Выбрать главу

– Usłyszałem coś – wyszeptał. Ma niski i mroczny głos, który kojarzy mi się z melasą.

– Coś czy mnie? – spytałam, patrząc mu w oczy. Jego usta drgnęły, tak jak zawsze, kiedy ma się uśmiechnąć.

– Ciebie.

– W łóżku mam przy sobie dwóch strażników. Uważasz, że to nie jest wystarczająca ochrona?

– To dobrzy ludzie, ale nie są mną.

Zmarszczyłam brwi.

– Chcesz przez to powiedzieć, że nikt poza tobą nie jest w stanie zapewnić mi bezpieczeństwa?

Nasze głosy brzmiały cicho, niemal spokojnie, jak głosy rodziców szepczących nad śpiącymi dziećmi. Cieszyło mnie, że Doyle jest tak czujny. To jeden z najwspanialszych wojowników sidhe. Dobrze go mieć przy swoim boku.

– Może Mróz… – powiedział niepewnie.

Potrząsnęłam głową. Moje włosy odrosły już na tyle, by łaskotać ramiona.

– Strażnicy królowej to najznakomitsi wojownicy w Krainie Faerie, a ty mi mówisz, że nikt nie może równać się z tobą. Ty arogancie…

Nie mogę powiedzieć, że się do mnie zbliżył – na to staliśmy zbyt blisko siebie – raczej ledwie się poruszył, napierając na tyle, że rąbek mojego szlafroka musnął jego nogi. Światło księżyca padło na naszyjnik, który zawsze nosił: maleńki pająk na delikatnym srebrnym łańcuszku. Pochylił głowę tak, że czułam na twarzy jego oddech.

– Mógłbym cię zabić, zanim którykolwiek z nich połapałby się, co się dzieje – wyszeptał.

Ta groźba sprawiła, że serce zabiło mi mocniej. Wiedziałam, że nie skrzywdziłby mnie. Wiedziałam, a mimo to… Byłam świadkiem tego, jak Doyle zabija gołymi rękami, bez broni. Wiedziałam ponad wszelką wątpliwość, że gdyby chciał mnie zabić, nikt, ani ja, ani tych dwóch śpiących strażników za mną, nie zdołałby go powstrzymać.

Nie wygrałabym walki, ale mogłabym w jakiś sposób odwrócić jego uwagę i wtedy go rozbroić. Zbliżyłam się do niego minimalnie, tak że moja twarz naciskała na jego szyję; moje wargi dotykały leciutko jego skóry, kiedy mówiłam. Przez policzek czułam jego puls.

– Nie chcesz mnie skrzywdzić, Doyle.

Musnął ustami płatek mego ucha. To był prawie pocałunek.

– Mogłem zabić was wszystkich troje.

Za nami dało się słyszeć ostry mechaniczny dźwięk, dźwięk odbezpieczanej broni. W ciszy panującej w pokoju był tak głośny, że aż podskoczyłam.

– Nie sądzę, żeby ci się to udało – powiedział Rhys dźwięcznym, donośnym głosem. Był całkowicie przebudzony, celował w plecy Doyle’a, w każdym razie tak mi się wydawało. Doyle zasłaniał mi widok, a i on, ponieważ nie miał oczu z tyłu głowy, mógł się tylko domyślać, co Rhys robi.

– Broni automatycznej nie trzeba odbezpieczać – powiedział spokojnym głosem, nawet nieco rozbawionym. Nie widziałam jego twarzy, więc nie mogłam sprawdzić, czy jego mina pasuje do tonu głosu. Staliśmy dalej nieruchomo.

– Wiem – odparł Rhys. – Może zabrzmi to nazbyt dramatycznie, ale wiesz, jak się mówi: Jeden przerażający dźwięk wart jest tysiąca gróźb.

– Wcale się tak nie mówi – zaprzeczyłam, ustami wciąż dotykając szyi Doyle’a. Kapitan mojej straży w dalszym ciągu się nie poruszał i obawiałam się, że spowoduję coś, czego nie będę mogła zatrzymać. Nie chciałam tej nocy żadnych wypadków.

– A powinno – powiedział Rhys.

Łóżko za nami zatrzeszczało.

– Mam broń wycelowaną w twoją głowę, Doyle. – To był głos Nicki. W jego słowa wpleciona była nić niepokoju. Podczas gdy w głosie Rhysa nie było strachu, w głosie Nicki było go za dwóch. Ale nie musiałam widzieć Nicki, by wiedzieć, że mierzy ze swego pistoletu pewnie, a palec trzyma na spuście. W końcu to Doyle go szkolił.

Poczułam, jak napięcie opuszcza ciało Doyle’a. Uniósł głowę na tyle wysoko, że już nie mówił do mojej skóry.

– Być może nie mógłbym zamordować was wszystkich, ale zdołałbym zabić księżniczkę, zanim wy zabilibyście mnie, a wtedy wasze życie niewiele byłoby warte. Królowa nie darowałaby wam tego, że dopuściliście do zamordowania jej następczyni.

Teraz widziałam jego twarz. Nawet w świetle księżyca było widać, że jest odprężony. Spojrzenie miał odległe, nie patrzył na mnie. Był zbyt skoncentrowany na lekcji, którą dawał swoim ludziom, by zaprzątać sobie mną głowę.

Oparłam się plecami o ścianę, ale nie zwrócił na to uwagi. Położyłam dłoń na środku jego klatki piersiowej i pchnęłam. Odchylił się do tyłu, z trudem łapiąc równowagę.

– Przestańcie wszyscy – powiedziałam donośnym głosem. Rzuciłam gniewne spojrzenie na Doyle’a. – Odsuń się ode mnie.

Skinął głową, ponieważ nie było miejsca na głębszy ukłon, po czym cofnął się, unosząc ręce, by pokazać strażnikom, że nic w nich nie ma. Stanął między łóżkiem a ścianą, nie mając miejsca na jakikolwiek manewr. Dopiero teraz ich ujrzałam. Rhys leżał na boku, mierząc cały czas w Doyle’a. Nicca stał na drugim końcu łóżka, trzymając broń w obydwu rękach, w standardowej postawie strzeleckiej. W dalszym ciągu traktowali Doyle’a jak zagrożenie. Miałam już tego dosyć.

– Męczą mnie te gierki, Doyle – powiedziałam. – Albo masz pewność, że twoi ludzie zapewnią mi bezpieczeństwo, albo nie. Jeśli nie, znajdź mi innych strażników albo dopilnuj, żebyście ty i Mróz byli zawsze przy mnie. Ale daj już spokój.

– Gdybym był jednym z twoich wrogów, twoi strażnicy mogliby przespać twoją śmierć.

– Nie spałem – zaprotestował Rhys. – Prawdę mówiąc, myślałem, że w końcu poszedłeś po rozum do głowy i zamierzasz zaliczyć ją pod tą ścianą.

Doyle zgromił go spojrzeniem.

– To do ciebie podobne, że pomyślałeś o czymś tak ordynarnym.

– Jeśli jej pragniesz, Doyle, to po prostu powiedz. Jutro w nocy może być twoja kolej. Sądzę, że odstąpilibyśmy ci jeden wieczór, gdybyś miał zamiar złamać swój… celibat.

– Odłóżcie broń – poleciłam.

Popatrzyli na Doyle’a, oczekując potwierdzenia.

– Odłóżcie broń! – krzyknęłam. – Jestem księżniczką, następczynią tronu. On jest tylko kapitanem mojej straży. Kiedy mówię wam, żebyście coś zrobili, macie to zrobić.

Nadal patrzyli na Doyle’a. Skinął nieznacznie głową.

– Wyjść – powiedziałam. – Wszyscy wyjść.

Doyle pokręcił głową.

– Nie wydaje mi się, żeby to było rozsądne posunięcie, księżniczko.

Zwykle nalegam, by wszyscy zwracali się do mnie „Meredith”, ale właśnie powołałam się na swój status. Nie mogłam mieć pretensji do Doyle’a, że nazwał mnie księżniczką.

– A więc moje rozkazy nic nie znaczą, tak?

Wyraz twarzy Doyle’a był nieodgadniony. Rhys i Nicca odłożyli broń, ale żaden z nich nie patrzył mi w oczy.

– Księżniczko, zawsze musisz mieć przy sobie przynajmniej jednego z nas. Nasi wrogowie są… nieustępliwi.

– Książę Cel zostanie stracony, jeśli jego ludzie spróbują mnie zabić w czasie, gdy on odbywa karę. Przez pół roku mamy spokój.

Doyle pokręcił głową.

Popatrzyłam na tych trzech mężczyzn, przystojnych, nawet na swój sposób pięknych, i nagle zapragnęłam zostać sama. Musiałam pomyśleć, dojść do tego, czyich właściwie rozkazów słuchają, moich czy królowej Andais. Dotąd myślałam, że moich, ale nagle przestałam być tego pewna.

Spojrzałam na nich. Rhys patrzył mi w oczy, Nicca unikał mojego wzroku.

– Nie wykonacie moich rozkazów, prawda?

– Naszym podstawowym obowiązkiem jest dbać o twoje bezpieczeństwo, księżniczko. Spełnianie twoich zachcianek znajduje się dopiero na drugim miejscu – powiedział Doyle.