Whisky napijemy się później — powiedział Gogarty, siadając na stołku naprzeciw krzesła. — Myślę, że teraz chciałby pan zobaczyć to. — Pańskiego „ducha”?
Gogarty skinął głową i sięgnął do kieszeni swetra. Wyjął z niej złożony kawałek oślepiająco białego papieru i wręczył go Paulsen-Fuchsowi. — Adresowane do nas obu — powiedział. — Na nasze nazwiska. Przyszło dwa dni temu. Znalazłem w skrzynce na listy, chociaż od tygodnia nie dostarczyli nam poczty. Nie tutaj. List do pana wysiałem w Pwilheli.
Paulsen-Fuchs rozwinął kartkę. Papier był niezwykły, bardzo gładki i niemal oślepiająco biały. Jedna strona zapisana została na czarno, równym, czytelnym, odręcznym pismem. Przeczytał list i spojrzał na Gogarty’ego.
— Proszę przeczytać go jeszcze raz — polecił Gogarty. Wiadomość była wystarczająco krótka, by zapamiętać ją po pierwszej lekturze. Ale kiedy przeczytał ją po raz drugi, brzmiała inaczej.
Drodzy Sean i Paul,
Uczciwe ostrzeżenie dla mądrych. Wystarczające. Teraz zmiany małe, przyjdą większe. BARDZO wielkie. Gogarty może to stwierdzić. Zna sposoby. Ostrzega się innych. Przekażcie wiadomość.
Ten list zmienia się za każdym razem. Czasami jest bardziej skomplikowany, czasami bardzo zwięzły. Notuję go przy każdej lekturze.
Gogarty wyciągnął rękę, pocierając palcami. Paulsen-Fuchs oddał mu kartkę białego papieru.
— To nie papier — dodał Gogarty i wrzucił list do swej herbaty.
Materiał, na którym go napisano, nie nasiąkał wodą i nie ociekał po wyjęciu. Gogarty złapał list w obie ręce i zaczął go drzeć. Materiał na pozór dawał się rozdzierać, ale list zawsze łączył się w całość w którejś z jego rąk, choć nie sposób było dojść, jak to się działo.
— Chce pan przeczytać go jeszcze raz? Paulsen-Fuchs pokręcił głową przecząco.
— A więc nie jest rzeczywisty? — stwierdził.
— Och, jest wystarczająco rzeczywisty, by tu być, ilekroć chcę go przeczytać. Po prostu zmienia się, co doprowadziło mnie do przekonania, że nie jest zrobiony z materii.
— Ale to nie jakiś dowcipas? Gogarty roześmiał się.
— Nie. Nie sądzę.
— I Bernard nie umarł?
— Nie. Jest razem ze swymi noocytami. I myślę, że jego noocyty są tam, gdzie północnoamerykańskie. Jeśli „tam” jest w ogóle odpowiednim słowem. — A gdzie to jest? W innym wymiarze? Gogarty gwałtownie pokręcił głową.
— Na Boga, nie! Właśnie tu. Tu, gdzie wszystko się zaczyna. My żyjemy w makroświecie, a wiec, badając go, zupełnie naturalnie obracamy się ku gwiazdom. Ale noocyty… do nich należy mikroświat. Miały kłopoty nawet z uświadomieniem sobie istnienia gwiazd. Więc kierują swe badania w głąb. Ich odkrycia dotyczą tego, co najmniejsze. Jeśli możemy założyć, że w Ameryce Północnej błyskawicznie stworzyły zaawansowaną cywilizację, a to przecież wydaje się pewne, możemy także przyjąć, że znalazły także sposób na badanie tego, co je interesuje.
— Czegoś mniejszego od nich samych?
— Mniejszego o tyle, o ile my jesteśmy mniejsi od galaktyki. Ba, jeszcze mniejszego.
— Mówi pan o wymiarach kwantowych? — Paulsen-Fuchs niewiele wiedział o tych sprawach, ale nie był kompletnym ignorantem.
Gogarty skinął głową.
— I tak się złożyło, że to, co najmniejsze, jest także i moją specjalnością. Przede wszystkim dlatego powołano mnie w ogóle do badań nad noocytami. Większość moich prac dotyczy wymiarów rzędu l (T11 centymetra. Stała Plancka. I sądzę, że powinniśmy sięgnąć do submikroświata, by stwierdzić, gdzie znikły noocyty. I dlaczego.
— No i dlaczego? — spytał Paulsen-Fuchs. Gogarty wyciągnął stos papierów, zapisanych odręcznie tekstem i równaniami.
— Informacje można przechowywać oszczędniej niż w pamięci molekularnej. A mianowicie można je przechować w strukturze czasoprzestrzeni. Czym jest w końcu materia, jeśli nie zamarłą w próżni falą informacji. Noocyty bez wątpienia odkryły to same i na tej podstawie działały. Słyszał pan o Los Angeles?
— Nie. Co się tam stało?
— Jeszcze nim znikły same, noocyty doprowadziły do zniknięcia Los Angeles i całego wybrzeża na południe, aż do Tijuany. A może lepiej nazwać to przemianą? Być może był to wielki eksperyment? Próba kostiumowa przed tym, co się dzieje teraz? Paulsen-Fuchs skinął głową nie wiedząc właściwie o czym mowa i rozsiadł się wygodnie w fotelu, trzymając w dłoniach filiżankę herbaty. — Trudno tu było dojechać — powiedział. — Nawet trudniej niż myślałem.
— Zmieniły się zasady — odparł Gogarty.
— Z tym chyba wszyscy się zgadzają. Problem jest, jak się zmieniły. W jaki sposób.
— Wygląda pan na zmęczonego. Odpocznijmy sobie dziś wieczorem w cieple, nie wysilając mózgów na nic… oprócz przeczytania tego listu jeszcze kilka razy. Paulsen-Fuchs skinął głową i odchylił ją do tyłu. Zamknął oczy.
— Tak — mruknął. — Trudniej niż myślałem.
O świcie śnieg przestał padać. W świetle dnia równina i wydmy były zwykłe, białe. Czarne, zwiastujące zamieć chmury ustąpiły wyglądającym bardzo niewinnie szarym obłoczkom, poganianym zachodnim wiatrem. Paulsen-Fuchsa obudził zapach grzanek i świeżej kawy. Podniósł się na łokciu, przygładził rozczochrane włosy. Wyspał się dobrze na wygodnym tapczanie. Czuł się wypoczęty, choć także rozstrojony po podróży.
— Co by pan powiedział na gorący prysznic? — zapytał go Gogarty.
— Wspaniały pomysł!
— W łazience jest raczej chłodno, ale jeśli włoży pan te kapcie i stanie na drewnianej, kratce nie powinno być najgorzej.
Odświeżony i doskonale rozbudzony (w łazience było bardzo zimno) Paulsen-Fuchs zasiadł do śniadania.
— Pańska gościnność jest niezwykła — stwierdził zajadając grzanki i śmietankowy ser grubo obłożony dżemem.
— Czuje się winny temu, jak potraktowano pana w Niemczech.
Gogarty zacisnął usta i zbył te przeprosiny machnięciem ręki.
— Proszę o tym nie myśleć. Wszyscy byliśmy zdenerwowani.
— A co dziś mamy w liście?
— Niech pan sam przeczyta.
Paulsen-Fuchs sięgnął po oślepiająco białą kartkę i przesunął palcami po wyraźnych, czarnych literach.
Drodzy Paul i Sean,
Sean zna odpowiedź. Rozciągnięcie teorii, zbyt dużo obserwacji. Czarna dziura myśli. Tak, jak mówił. Teoria pasuje, Wszechświat jest kształtowany. Nie ma innego sposobu. Za dużo teorii, za mało elastyczności. Będzie więcej. Wielkie zmiany.
— Niezwykłe — stwierdził Paulsen-Fuchs. — Ten sam kawałek czegoś, cokolwiek to jest?
— Według mnie dokładnie ten sam.
— A co miał na myśli tym razem?
— Sądzę, że potwierdza prawidłowość moich prac, chociaż nie jest to zupełnie jasne. Zakładając, że tobie ten list mówi dokładnie to samo, co mnie. Powinieneś dla pewności zapisać, co przeczytałeś.
Zapisał więc przeczytane słowa na kartce papieru i podał ją Gogarty’emu. Fizyk skinął głową.
— Tym razem to znacznie jaśniejsze. Odłożył kartkę i dolał gościowi kawy.