje. Przepuszczając dane przez specjalny program, zdołaliśmy wyprodukować krótki film.

Skinął na Ernesta, który przycisnął guzik magnetowidu. Przez monitor przemknęły próbki grafiki komputerowej: znak Genetronu, stylizowane podpisy programistów. Zastąpiła je czerń. Ernesto zgasił światło.

Na ekranie pojawił się różowy okrąg, rozszerzył i rozpłynął w nieregularny owal. Wewnątrz owalu pojawiły się kolejne kręgi.

— Zwolniliśmy podróż sześciokrotnie — wyjaśnił Rothwild. I, by wszystko uprościć, wyeliminowaliśmy dane o koncentracji związków chemicznych we krwi tego szczura.

Vergil pochylił się na krześle, zapominając natychmiast o swych kłopotach.

Ciemne wstęgi przemknęły przez falujący tunel koncentrycznych kręgów.

— Przepływ krwi przez arterię — wyrecytował Ernesto. Podróż przez arterię szczura trwała 30 sekund. Vergil poczuł, jak podnoszą mu się włoski na ramionach. Gdyby jego limfocyty mogły widzieć, to — podróżując przez naczynia krwionośne — widziałyby właśnie ten długi nieregularny tunel, jednostajny przepływ krwi, maleńkie zawirowania, ścieśniające się żyły — coraz mniejsze kręgi — drgnienia obrazu, gdy biochip uderzał o ścianki arterii i wreszcie zakończenie: biochip uwiązł w naczyniu włoskowatym.

Film skończył się rozbłyskiem bieli. Pokój wypełniły okrzyki radości. — A teraz — Rothwild uśmiechnął się i podniósł dłoń, przywołując zebranych do porządku — czy macie coś do powiedzenia, nim pokażemy to Harrisonowi i Yngowi?

Vergil wycofał się z-uroczystości po wypiciu kieliszka szampana i wrócił do laboratorium, czując depresję głębszą niż dotąd. Gdzie podział się jego duch współpracy? Czy rzeczywiście wierzył, że sam zdoła dokonać czegoś tak wielkiego jak praca nad limfocytami? Jak dotąd mu się udawało — ale zapłacił za to zawieszeniem, a być może nawet zakończeniem eksperymentu i zniszczeniem okazów.

Wsunął notatki do kartonowego pudełka, które okleił taśmą. Po należącej do Hazel stronie laboratorium, na naczyniu Dewara, znalazł nalepkę: „Overton. Nie usuwać!” i przekleił ją na pudełko, które wsunął na ziemię niczyją, pod zlew. Później zajął się myciem naczyń i porządkowaniem swej części laboratorium.

Podczas inspekcji będzie skruszonym penitentem — da Harrisonowi tę satysfakcję ze zwycięstwa.

A później, w ciągu następnych kilku tygodni, potajemnie przeszmugluje na zewnątrz to, czego będzie potrzebował. Jako ostatnie wyniesie limfocyty, które przez pewien czas może przechować w domu, w lodówce. Może też kraść pożywki, by je utrzymać przy życiu. Tyle, że nie będzie mógł na nich pracować.

Potem zdecyduje, jak kontynuować badania. W drzwiach stanął Harrison.

— Wszystko w porządku — powiedział odpowiednio skruszony Vergil.

3

Obserwowali go uważnie przez tydzień, a po tygodniu, zaprzątnięci ostatnim etapem testowania prototypowego BM, odwołali gończe psy. Zachowanie Vergila stawiało go ponad wszelkimi podejrzeniami.