A może to papachen mi go podesłał, pomyślał, nie przypadkiem dźwiga taką armatę w tylnej kieszeni… Nie, raczej wątpliwe, Ścierwnik mnie zna. Ścierwnik wie, że ze mną nie ma żartów, i wie, jaki jestem w Strefie. Przesadzam. Nie on pierwszy mnie prosił, nie on pierwszy zalewał się łzami, inni nawet klękali przede mną… A spluwy wszyscy ze sobą targają, kiedy idą pierwszy raz. Pierwszy i ostatni raz. Czy naprawdę ostatni? Oj, ostatni, chłopcze. Oto jak się rzeczy mają, Ścierwniku — po raz ostatni. Tak, papachen, gdybyś wiedział o projektach twego syna, protezami byś skórę wygarbował syneczkowi twojemu wymodlonemu w Strefie… Raptem poczuł, że coś pojawiło się przed nimi. I to niedaleko — w odległości trzydziestu — czterdziestu metrów.
— Stój — powiedział do Artura.
Chłopiec posłusznie zamarł w miejscu. Refleks miał dobry: zastygł w mgnieniu oka z podniesioną nogą, a następnie powoli i ostrożnie opuścił ją na ziemię. Red zrównał się z nim i stanął. Koleina prowadziła w dół i całkowicie ginęła we mgle. I właśnie tam, we mgle, coś trwało. To było wielkie i nieruchome ale niegroźne. Red ostrożnie wciągnął nosem powietrze. Tak. Niegroźne.
— Naprzód — powiedział niegłośno. Odczekał, aż Artur zrobi pierwszy krok i ruszył za nim. Kątem oka widział twarz Artura, jego klasyczny profil, gładką skórę policzka i stanowcze, zaciśnięte wargi pod cieniutkim wąsikiem.
Zanurzali się we mgle, najpierw po pas, potem po szyję, i po paru sekundach zamajaczyła przed nimi ukośna bryła wagonika.
— Dość — powiedział Red i zaczął zdejmować plecak. — Siadaj tam, gdzie stoisz. Przerwa na papierosa.
Artur pomógł mu zdjąć plecak, a potem usiedli obok siebie na zardzewiałej szynie. Red otworzył jedną z kieszeni plecaka, wyjął zawiniątko z jedzeniem i termos z kawą, a póki Artur odwijal papier i układał kanapki na plecaku wydostał zza pazuchy manierkę, otworzył ją i przymykając oczy wypił kilka łyków.
— Napijesz się? — zaproponował wycierając dłonią szyjkę manierki. — Nabierzesz odwagi… Artur pokręcił głową, dotknięty.
— Nie muszę nabierać odwagi, mister Shoehart. Wolałbym kawę, jeśli pan pozwoli. Bardzo tu wilgotno, prawda?
— Wilgotno — potwierdził Red. Schował manierkę, wybrał sobie kanapkę i zaczął jeść. — Kiedy mgła opadnie, zobaczysz, jakie tu błota dookoła. Kiedyś w tych miejscach komarów było zatrzęsienie…
Umilkł i nalał sobie kawy. Kawa była gorąca, słodka i aromatyczna, i nawet przyjemniej było teraz ją pić niż alkohol. Pachniała domem, Gutą i to nie po prostu Gutą, ale Gutą w szlafroku, prosto ze snu, ze śladem poduszki na policzku, niepotrzebnie się w to wdałem, pomyślał Red. Pięćset tysięcy… A na cholerę mi pięćset tysięcy? Knajpę mam zamiar kupić, czy co? Pieniądze są potrzebne, żeby o nich nie myśleć, jak słusznie powiedział Dick. Dom jest, ogródek jest, bez pracy w Harmont nie zostanę… napuścił mnie Ścierwnik, menda plugawa, na wodę, napuścił jak dziecko…
— Mister Shoehart — powiedział nagle Artur uciekając spojrzeniem. — Czy pan naprawdę wierzy, że ta kulka spełnia życzenia?
— Zawracanie głowy! — powiedział nieuważnie Red i zamarł ze szklaneczką przy ustach. — A ty skąd wiesz, po co idziemy.
Artur roześmiał się z zażenowaniem, wsadził rozcapierzoną dłoń w kruczą czuprynę i powiedział:
— Domyślilem się!… Już nie pamiętam, co konkretnie podsunęło mi tę myśl… Ale po pierwsze, poprzednio ojciec bez przerwy nudził o Złotej Kuli, a ostatnio nagle przestał, za to ciągle chodził do pana, a ja przecież wiem — wcale nie jesteście przyjaciółmi, co by tam ojciec nie mówił. Oprócz tego zrobił się ostatnio jakiś taki dziwny… — Artur znowu się roześmiał i pokręcił głową coś sobie przypominając. — A ostatecznie wszystko zrozumiałem, kiedy na tym pustkowiu wypróbowaliście sterowiec… — Klepnął dłonią po plecaku, w którym leżał ciasno zwinięty pokrowiec sterowca. — Uczciwie się przyznaję, że was wtedy wyśledziłem, a kiedy zobaczyłem, jak podnosicie w powietrze worek kamieni, wszystko stało się dla mnie jasne. Według mnie oprócz Złotej Kuli w Strefie nic ciężkiego już nie zostało. — Ugryzł kanapkę i w zamyśleniu powiedział z pełnymi ustami: — Tylko nie rozumiem, jak ją pan przyczepi, przecież na pewno jest idealnie gładka…
Red cały czas patrzył na niego znad szklaneczki i myślał, jak bardzo niepodobni są do siebie ojciec i syn. Inni ludzie. Inna twarz, inny głos, inna dusza. Ścierwnik ma głos ochrypły, lizusowski, jakiś taki padalcowaty. Ale kiedy mówił o niej, to mówił pierwszorzędnie. nie można go było nie słuchać. „Rudy — mówił wtedy przechylając się przez stół. — Przecież tylko my dwaj zostaliśmy i na nas dwóch dwie nogi, i obie twoje… Kto, jak nie ty? To być może najcenniejsze ze wszystkiego, co jest w Strefie! Komu to się ma dostać? Tym okularnikom z ich maszynami? Przecież to ja ją znalazłem, ja! Ilu naszych po drodze poległo! A ja znalazłem! Trzymałem dla siebie. I teraz też bym nikomu nie oddał, ale ręce mam za krótkie… Tylko ty możesz tam iść. Ilu to ja młokosów uczyłem, całą szkołę dla nich, rozumiesz, założyłem — i nic, nie ten materiał. No dobra, nie wierzysz mi, nie wierzysz — nie trzeba. Forsa dla ciebie. Dasz mi, ile sam zechcesz, wiem, że nie skrzywdzisz… A ja może nogi odzyskam. Odzyskam nogi, czy ty to rozumiesz? Strefa mi nogi zabrała, może Strefa mi je zwróci?”
— Co? — zapytał Red ocknąwszy się.
— Pytałem, czy mogę zapalić, mister Shoehart.
— Tak — powiedział Red. — Pal, pal… Ja też zapalę.
Duszkiem dopił kawę, wyją! papierosa i ugniatając go wpatrzył się w rzedniejącą mgle. Stuknięty, pomyślał. Wariat, nóg się kanalii zachciało… parszywej gnidzie…
Po tych wszystkich rozmowach zostawał w duszy jakiś osad i nie było zupełnie jasne, jaki mianowicie. I z biegiem czasu nie ulatniał się, lecz przeciwnie — gęstniał i gęstniał. Nie wiadomo, co to było, ale przeszkadzało, jakby czymś się zaraził od Ścierwnika, ale nie plugastwem jakimś, nawet odwrotnie… siłą może? nie, nie siłą. Czym w takim razie? No dobra, powiedział sobie. Zróbmy tak — załóżmy, że nie dotarłem tutaj. Już się zdecydowałem, spakowałem plecak i wtedy coś się stało… zapudłowali mnie, powiedzmy. Źle byłoby? Z całą pewnością źle. Dlaczego źle? Z pieniędzy nici? Nie, nie chodzi o pieniądze… Że bezcenny skarb dostanie się łobuzom, Chrypom różnym i Suchym? To prawda, w tym coś jest. Jakoś głupio. Ale co mi do tego? Tak czy inaczej, w końcu właśnie im się wszystko dostanie.
— Br-r-r… — Artur wzdrygnął się. — Przenika do kości. Mister Shoehart, może mi pan teraz da czegoś mocniejszego?
Red w milczeniu wyciągnął manierkę i dał Arturowi. A przecież nie od razu się zgodziłem, nagle pomyślał. Ze dwadzieścia razy posyłałem Ścierwnika do wszystkich diabłów, a za dwudziestym pierwszym jednak się zgodziłem. Już dłużej nie mogłem. Zupełnie nie mogłem. I ostatnia nasza rozmowa była krótka i rzeczowa. „Cześć, Rudy. Przyniosłem ci mapę. Może rzucisz na nią okiem?” A ja spojrzałem mu w twarz i widzę, że oczy ma jak dwa wezbrane wrzody — żółte z czarną kropką, i wtedy powiedziałem: „Dobra”. I to wszystko. Pamiętam, że byłem wtedy pijany, cały tydzień piłem, paskudnie mi było na duszy… A, do diabła, czy to nie wszystko jedno? Poszedłem. Po co ja w tym babrzę jak patykiem w gównie! Strach mnie obleciał czy co?