Выбрать главу

— Zrozumiałem — powiedział Nunnun. — Piknik na skraju drogi.

— Właśnie. Piknik na skraju jakiejś kosmicznej drogi. A ty mnie pytasz, czy oni wrócą, czy nie?

— Daj no mi papierosa — powiedział Nunnun. — Niech diabli porwą waszą samozwańczą naukę! Ja sobie to zupełnie inaczej wyobrażałem.

— To twoje prawo — zauważył Walentin.

— To znaczy, że co? Że oni nas nawet nie zauważyli?

— Dlaczego?

— No, w każdym razie nie zwrócili na nas uwagi…

— Wiesz, na twoim miejscu ja bym się za bardzo nie martwił — poradził Walentin.

Nunnun zaciągnął się, zakasłał i zdusił papierosa.

— Wszystko jedno — powiedział z uporem. — To niemożliwe, niech was diabli wezmą! Skąd, wy uczeni, tak gardzicie ludźmi? Dlaczego bez przerwy staracie się ich poniżyć?

— Chwileczkę — powiedział Walentin. — Posłuchaj… Zapytacie mnie: w czym jest wielkość człowieka? W tym, że wyzwolił nieomal kosmiczne moce przyrody? Że w czasie tak krótkim zawładnął planetą i wyrąbał sobie okno na Wszechświat? Nie w tym, że mimo to przetrwał i zamierza przetrwać również w przyszłości.

Zapanowało milczenie. Nunnun rozmyślał.

— Być może… — powiedział niepewnie. — Oczywiście, z takiego punktu widzenia…

— Nie przejmuj się — niefrasobliwie powiedział Walentin. — Piknik — to przecież tylko moja hipoteza. I nawet nie hipoteza, szczerze mówiąc, tylko tak, obrazek… Tak zwani poważni ksenologowie próbują uzasadnić znacznie solidniejsze i pochlebniejsze dla ludzkości wersje. Na przykład: że żadnego Lądowania nie było, że Lądowanie dopiero nastąpi. Pewien niezmiernie wysoko rozwinięty Intelekt zrzucił na Ziemię kontenery z próbkami swoich osiągnięć w dziedzinie kultury materialnej. Intelekt ów oczekuje, że po zapoznaniu się z tymi próbkami dokonamy skoku w dziedzinie techniki i wówczas będziemy w stanie posłać w odpowiedzi sygnały oznaczające, że jesteśmy gotowi do nawiązania kontaktu. Może taka interpretacja bardziej ci odpowiada?

— To już znacznie lepiej — powiedział Nunnun. — Widzę, że i między uczonymi trafiają się przyzwoici ludzie.

— Albo jeszcze inaczej. Lądowanie istotnie miało miejsce, ale tamci wcale się nie wynieśli. Faktycznie nadal jesteśmy z nimi w kontakcie, tylko o tym nie wiemy. Przybysze zagnieździli się w Strefach i starannie nas studiują, przygotowując jednocześnie ludzi do okrutnych cudów czasu, który nadchodzi.

— To rozumiem! — powiedział Nunnun. — Wtedy przynajmniej można pojąć, co oznacza ta tajemnicza krzątanina w ruinach fabryki. Nawiasem mówiąc, twój piknik tej krzątaniny nie wyjaśnia.

— Dlaczego nie wyjaśnia? — nie zgodził się Walentin. — Czy któraś z dziewcząt nie mogła zapomnieć na polanie ulubionego mechanicznego niedźwiadka?

— No nie, tego to za wiele — kategorycznie oświadczył Nunnun. — Ładny niedźwiadek! Aż ziemia się trzęsie… Zresztą, oczywiście, może być i niedźwiadek. Piwa? Rozalia! Dwa piwa dla panów ksenologów!… A jednak przyjemnie z tobą pogawędzić — powiedział do Walentina. — Takie, wiesz, przeczyszczenie mózgu, jakby mi gorzkiej soli nasypano do czaszki. Bo to pracuje człowiek, pracuje, a po co, o czym nie wie, czego się nie spodziewa, co serce zaspokoi…

Przynieśli piwo. Nunnun upił tyk, obserwując znad piany Walentina, który z powątpiewaniem i wstrętem wpatrywał się w swój kufel.

— Nie masz ochoty? — zapytał Nunnum oblizując wargi.

— Bo ja, prawdę mówiąc, nie piję — niezdecydowanie powiedział Walentin.

— Naprawdę? — zdumiał się Nunnun.

— Do diabła! — powiedział Walentin. — Musi przecież na tym świecie być choć jeden niepijący… — zdecydowanym ruchem odsunął kufer — Zamów dla mnie koniak, jeżeli już — powiedział.

— Rozalia! — wrzasnął niezwłocznie już zupełnie rozweselony Nunnun. Kiedy przyniesiono koniak, powiedział:

— Bez względu na wszystko, bardzo mi się to nie podoba. Już nie mówię o tym twoim pikniku — to w ogóle zwyczajne świństwo! Ale jeżeli nawet przyjąć wersję, że to, powiedzmy, tylko preludium do kontaktu, bardzo to nieładnie z ich strony. Jeszcze rozumiem „bransolety”, „pustaki”… Ale po co „czarci pudding”? „Łysica” po co? I ten ohydny puch…

— Przepraszam — powiedział Walentin wybierając plasterek cytryny. — Twoja terminologia nie jest dla mnie dostatecznie jasna. Jaka, przepraszam, łysica?

Nunnun roześmiał się.

— To folklor — wyjaśnił. — Roboczy żargon stalkerów. „Łysice” to obszary wzmożonej grawitacji.

— Aha, grawikondensaty… Ukierunkowana grawitacja. O tym porozmawiałbym z przyjemnością, ale ty i tak nic z tego nie zrozumiesz.

— A to dlaczego? Bądź co bądź jestem inżynierem…

— A to dlatego, że ja sam nie rozumiem — odpowiedział Walentin. — Mam już układy równań, ale jak je zinterpretować — nie mam zielonego wyobrażenia… A „czarci pudding” to zapewne koloidowy gaz?

— Zgadza się. Słyszałeś o katastrofie w laboratoriach Carryguna?

— Coś niecoś — niechętnie odparł Walentin.

— Ci idioci umieścili porcelanowy kontener z „puddingiem” w specjalnej komorze, szczelnie izolowanej… To znaczy oni myśleli, że komora jest szczelnie izolowana… a kiedy manipulatorami otworzyli kontener, „pudding” przesączył się przez metal i plastyk jak woda przez bibułę, wykipiał na zewnątrz i wszystko, z czym wszedł w kontakt, zamienił również w pudding. Zginęło trzydziestu pięciu ludzi, ponad stu jest okaleczonych, a całe laboratorium nie nadaje się do niczego. Byłeś tam kiedyś? Wspaniały gmach! A teraz pudding spłynął do piwnic i na niższe piętra… Prześliczne preludium do kontaktu…

Walentin okropnie się skrzywił.

— Tak, to wszystko wiem — powiedział. — Jednakże zgodzisz się chyba ze mną, Richard, że przybysze nie mają z tym nic wspólnego. Skąd oni mogli wiedzieć, że u nas istnieje przemysł zbrojeniowy?

— A należałoby wiedzieć! — pouczająco stwierdził Nunnun.

— Oni zaś odpowiedzieliby na to: już dawno należało zlikwidować przemysł zbrojeniowy.

— Też racja — przyznał Nunnun. — No więc niechby się tym zajęli, jeżeli są tacy wszechpotężni.

— To znaczy, że proponujesz im ingerencję w wewnętrzne sprawy ludzkości?

— Hm — powiedział Nunnun. — W ten sposób oczywiście możemy zajść bardzo daleko. Zostawmy to. Lepiej powróćmy do początku naszej rozmowy. Czym to wszystko się skończy? No na przykład wy, uczeni. Czy macie nadzieję na znalezienie w Strefie czegoś naprawdę epokowego, czegoś co rzeczywiście pozwoliłoby na dokonanie przewrotu w nauce, w technice, w sposobie życia?

Walentin wzruszył ramionami.

— Zwracasz się pod niewłaściwy adres, Richard. Ja nie lubię jałowych spekulacji. Kiedy mowa o takich poważnych sprawach, jestem zwolennikiem ostrożnego sceptycyzmu. Jeżeli przyjąć za punkt wyjścia to, co już znajduje się w naszych rękach, przed nami cały wachlarz możliwości i niczego określonego powiedzieć na razie nie można.