Jeffery posłał mi znowu olśniewający uśmiech, ale tym razem w jego oczach widać było ulgę, a nie pożądanie.
– A zatem zgadza się pani spotkać z moją pracodawczynią w jakimś bardziej ustronnym miejscu.
– Tylko nie myśl sobie, że księżniczka spotka się z nią sama – wtrącił się Doyle.
Jeffery pokręcił głową.
– Wiem. Chodziło mi tylko o to, że moja pracodawczyni chciałaby uniknąć rozgłosu.
– Nie wiem, jak ona sobie to wyobraża – powiedziałam. – Dziennikarze są w stanie wywęszyć wszystko. Chyba że chce rzucić na nich zaklęcie, ale wykorzystywanie zaklęć przeciwko mediom jest zabronione.
Jeffery znów się zamyślił. Westchnęłam. Miałam go już serdecznie dosyć i marzyłam tylko o jednym: żeby stąd wyszedł. Z pewnością następny klient będzie mniej uciążliwy. Mój szef Jeremy Grey brał od każdego potencjalnego klienta bezzwrotną zaliczkę. Mieliśmy tak dużo zleceń, że podejmowaliśmy się tylko najciekawszych spraw. Może powinnam po prostu powiedzieć Jeffery’emu Maisonowi, żeby sobie poszedł.
– Moja pracodawczyni nie pozwoliła mi wypowiedzieć głośno swego imienia. Powiedziała, że to powinno dla pani coś znaczyć.
Wzruszyłam ramionami.
– Przykro mi, panie Maison, ale nie znaczy.
Zasępił się jeszcze bardziej.
– Była pewna, że będzie.
Pokręciłam głową.
– Przykro mi. – Wstałam. Dłoń Kitta ześlizgnęła się z mojej nogi. Goblin pozostał pod biurkiem. Wprawdzie, wbrew powszechnemu przekonaniu, gobliny nie rozpuszczają się w promieniach słońca, ale za to bardzo często cierpią na agorafobię.
– Proszę – powiedział Jeffery. – Proszę, to na pewno dlatego, że nie potrafię się wysłowić.
– Panie Maison, mamy za sobą ciężki ranek, za ciężki, żeby bawić się teraz w zgaduj-zgadulę. Albo powie nam pan coś konkretnego o sprawie swojej pracodawczyni, albo niech pan poszuka sobie innej agencji detektywistycznej.
– Moja pracodawczyni chciałaby znowu spotkać istoty swego rodzaju. – Wpatrywał się we mnie intensywnie, jakby chciał siłą woli zmusić mnie, bym wreszcie zrozumiała.
Spojrzałam na niego podejrzliwie.
– Co to znaczy: istoty swego rodzaju?
Zmarszczył brwi, wyraźnie zmieszany, ale próbował dalej.
– Moja pracodawczyni nie jest człowiekiem, panno Gentry. Ona jest… bardzo dobrze poinformowana na temat tego, do czego są zdolne istoty magiczne z dworu królewskiego. – Mówił ściszonym głosem, jakby nic więcej nie mógł już powiedzieć i miał nadzieję, że się domyślę, o co mu chodzi.
Na szczęście, albo i nie, domyśliłam się. W Los Angeles przebywa trochę istot magicznych, ale jeśli chodzi o członków dworu królewskiego, to poza mną i moimi strażnikami mieszka tu tylko Maeve Reed, złota bogini Hollywood. Jest złotą boginią Hollywood już od pięćdziesięciu lat, a ponieważ jest nieśmiertelna i nigdy się nie zestarzeje, może nią być jeszcze i przez sto.
Dawno, dawno temu była boginią Conchenn. Potem Taranis, Król Światła i Iluzji, wygnał ją z Dworu Seelie i zakazał istotom magicznym się z nią kontaktować. Miała być bojkotowana, traktowana jak zmarła. Król Taranis to mój wuj i teoretycznie jestem piąta w kolejce do tronu. Nie jestem tam jednak mile widziana. Dosyć wcześnie dano mi do zrozumienia, że mój rodowód odrobinę odbiega od ideału i że żadna domieszka krwi Seelie nie jest w stanie zrównoważyć tego, że w moich żyłach płynie również krew Unseelie.
Niech i tak będzie. Już ich nie potrzebowałam. Kiedy byłam młodsza, Dwór Seelie coś dla mnie znaczył, ale to się zmieniło. Moja matka oddała mnie na Dwór Unseelie, by móc zaspokoić swoje ambicje polityczne. Od tej pory nie miałam matki.
Nie zrozumcie mnie źle. Królowa Andais również za mną nie przepada. Nawet teraz nie jestem całkowicie pewna, dlaczego wybrała mnie na swoją następczynię. Być może po prostu kończą jej się krewni. Tak bywa, kiedy za dużo ich ginie.
Otworzyłam usta, by wymówić nazwisko Maeve Reed, ale w ostatniej chwili ugryzłam się w język. Moja ciotka jest Królową Powietrza i Ciemności. Może usłyszeć wszystko, co wypowiadane jest po zmroku. Nie sądzę, by król Taranis dysponował podobną zdolnością, ale nie mam całkowitej pewności. Ostrożności nigdy za wiele. Maeve Reed obchodziła królową nie więcej niż zeszłoroczny śnieg. Andais jednak dba o rzeczy, które mogą być pomocne w negocjacjach albo przemawiają na niekorzyść króla Taranisa. Nikt nie wiedział, dlaczego wygnał Maeve Reed. Musiało to być jednak coś ważnego, skoro uczynił to osobiście. Informacja, że Maeve popełniła coś zakazanego, mogłaby mieć dla niego dużą wartość. Było nie było, skontaktowała się z członkiem dworu. A jest taka niepisana zasada, że jeśli jeden władca wygna kogoś z Krainy Faerie, drugi szanuje jego decyzję.
Powinnam była odesłać Jeffery’ego Maisona do Maeve Reed. Powinnam była powiedzieć „nie”. Jednak nie uczyniłam tego. Dlaczego? Pewnego razu, kiedy byłam młoda, zapytałam kogoś z rodziny królewskiej o los Conchenn. Taranis to podsłuchał. Pobił mnie prawie na śmierć; bił mnie tak, jak bije się nieposłusznego psa. Wszyscy dworzanie stali i patrzyli na to, i nikt, nawet moja matka, nie spróbował mi pomóc. Zgodziłam się spotkać z Maeve Reed, ponieważ po raz pierwszy miałam wystarczająco dużo siły, by przeciwstawić się Taranisowi. Zranienie mnie teraz oznaczałoby wojnę pomiędzy dworami. Nawet Taranis nie zaryzykowałby jej tylko z powodu urażonej dumy.
Oczywiście, jak znam swoją ciotkę, nie musiałaby to być od razu wojna. Znajduję się pod ochroną królowej, co znaczy, że każdy, kto mnie skrzywdzi, odpowie przed nią osobiście. Taranis mógł wybrać wojnę zamiast osobistej zemsty królowej. W końcu podczas wojny królowie rzadko oglądają działania na froncie. Gdyby jednak naprawdę zdenerwował królową Andais, musiałby sam stawić jej czoło. Próbowałam przeżyć, a nie na próżno powiada się, że wiedza jest najpotężniejszą bronią.
Rozdział 3
Kiedy za Jefferym Maisonem zamknęły się drzwi, pomyślałam sobie, że pewnie moi strażnicy zaraz zaczną się ze mną kłócić. Dużo się nie pomyliłam.
– Daleko mi do kwestionowania twoich słów, księżniczko – powiedział Rhys – ale czy pomyślałaś, jak zareaguje król na wiadomość o tym, że złamałaś warunki wygnania Maeve Reed?
Wzdrygnęłam się, gdy wymówił jej imię i nazwisko na głos.
– Czy król ma możność słyszenia wszystkiego, co jest wypowiedziane przy świetle dnia, tak jak królowa, która słyszy wszystko po zmroku?
Rhys spojrzał na mnie zmieszany.
– Cóż… mówiąc szczerze, nie wiem.
– Więc może lepiej nie wymawiaj na głos imienia i nazwiska naszej klientki.
– Nigdy nie słyszałem, żeby Taranis posiadał taką umiejętność – powiedział Doyle.
Odwróciłam się, by na niego spojrzeć.
– Miejmy nadzieję, że nie. Tym bardziej, że właśnie wymówiłeś na głos jego imię.
– Spiskowałem przeciwko Królowi Światła i Iluzji przez tysiąclecia, księżniczko. Czyniłem to zwykle za dnia. Wielu z naszych sprzymierzeńców kategorycznie odmawiało spotkań z Unseelie po zmroku. Uważali, że bezpieczniej będzie się spotykać za dnia. Wyglądało na to, że Taranis nie wie, co robimy, ani za dnia, ani w nocy. Moim zdaniem nie posiada on daru naszej królowej. Andais może usłyszeć wszystkie słowa wypowiedziane po zmierzchu. Król jest równie głuchy jak każdy człowiek.
Każdego innego zapytałabym, czy jest pewien tego, co powiedział, ale Doyle nigdy nie mówił czegoś, jeśli nie miał pewności. Gdyby o czymś nie wiedział, przyznałby się do tego. Nie było w nim fałszywej dumy.
– A więc król nie słyszy nas, gdy rozmawiamy tysiące mil od niego – powiedział Rhys. – To dobrze. Proszę cię jeszcze tylko o jedno: przekonaj Merry, że to zły pomysł.