— Niestety, ja również nic nie wiem. Ani o „raczym oku”, ani o „grzmiących serwetkach”. A tymczasem jedno i drugie istnieje.
— W mojej Strefie? — zapytał Nunnun.
— Ależ niechże pan usiądzie — powiedział Herr Lemchen machając dłonią. — Nasza rozmowa dopiero się zaczyna, niech pan usiądzie.
Nunnun obszedł biurko i usiadł na twardym krześle z wysokim oparciem.
Dokąd on zmierza? — myślał gorączkowo. — Co to za nowe historie? Na pewno znaleźli coś w innych Strefach, a on próbuje mnie zaskoczyć, głupie bydlę. Nigdy mnie nie lubił, stary piernik, nie może zapomnieć tamtej fraszki…
— A więc będziemy kontynuować nasz maleńki egzamin — oznajmił Lemchen. Odchylił portierę i wyjrzał przez okno. — Leje! — zakomunikował. — Bardzo lubię. — Puścił zasłonę, rozparł się w fotelu i patrząc w sufit zapytał: — Co słychać u starego Barbridge'a?
— Barbridge? — Ścierwnik Barbridge jest pod obserwacją. Kaleka, niezależny materialnie, nie ma powiązań ze Strefą. Jest właścicielem czterech barów z dancingiem i organizuje pikniki dla oficerów garnizonu oraz turystów. Córka Dina prowadzi dość niezrównoważony tryb życia. Syn Artur świeżo ukończył prawniczy college. Herr Lemchen z zadowoleniem pokiwał głową.
— Krótko i jasno — pochwalił. — A co porabia Kreon Maltańczyk?
— Jeden z niewielu czynnych stalkerów. Był związany z grupą Quasimodo, teraz za moim pośrednictwem sprzedaje towar Instytutowi. Trzymam go na wolności — kiedyś ktoś może i złapie przynętę. Co prawda ostatnio ostro pije i obawiam się, że długo nie pociągnie.
— Kontakty z Barbridgem?
— Zaleca się do Diny. Bez powodzenia.
— Bardzo dobrze — powiedział Herr Lemchen. — A co wiadomo o Rudym Shoeharcie?
— Miesiąc temu wyszedł z więzienia. Materialnie niezależny. Próbował wyemigrować, ale… Ale w głowie mu teraz Strefa.
— To wszystko?
— Wszystko.
— Niewiele — powiedział pan Lemchen. — A jak wyglądają sprawy Cartera Szczęściarza?
— Już wiele lat temu przestał być stalkerem. Handluje używanymi samochodami, a oprócz tego ma warsztat, w którym adaptuje silniki do „owaków”. Czworo dzieci, żona umarła rok temu. Teściowa.
Lemchen pokiwał głową
— O kim z weteranów zapomniałem? — zapytał dobrodusznie.
— Zapomniał pan o Jonathanie Mywse, przezwisko Kaktus. Teraz jest w szpitalu, umiera na raka. I zapomniał pan o Szuwaksie…
— Tak, tak. co z Szuwaksem?
— Szuwaks jak to Szuwaks, ciągle ten sam — powiedział Nunnun. — Ma trzyosobową grupę. Tygodniami znikają w Strefie. Wszystko, co znajdują, niszczą na miejscu. A jego Stowarzyszenie Wojujących Aniołów rozleciało się.
— Dlaczego?
— Jak pan pamięta, stowarzyszenie skupowało towar i Szuwaks odnosił go z powrotem do Strefy. Szatanowi, co szatańskie. Teraz nie ma już czego skupować, a poza tym nowy dyrektor filii napuścił na nich policję.
— Rozumiem — powiedział Herr Lemchen. — No a młodzi?
— Cóż młodzi… Przychodzą i odchodzą. Jest może pięciu, sześciu chłopców z jakim takim doświadczeniem, ale ostatnio nie mają komu sprzedawać towaru, więc są w kropce. Ja ich powoli oswajam… Mam wszelkie podstawy, szefie, uznać, że w mojej Strefie stalkerstwo praktycznie się skończyło. Starzy odeszli, młodzież nic nie umie, zresztą i prestiż zawodu mocno podupadł. Konkurentem jest technika, stalker — automat.
— Tak, tak, słyszałem o tym — powiedział Hen” Lemchen. — Jednakże te automaty na razie osiągają zbyt nikłe wyniki w stosunku do ilości energii, którą pobierają. Czy może się mylę?
— To kwestia czasu. Już niedługo automaty staną się opłacalne.
— To znaczy kiedy?
— Za pięć, sześć lat…
Herr Lemchen znowu pokiwał głową.
— Jeżeli już przy tym jesteśmy, pan zapewne jeszcze nie wie, że przeciwnik również zaczął stosować automaty.
— W mojej Strefie? — czujnie powtórzył Nunnun.
— I w pańskiej również. Mają bazę w Rexopolis, przerzucają maszyny na helikopterach przez góry i Wąwóz Żmij na Jezioro Czarne, u podnóża szczytu Boldera…
— Przecież to są peryferie — z niedowierzaniem powiedział Nunnun. — Tam nic nie ma, co oni mogą tam znaleźć?
— Niewiele, bardzo niewiele. Ale znajdują. Zresztą to tylko tak dla Informacji, pana to nie dotyczy… Zreasumujemy. Stalkerów — zawodowców w Harmont już prawie nie ma. Ci, którzy zostali, od Strefy trzymają się z daleka. Młodzież jest zdezorientowana i trwa proces jej oswajania. Przeciwnik został rozbity, rozproszony, ukryty w swoich barłogach liże rany. Towaru nie ma, a kiedy się pojawia, nie znajduje nabywców. Nielegalny przemyt materiałów ze Strefy skończył się trzy miesiące temu. Czy tak?
Nunnun milczał. Teraz, myślał, teraz mi przysunie. Ale gdzie jest dziura w mojej sieci? I to spora, o Ile się znam na medycynie, no prędzej, prędzej, stary parasolu! Nie męcz człowieka…
— Nie słyszę odpowiedzi — oznajmił Herr Lemchen i przyłożył dłoń do pomarszczonego włochatego ucha.
— Dobra, szefie — ponuro powiedział Nunnun. — Starczy. Już mnie pan usmażył i ugotował, niech pan podaje na stół.
Herr Lemchen wydał z siebie nieokreślone chrząknięcie.
— Nie ma pan mi nawet nic do powiedzenia — powiedział z nieoczekiwaną goryczą. Gapi się pan we mnie jak sroka w gnat, a jak ja się czułem, kiedy przedwczoraj… — Znienacka przerwał, wstał i powędrował do sejfu. — Krótko mówiąc, przez ostatnie dwa miesiące, tylko według dostępnych nam informacji, przeciwnik otrzymał ponad sześć tysięcy jednostek materiału z różnych Stref. — Zatrzymał się przy sejfie, pogłaskał jego lakierowany bok i gwałtownie odwrócił się do Nunnuna. — Niech pan nie żywi iluzji! — wrzasnął. — Odciski palców Barbridgea! Odciski palców Maltańczykal Odciski palców Nochala Ben Halevi, o którym pan nawet nie uznał za stosowne wspomnieć! Odciski palców Polipa Herescha i Liliputa Cmygal Tak pan oswaja tutejszą młodzież? „Bransoletkl”, „Igiełki” „Białe wiatraczki”! Mało tego! Jakieś „racze oczy”, jakieś „suche grzechotki”, „grzmiące serwetki”, niech je diabli wezmą! — znowu urwał, wrócił na fotel, zaplótł ręce jak poprzednio i grzecznie zapytał: — Co pan o tym sądzi, mister Nunnun?
Nunnun wyjął chusteczkę do nosa i wytarł kark i szyję.
— Nic nie sądzę — wychrypiał uczciwie. — Przepraszam, szefie, ale ja teraz w ogóle… Niech trochę oprzytomnieję… Barbridge! Barbridge nie ma nic wspólnego ze Strefą! Znam jego każdy krok! Urządza popijawy i pikniki nad Jeziorem, zgarnia niezłą forsę i po prostu nie potrzebuje… Przepraszam, oczywiście gadam głupstwa, ale zapewniam pana, że nie spuściłem oka z Barbridgea od momentu wyjścia ze szpitala…
— Dłużej nie zatrzymuję pana — powiedział Herr Lemchen. — Daję tydzień czasu. Ma pan przedstawić swoje wnioski na temat kanałów, jakimi materiały ze Strefy trafiają do rąk Barbridgea… i wszystkich innych. Do widzenia!
Nunnun wstał, niezgrabnie skłonił głowę przed profilem Herr Lemchena i nadal wycierając chusteczką obficie spoconą szyję, wyszedł do sekretariatu. Smagły młodzieniec palił, z zadumą wpatrując się w rozbebeszoną elektronikę. Przelotnie spojrzał w stronę Nunnuna — oczy miał puste, zwrócone w głąb siebie. Richard Nunnun byle jak nasadził na głowę kapelusz, złapał pod pachę płaszcz i wyniósł się do wszystkich diabłów. Coś takiego jeszcze nigdy mi się nie zdarzyło — myślał chaotycznie. Coś podobnego! Nochal Ben Halevi! Już nawet przezwiska się dorobił… Kiedy? Taki smarkacz, wygląda jakby do trzech nie potrafił zliczyć… nie, to nie to, ciągle nie to… Ach, ty bydle bezmózgie, ty Ścierwniku! Tu mnie dopadłeś! Zrobiłeś mnie w konia jak ostatniego kretyna… Jak to się stało? Przecież to po prostu nie mogło się stać! No, identycznie jak wtedy w Singapurze — mordą o ziemię, głową o ścianę…