Nad uchem warknął zirytowany klakson. Red przyśpieszył kroku, później pobiegł i zatrzymał się dopiero pod samym „Metropolem”. Serce biło mu nieprzytomnie. Postawił teczkę na asfalcie, pospiesznie rozerwał paczkę papierosów i zapalił. Zaciągał się głęboko i ciężko dyszał, jakby przed chwilą stoczył walkę. Dyżurny policjant zatrzymał się obok Reda i troskliwie zapytał:
— Czy potrzebuje pan pomocy?
— N-nie — wydusił z siebie Red i zakasłał — Duszno…
— Może odprowadzić pana?
Red schylił się po teczkę.
— Nie — powiedział. — Już wszystko w porządku. Dziękuję, przyjacielu.
Szybko pomaszerował do bramy hotelu i wszedł po stopniach do hallu. Panował tu półmrok i chłód. Powinien posiedzieć chwilę w jednym z tych wielkich, skórzanych foteli, wysapać się, uspokoić, ale już i tak się spóźnił. Pozwolił sobie tylko na dopalenie do końca papierosa, obserwując spod przymkniętych powiek ludzi krążących po hallu. Suchy już tu był — z niezadowoloną miną przerzucał pisma w kiosku. Red rzucił niedopałek do popielniczki i wsiadł do windy.
Nie zdążył zamknąć drzwi, a tuż za nim wcisnęli się do windy: jakiś grubas z astmatyczną zadyszką, mocno naperfumowana paniusia z ponurym dziesięciolatklem, który żuł czekoladę, i potężna, źle ogolona starucha. Reda wepchnięto w kąt, musiał zamknąć oczy, żeby nie widzieć chłopca, któremu po brodzie spływała czekoladowa ślina, choć twarz miał świeżą i czystą i nie widzieć jego matki, której zwiędły biust zdobił sznur „czarnych bryzg” oprawnych w srebro, nie widzieć wytrzeszczonych sklerotycznych białek grubasa i przerażających brodawek na obrzmiałej mordzie staruchy. Grubas spróbował zapalić, ale starucha natychmiast przywołała go do porządku i nękała aż do czwartego piętra, na którym wysiadła, grubas jednak zapalił z taką miną, jakby wywalczył dla siebie prawa obywatelskie i niezwłocznie zakrztusił się, zasapał, chrypiąc, świszcząc, zwijając wargi jak wielbłąd i trącając Reda w bok wystającym łokciem…
Red wysiadł na siódmym piętrze i żeby chociaż trochę się rozładować, głośno i wyraźnie powiedział:
— W duszę, w twoją mordę nieogolona raszplo, stara ropucho, cuchnącym, śmierdzącym kaloszem przez Boga przeklęta, razem z twoim gówniarzem zasmarkanym, w czekoladzie…
Potem ruszył miękkim chodnikiem wzdłuż korytarza, oświetlonego przytulnym światłem ukrytych lamp. Pachniało tu drogim tytoniem, francuskimi perfumami, lśniącą skórą pękatych portfeli, kosztownymi dziewczynami, po pięćset za jedną noc, masywnymi złotymi papierośnicami — całą szumowiną, wstrętną naroślą, która wyrosła na Strefie, ssała Strefę, pasożytowała i żerowała na Strefie, obrastała sadłem i wszystko jej zwisało, a w szczególności to, co nastąpi potem, kiedy już się nażre i opije do syta i kiedy wszystko, co jest wewnątrz Strefy zostanie wydobyte na zewnątrz i zadomowi się na naszej planecie. Red bez pukania otworzył drzwi apartamentu numer osiemset siedemdziesiąt cztery.
Chrypa siedział na stole przy oknie i oprawiał cygaro. Był jeszcze w piżamie, rzadkie włosy miał wilgotne, ale starannie zaczesane z przedziałkiem, a jego niezdrowo nalana twarz była gładko ogolona.
— Aha — odezwał się nie podnosząc oczu. — Punktualność jest grzecznością królów. Witaj mój chłopcze.
Poradził sobie wreszcie z koniuszkiem cygara, w obu dłoniach uniósł je na wysokość wąsów, po czym przejechał nosem wzdłuż cygara.
— A gdzie nasz stary, dobry Barbridge? — zapytał i podniósł powieki. Oczy miał przejrzyste, błękitne i anielskie.
Red postawił teczkę na kanapie, usiadł i wyjął papierosy.
— Barbridge nie przyjdzie — powiedział.
— Stary, dobry Barbridge — powtórzył Chrypa, ujął cygaro w dwa palce i ostrożnie podniósł je do ust. — Starego Barbridge'a zawiodły nerwy…
Bez przerwy patrzył na Reda czystymi błękitnymi oczami i nie mrugał. Chrypa nigdy nie mrugał. Drzwi uchyliły się i do pokoju wszedł Suchy.
— Kim był ten człowiek, z którym pan rozmawiał? — zapytał od progu.
— A, dzień dobry — życzliwie powiedział Red, strząsając popiół na podłogę.
Suchy wepchnął ręce w kieszenie i szeroko stąpając ogromnymi, skrzywionymi do wewnątrz stopami stanął przed Redem.
— Uprzedzaliśmy sto razy — powiedział z wyrzutem. — Żadnych kontaktów przed spotkaniem. A co pan robi?
— Mówię, dzień dobry — powiedział Red. — A pan?
Chrypa roześmiał się, a Suchy powiedział z irytacją:
— Dzień dobry, dzień dobry… — przestał świdrować Reda pełnym wyrzutu spojrzeniem i zwalił się na kanapę. — Nie wolno tego robić — powiedział. — Nie wolno! Rozumie pan?
— W takim razie wyznaczajcie spotkania tam, gdzie nie mam znajomych — powiedział Red.
— Chłopiec ma rację — zauważył Chrypa. — Popełniliśmy błąd. Kto to był?
— Richard Nunnun — wyjaśnił Red. — Jest przedstawicielem kilku firm dostarczających aparaturę dla instytutu. Mieszka w tym hotelu.
— Widzisz, jakie to proste! — powiedział Chrypa do Suchego. Wziął ze stołu olbrzymią, zapalniczkę, w kształcie Posągu Wolności, popatrzył na nią z powątpiewaniem i odstawił z powrotem.
— A gdzie Barbridge? — już zupełnie życzliwie zapytał Suchy.
— Skończył się Barbridge — powiedział Red. Tamci dwaj wymienili szybkie spojrzenia.
— Pokój jego duszy — powiedział podejrzliwie Suchy. — Czy też może aresztowano go?
Red przez chwilę nie odpowiadał, powoli dopalał papierosa, następnie rzucił niedopałek na podłogę i powiedział:
— Nie bójcie się, wszystko gra. Barbridge jest w szpitalu.
— To się u pana nazywa, że wszystko gra! — powiedział nerwowo Suchy, zerwał się, z kanapy i podszedł do okna. — W którym szpitalu?
— Nie bójcie się — powtórzyl Red. — W tym co trzeba. Załatwiajmy nasze sprawy, ja chcę się wreszcie wyspać.
— A konkretnie, w którym szpitalu? — już z rozdrażnieniem zapytał Suchy.
— Już się rozpędziłem, żeby wam powiedzieć — odparł Red. Wziął z podłogi teczkę. — Będziemy dziś załatwiać interesy, czy nie?
— Wszystko załatwimy, mój chłopcze — rześko powiedział Chrypa,
Z nieoczekiwaną lekkością zeskoczył na podłogę, szybko przysunął do kanapy niski stolik. Jednym ruchem zgarnął na podłogę stos pism, usiadł naprzeciw i wparł w kolana różowe włochate ręce.
— Niech pan pokaże towar — powiedział. Red otworzył teczkę, wyjął spis z cenami i położył na stoliku przed Chrypą. Chrypa spojrzał i paznokciem odsunął spis na bok. Suchy stanął z tylu i wgapił się w kartkę ponad ramieniem wspólnika.
— To jest rachunek — powiedział Red.
— Widzę — odezwał się Chrypa. — Niech pan pokaże towar!
— Forsa — powiedział Red.