Выбрать главу

Arthur paplał coś o mewach, rzekach i bochenkach wypuszczających pędy, co sugerowało, że za dużo wypił. Teppic pamiętał tylko, że przebudził się z uczuciem ogromnej straty, gdy pamięć rozsypała nowe skarby, nie mogąc ich utrzymać. To było jak coś, co przychodzi w snach i znika rankiem. Wiedział wszystko, ale gdy tylko próbował coś sobie przypomnieć, natychmiast wyciekało mu z głowy jak z dziurawego wiadra.

Pozostało jednak nowe uczucie. Przedtem jego życie toczyło się wolno, pod wpływem okoliczności. Teraz mknęło po lśniących szynach. Może nie nadawał się na skrytobójcę, ale wiedział, że potrafi być królem.

Stopy wyczuły twardy grunt. Łódź dobiła do brzegu trochę poniżej pałacu. Błękitne w świetle księżyca flary piramid rozjaśniały mrok znajomym blaskiem.

Mieszkania szczęśliwie zmarłych występowały we wszelkich rozmiarach, choć oczywiście nie we wszystkich kształtach. W pobliżu miasta stały gęsto, jakby umarli szukali towarzystwa.

I nawet te najstarsze były całe. Nikt nie pożyczył z nich kamieni do budowy domów czy dróg. Teppic czuł z tego powodu niejasną dumę. Nikt nie złamał pieczęci na drzwiach i nie zawędrował do wnętrza, by sprawdzić, czy umarli nie mają jakichś starych, niepotrzebnych skarbów. I codziennie, niezawodnie, przynoszono żywność do niewielkich antyszambrów; jadalnie umarłych zajmowały dużą część pałacu.

Czasami żywność znikała, czasami nie. Kapłani jednak nie dopuszczali żadnych wątpliwości. Niezależnie od tego, czy żywność została skonsumowana, czy nie, była zjadana przez umarłych. Zapewne im smakowała — nigdy nie narzekali, choć nigdy też nie przychodzili po dokładkę.

Dbajcie o zmarłych, powtarzali kapłani, a oni zadbają o was. W końcu to ich jest więcej.

Teppic rozsunął trzciny. Obciągnął ubranie, strzepnął trochę błota z rękawa i ruszył w stronę pałacu.

Przed nim, ciemny na tle światła flar, stał ogromny posąg Khufta. Siedem tysięcy lat temu Khuft wyprowadził swój lud z… Teppic nie pamiętał, ale prawdopodobnie z jakiegoś miejsca, gdzie im się nie podobało, i to z rozsądnych powodów — w takich chwilach żałował, że nie zna lepiej historii. W każdym razie Khuft modlił się na pustyni i bogowie tego miejsca ukazali mu Stare Państwo. Wkroczył w nie oto i wziął je w posiadanie, by stało się siedzibą dla zrodzonych z jego nasienia. W każdym razie coś w tym stylu. Było tam chyba więcej „oto” i jeszcze kilka „zaprawdę”, z dodatkiem mleka i miodu. Ale widok wielkiego oblicza patriarchy, jego wyciągniętej ręki, podbródka, którym można by kruszyć kamienie, dumnie rysującego się w blasku flar, powiedział Teppicowi to, czego się domyślał.

Był w domu i nigdy go już nie opuści.

Zaczęło wschodzić słońce.

* * *

Największy żyjący matematyk na Dysku, a przy tym ostatni w Starym Państwie, położył się w swoim boksie i przeliczył źdźbła słomy w podściółce. Potem oszacował liczbę gwoździ w ścianach. Następnie poświęcił kilka minut ma dowiedzenie, że ciało rezonansów automorficznych ma półskończoną liczbę nierozwiązalnych ideałów pierwszych. Później, żeby jakoś zabić czas, raz jeszcze zjadł swoje śniadanie.

CZĘŚĆ II

Księga Umarłych

Minęły dwa tygodnie. Dopełniane w odpowiednim czasie rytuały i ceremonie podtrzymywały świat pod niebem i gwiazdy na ich szlakach. To zdumiewające, czego mogą dokonać rytuał i ceremonia.

Nowy władca przyjrzał się sobie w lustrze i zmarszczył brwi.

— Trochę mętne — zauważył. — Z czego jest zrobione?

— Z brązu, sire. Z wypolerowanego brązu — wyjaśnił Dios, wręczając mu Bicz Łaski.

— W Ankh-Morpork mieliśmy szklane lustra, posrebrzane od tyłu. Były bardzo dobre.

— Tak, sire. Tutaj mamy brązowe.

— Czy naprawdę muszę nosić tę złotą maskę?

— Oblicze Słońca, sire. Od wieków przekazywane z pokolenia na pokolenie. Tak, sire. Podczas wszystkich publicznych wystąpień.

Teppic spojrzał przez szczeliny w masce. Przedstawiała dość przystojną twarz. Uśmiechała się lekko. Pamiętał, jak ojciec zajrzał kiedyś do pokoju dziecinnego i zapomniał ją zdjąć; Teppic narobił wrzasku na cały pałac.

— Jest ciężka.

— Ciążą na niej stulecia.

Dios podał mu Rwący IIak Sprawiedliwości.

— Długo jesteś kapłanem, Dios?

— Przez wiele lat, od mężczyzny do eunucha. Teraz…

— Ojciec mówił, że byłeś najwyższym kapłanem już w czasach jego dziadka. Jesteś chyba bardzo stary.

— Dobrze zakonserwowany, sire. Bogowie byli dla mnie łaskawi — przyznał Dios wobec niezbitych dowodów. — A teraz, sire, jeśli zechcesz wziąć to również…

— Co to jest?

— Miodowy Plaster Wzrostu, sire. Bardzo ważny. Teppic przeżonglował Plaster we właściwe miejsce.

— Domyślam się, że oglądałeś wiele zmian — rzucił uprzejmie. Wyraz bólu przemknął po twarzy kapłana, ale pospiesznie, jakby chciał uciec jak najprędzej.

— Nie, sire — odparł gładko Dios. — Miałem niezwykłe szczęście.

— Aha. Co to?

— Snop Obfitości, sire. Niezwykle istotny, niezwykle symboliczny.

— Wsadź mi go może pod pachę, to… Słyszałeś kiedy o kanalizacji, Dios?

Kapłan pstryknął palcami na jednego z pomocników.

— Nie, sire — odpowiedział, pochylając się. — To Żmija Mądrości. Wsadzę ją tutaj, dobrze?

— To coś w rodzaju wiader, tylko nie tak, hm… pachnące.

— Brzmi straszliwie, sire. Zapach, jak zawsze rozumiałem, odpycha złe wpływy. To, sire, jest Tykwa Wód Niebiańskich. Gdybyś zechciał unieść brodę…

— To wszystko jest konieczne, tak? — wymamrotał niewyraźnie Teppic.

— To tradycja, sire. Pozwolisz, że trochę inaczej to ułożę… Oto Trójzębna Włócznia Wód Ziemskich; myślę, że uda się nam chwycić ją tym palcem. Musimy pomyśleć o naszym małżeństwie, sire.

— Obawiam się, Dios, że nie pasujemy do siebie. Najwyższy kapłan uśmiechnął się samymi ustami.

— Sire raczy żartować — rzekł dwornie. — Jednakże jest rzeczą bardzo ważną, abyś się ożenił.

— Niestety, wszystkie dziewczęta, które znam, zostały w Ankh-Morpork — rzucił swobodnie Teppic, wiedząc w głębi serca, że to ogólne stwierdzenie obejmuje panią Collar, która sprzątała mu pokój w szóstej klasie, oraz jedną z podkuchennych, która chyba się w nim zadurzyła i zawsze dawała mu dodatkową porcję sosu. Ale… serce mocniej zabiło na to wspomnienie… co roku odbywał się Bal Skrytobójców, a że młodzi adepci swobodnie poruszali się w towarzystwie, umieli tańczyć, i ponieważ dobrze skrojony czarny jedwab i długie nogi pociągały pewien typ starszych kobiet, przez całą noc kręcili się w kadrylach, galiardach i powolnych pawoninach, dopóki powietrze nie zgęstniało od piżma i żądzy. Chidder, którego szczera twarz i swobodne maniery gwarantowały sukces, przez wiele dni po balu wracał do internatu bardzo późno i miał skłonności do zasypiania na lekcjach…

— Całkiem nieodpowiednie, sire. Potrzebujemy małżonki dobrze znającej obowiązki. Oczywiście, nasza ciotka jest wolna, sire.

Załomotało. Dios westchnął i skinął na służących, by podnieśli rzeczy z podłogi.

— Czy zaczniemy jeszcze raz, sire? Oto Kapusta Roślinnego Wzrostu…

— Przepraszam — powiedział Teppic. — Nie mówiłeś chyba, że powinienem poślubić swoją ciotkę?

— Mówiłem, sire. Interfamilijne małżeństwa są dumną tradycją naszego rodu.

— Ale moja ciotka jest moją ciotką!