— Co masz na myśli?
— Lądowanie, Strefy, stalkerzy, ośrodki wojskowo — przemysłowe, ta cała kasza… Czym to wszystko może się skończyć?
Walentin długo patrzył na Nunnuna ślepymi, czarnymi szkłami, następnie zapalił papierosa i powiedział:
— Dla kogo? Skonkretyzuj.
— No, powiedzmy, dla całej ludzkości.
— To zależy od tego, czy będziemy mieli szczęście, czy nie — powiedział Walentin. — Teraz już wiemy, że dla ludzkości, pojmowanej jako całość. Lądowanie przeszło w gruncie rzeczy bez śladu. Dla ludzkości zresztą wszystko mija bez śladu. Oczywiście, niewykluczone, że wyciągając na ślepo kasztany z tego ognia, koniec końców wyciągniemy coś takiego, co sprawi, że życie na naszej planecie stanie się w ogóle niemożliwe. To naturalnie będzie pech. Jednakże chyba zgodzisz się ze mną, że coś podobnego zagrażało ludzkości zawsze. — Ruchem dłoni rozproszył dym z papierosa. — Widzisz, ja już dawno odwykłem od rozważań na temat ludzkości jako takiej. Ludzkość, pojmowana jako całość, jest zbyt stacjonarnym układem — nie ma sposobu, żeby ją ruszyć z miejsca.
— Tak uważasz? — z rozczarowaniem zapytał Nunnun. — No cóż, może i masz rację…
— Powiedz mi szczerze, Richard — wyraźnie zabawiając się zaczął Walentin. — Na przykład dla ciebie, człowieka interesu, co się zmieniło w związku z Lądowaniem? Dowiedziałeś się, że we Wszechświecie istnieje co najmniej jeszcze jeden rozum oprócz ludzkiego. No i co?
— Jak by ci tu powiedzieć? — wykrztusił Nunnun. Już żałował, że zaczął tę rozmowę. Nie było o czym mówić. — Co się zmieniło dla mnie? Na przykład już od wielu lat czuję się trochę nieswojo, może nawet niepewnie. Dobrze, tamci wpadli na chwilę i od razu się wynieśli. A jeżeli przylecą znowu i przyjdzie im do głowy pozostać? Dla mnie, człowieka interesu, to nie jest, widzisz, retoryczne pytanie — kim oni są, jak żyją i czego chcą? W najbardziej prymitywnym wariancie, muszę myśleć, jak w razie czego mam przestawić produkcję. Muszę być przygotowany. A jeżeli w ogóle okażę się zbyteczny w ich systemie? — Ożywił się. — A jeżeli my wszyscy okażemy się zbyteczni? Słuchaj, Walentin, jeżeli już rozmawiamy na ten temat, czy istnieją jakieś odpowiedzi na te pytania? Kim oni są, czego chcieli i czy wrócą, czy nie?
— Odpowiedzi istnieją — odparł Walentin uśmiechając się. — Jest ich nawet bardzo wiele, możesz sobie wybrać dowolną, wedle gustu.
— A jak ty sam uważasz?
— Mówiąc szczerze nigdy nie pozwalałem sobie rozmyślać poważnie na ten temat. Dla mnie Lądowanie to przede wszystkim unikalne wydarzenie, coś, co umożliwia przeskoczenie kilku stopni naraz w procesie poznania. Powiedzmy, coś w rodzaju podróży w przyszłość techniki. No, mniej więcej tak, jakby w laboratorium Izaaka Newtona znalazł się nagle współczesny generator kwantowy…
— Newton by nic nie zrozumiał.
— Jesteś w błędzie! Newton był wyjątkowo bystrym człowiekiem.
— Tak? no dobrze. Bóg z nim, to znaczy z Newtonem. Ale jak ty sam, pomimo wszystko, interpretujesz Lądowanie? niechże to będzie nawet niepoważna interpretacja…
— Dobrze, odpowiem ci. Ale muszę cię uprzedzić, Richard, że twoje pytanie leży w kompetencji pewnej pseudonauki, zwanej ksenologią. Ksenologia to sprzeczna z naturą krzyżówka naukowej fantastyki z logiką formalną. U podstaw jej metodyki leży fałszywa przesłanka — przypisywanie pozaziemskiemu intelektowi ludzkiej psychiki.
— Dlaczego fałszywa? — zapytał Nunnun.
— A dlatego, że biolodzy już się raz sparzyli, kiedy próbowali przypisać psychikę człowieka zwierzętom. Ziemskim zwierzętom, zauważ.
— Przepraszam — powiedział Nunnun. — To zupełnie inna sprawa. Przecież mówimy o psychologii rozumnych istot.
— Tak. Wszystko byłoby znakomicie, gdybyśmy wiedzieli, co to takiego rozum.
— A czy nie wiemy? — zdziwił się Nunnun.
— Wyobraź sobie, że nie. Zwykle punktem wyjścia jest niezmiernie prymitywne założenie: rozum jest to ta właściwość człowieka, która różni jego działanie od działania zwierząt. Taka, rozumiesz mnie próba odgraniczenia właściciela od jego psa, który jakoby wszystko rozumie, tylko nie potrafi powiedzieć. Zresztą z tej prymitywnej definicji wynikają logicznie inne, ciekawsze. Bazują one na gorzkich, wnioskach z obserwacji wspomnianej już działalności człowieka. Na przykład: rozumem nazywamy zdolność żywej istoty do popełniania uczynków niecelowych i pozbawionych wszelkiego sensu.
— Tak, to o nas — zgodził się Nunnun.
— Niestety. Albo, powiedzmy, definicja — hipoteza. Rozum jest to skomplikowany instynkt, który się jeszcze ostatecznie nie ukształtował. Przyjmujemy, że instynktowna działalność jest zawsze racjonalna i celowa. Upłynie milion lat, instynkt ukształtuje się ostatecznie i wtedy przestaniemy popełniać błędy, która to umiejętność stanowi zapewne immanentną cząstkę rozumu. I wówczas, jeżeli coś się zmieni we wszechświecie, spokojnie sobie wymrzemy — właśnie dlatego, że oduczyliśmy się popełniać błędy, to znaczy wypróbowywać różne, nie przewidziane rygorystycznym programem warianty.
— W twojej interpretacji to wszystko wygląda jakoś obraźliwie.
— Proszę bardzo, służę ci następną definicją, niezmiernie wzniosłą i szlachetną. Rozum jest to umiejętność wykorzystywania potencjału otaczającego nas świata, bez uciekania się zniszczenia tego świata.
Nunnun skrzywił się i pokręcił głową.
— Nie — powiedział. — To nie o nas… no a co powiesz o twierdzeniu, że człowiek w odróżnieniu od zwierząt odczuwa nieprzepartą potrzebę wiedzy? Gdzieś o tym czytałem.
— Ja również — powiedział Walentin. — Ale całe nieszczęście polega na tym, że człowiek, a w każdym razie ludzkość w swojej masie, bez trudu przezwycięża tę swoją potrzebę wiedzy. Moim zdaniem taka potrzeba w ogóle nie istnieje. Istnieje potrzeba zrozumienia świata, a do tego wiedza nie jest potrzebna. Dla przykładu hipoteza o Bogu daje z niczym nieporównywalną możliwość zrozumienia absolutnie wszystkiego, absolutnie niczego się nie dowiadując… Daj człowiekowi maksymalnie uproszczony model świata i interpretuj każde wydarzenie w oparciu o ten uproszczony system. Takie podejście do problemu nie wymaga żadnej wiedzy. Kilka wyuczonych formułek plus tak zwana intuicja, i tak zwany zmysł praktyczny, i tak zwany zdrowy rozsądek.
— Poczekaj — powiedział Nunnun. Dopił piwo i z hałasem postawił pusty kufel na stole. — Nie odbiegajmy od tematu. Na przykład: człowiek spotyka istotę z innej planety. Jak poznają, że obaj są rozumni?
— Nie mam pojęcia — oświadczył ubawiony Walentin. — Wszystko, co czytałem na ten temat, sprowadza się do błędnego koła. Jeżeli oboje są zdolni do nawiązania kontaktu, to znaczy, że są rozumni. I na odwrót — jeżeli są rozumni, to są zdolni do nawiązania kontaktu. Uogólniając — jeżeli istota z innej planety ma honor posiadać ludzką psychikę, to znaczy, że jest rozumna. Tak to wygląda.
— Masz ci los — powiedział Nunnun. — A ja myślałem, że już wszystko jest posegregowane i leży na odpowiednich półkach…
— Posegregować nawet małpa potrafi — zauważył Walentin.
— Nie, poczekaj — powiedział Nunnun. Nie wiadomo dlaczego czuł się oszukany. — Ale jeżeli nie wiecie takich prostych rzeczy… Dobra, Bóg z nim, z rozumem: widocznie sam diabeł w tym się nie rozezna. No a Lądowanie? Przynajmniej powiedz, co myślisz o samym Lądowaniu?
— Proszę bardzo — powiedział Walentin. — Wyobraź sobie piknik… br> Nunnun drgnął.
— Jak powiedziałeś?
— Piknik. Wyobraź sobie: las, przesieka, polana. Z przesieki na polanę wjeżdża samochód, z samochodu wysiada młodzież, butelki, koszyki z prowiantem, dziewczyny, tranzystory, kamery filmowe… Rozpalają ognisko, stawiają namioty, gra muzyka. A rankiem odjeżdżają. Zwierzęta, ptaki i owady, które przez całą noc ze zgrozą obserwowały to, co się działo, wyłażą ze swoich kryjówek. I cóż widzą? Na trawie kałuża oleju, rozlana benzyna, leżą nieprzydatne już świece i olejowe filtry. Poniewierają się stare szmaty, przepalone żarówki, ktoś zgubił klucz francuski. Z opon spadło błoto przywiezione z niewiadomych bagien… no, sam rozumiesz, ślady ogniska, ogryzki jabłek, papierki od cukierków, puszki po konserwach, puste butelki, czyjaś chusteczka do nosa, czyjś scyzoryk, podarte przedwczorajsze gazety, bilon, zwiędłe kwiaty z innych lasów…