Выбрать главу

W trzy miesiące…

Przy straszliwych karach, jeśli nie zdąży w terminie. Dios nie wyjaśnił jak straszliwych, ale Ptaclusp znał swojego klienta i wiedział, że prawdopodobnie wiążą się z krokodylami. Owszem, to byłoby straszliwe, nie ma co…

Spoglądał na migotliwe światła w długich alejach rzeźb, w tym przeklętego posągu Hata, Sępiogłowego Boga Niespodziewanych Gości, kupionego okazyjnie lata temu. Klient zrezygnował, gdyż dziób mu się nie spodobał. Od tego czasu Ptaclusp nie mógł się pozbyć posągu, nawet ze zniżką.

Największa piramida…

A kiedy człowiek straci siły na pilnowaniu, żeby arystokracji zapewnić bilet do wieczności, czy pozwalali mu osobiście wykorzystać zdobyte doświadczenie, postawić bijou piramidetkę dla siebie i pani Ptaclusp, by zabezpieczyć spokojną podróż do świata zmarłych?

Pewnie, że nie. Nawet tato dostał zgodę tylko na mastabę, choć trzeba przyznać, że jedną z najlepszych nad rzeką, z czerwono żyłkowanego marmuru, zamówionego aż w Howonderlandzie. Wiele osób prosiło o podobny, więc firma na tym skorzystała, właśnie tak, jak chciałby tato…

Największa piramida…

I nie będą pamiętać, kto pod nią leży.

Nieważne, czy nazwą ją „Szaleństwem Ptacluspa”, czy „Chwałą Ptacluspa”. Będzie Ptacluspa.

Wynurzył się z oceanu marzeń i usłyszał, że synowie nadal się kłócą.

Jeśli to mają być jego potomkowie, to wolałby próbować z sześć-settonowymi blokami piaskowca. Przynajmniej są spokojne.

— Zamknijcie się obaj — zawołał. Umilkli i usiedli, wciąż naburmuszeni.

— Podjąłem decyzję — oznajmił ojciec.

IIb nerwowo bawił się rysikiem. IIa brzdąkał na abakusie.

— Bierzemy się do tego — rzekł Ptaclusp i wyszedł z komnaty. — Jeśli jakiemuś synowi się to nie spodoba, zostanie strącony w zewnętrzną ciemność, gdzie będą tylko jęki i szczękanie zębów — rzucił jeszcze przez ramię.

Dwaj bracia zostali sami. Patrzyli na siebie gniewnie. Wreszcie odezwał się IIa.

— A co to właściwie znaczy „kwantowy”? — zapytał. IIb wzruszył ramionami.

— To znaczy, że dodajesz jeszcze jedno zero.

— Aha… I to wszystko?

* * *

W całej dolinie Djelu flary piramid jaśniały w ciszy nocy, rozładowując zakumulowną energię dnia. Ogromne, bezgłośne płomienie strzelały z wierzchołków i wiły się ku górze — zygzakowate jak błyskawice i zimne jak lód.

Przez setki mil pustynia migotała konstelacjami umarłych, zorzą starożytności. Ale w całej dolinie Djelu światła łączyły się w jedną nieprzerwaną wstęgę ognia.

* * *

Leżało na podłodze i na jednym końcu miało poduszkę. Musiało zatem być łóżkiem.

Teppic nie potrafił stłumić wątpliwości, gdy kręcił się i przewracał, próbując znaleźć jakąś skłonną do kompromisu część materaca. Przecież to bez sensu, myślał. Dorastałem na takich łóżkach. I poduszkach wykutych ze skały. Urodziłem się w tym pałacu, to jest moje dziedzictwo, muszę być gotów je przejąć…

Muszę zamówić normalne łóżko i puchową poduszkę z Ankh. Zaraz rano. Ja, król, powiadam, że tak ma się stać.

Przewrócił się; głowa ze stukiem uderzyła o poduszkę.

I kanalizacja. Cóż to za wspaniały wynalazek. Zdumiewające, czego można dokonać z dziurą w ziemi.

Tak, kanalizacja. I te przeklęte drzwi. Teppic nie był przyzwyczajony do grupy służących, czekających przez cały czas, by wypełniać jego wolę. Wykonywanie porannych ablucji w sypialni stało się niesłychanie krępujące. I ludzie. Stanowczo powinien zapoznać się z ludźmi. Pora skończyć z tym kryciem się po pałacach.

No i jak można zasnąć, kiedy niebo nad rzeką gorzeje niby sztuczne ognie?

W końcu zmęczenie wciągnęło ciało w jakąś strefę pomiędzy snem a jawą. Obrazy przekradały się do oczu.

Widział wstyd swoich przodków, gdy przyszli archeolodzy przetłumaczą kartusze pod jeszcze nie namalowanymi freskami z okresu jego panowania: Zygzak, orzeł z obstrukcją, linia falista, zad hipopotama, zygzak. „W roku Cyklu Cephneta, Bóg Słońca Teppic Nakazał Zainstalować Kanalizację i Wzgardził Poduszkami Swych Przodków”.

Śnił o Khufcie. Potężny, brodaty, przemawiający błyskawicami i gromem, przyzywał gniew niebios na tego potomka, który zdradził szlachetną przeszłość.

Dios przepłynął przez pole widzenia, tłumacząc, że — w następstwie edyktu wydanego kilka tysięcy lat temu — niezwykle ważne jest, by Teppic poślubił kota.

Różnogłowi bogowie kłócili się, którego z nich powinien wysłuchać, i tłumaczyli szczegóły boskości, gdy w tle odległy głos usiłował zwrócić na siebie uwagę i wrzeszczał, że nie chce być pochowany pod masą kamieni. Jednak Teppic nie miał czasu się nad tym zastanowić, ponieważ zobaczył siedem krów tłustych i siedem krów chudych, a jedna z nich grała na puzonie.

Ale ten sen był stary, śnił mu się niemal każdej nocy…

A potem jakiś człowiek strzelał z łuku do żółwia…

Później Teppic szedł przez pustynię i znalazł malutką piramidę, wysoką na parę cali. Powiał wiatr i zdmuchnął piasek, ale to już nie był wiatr, to piramida rosła, a piasek zsypywał się z jej lśniących ścian. Rosła coraz większa i większa, aż wreszcie była tak ogromna, że cały świat stał się punkcikiem w jej środku.

I właśnie w środku piramidy zdarzyło się coś bardzo dziwnego.

A potem piramida zmalała, zabierając ze sobą świat. Zniknęła…

Oczywiście, kiedy się jest faraonem, miewa się niejasne sny pierwszej klasy.

* * *

Wstał kolejny dzień, dzięki uprzejmości króla, który leżał na łóżku, używając zwiniętego ubrania jako poduszki. W kamiennym labiryncie pałacu zaczynali się budzić słudzy królestwa.

Łódź Diosa prześliznęła się po wodzie i uderzyła dziobem w molo. Kapłan wysiadł i ruszył do pałacu, przeskakując po trzy stopnie naraz i zacierając ręce na myśl o czekającym go nowym dniu, o godzinach i rytuałach odmierzających równo czas. Tyle spraw do zorganizowania, tyle spraw, do których był niezbędny…

* * *

Główny rzeźbiarz i wytwórca sarkofagów złożył swoją miarkę.

— Wykonaliście dobrą robotę, mistrzu Dilu — pochwalił. Dii kiwnął głową. Między profesjonalistami nie było miejsca na fałszywą skromność.

Rzeźbiarz szturchnął go w bok.

— Niezły z nas zespół, co? — stwierdził. — Wy ich marynujecie, ja pakuję.

Dii znów skinął głową, tym razem wolniej. Rzeźbiarz spojrzał na trzymany w rękach woskowy owal.

— Chociaż z maski pośmiertnej nie jestem zadowolony — oświadczył.

Przy narożnym bloku Gern pracował nad jednym z kotów Królowej. Dii pozwolił mu przygotować zwierzę samodzielnie. Teraz uczeń przerażony podniósł głowę.

— Zrobiłem ją bardzo starannie — zauważył ponuro.

— W tym sęk — wyjaśnił rzeźbiarz.

— Wiem — westchnął smętnie Dii. — To jego nos, prawda?

— Raczej podbródek.

— I podbródek.

— Tak.

— Tak.

W posępnym milczeniu spoglądali na woskową podobiznę faraona. Faraon również.

— Czego chcecie od mojego podbródka?

— Mógłbyś dołożyć brodę — zaproponował po chwili Dii. — Taka broda zakryje większą jego część.

— Zostaje jeszcze nos.

— Można by ściąć z pół cala. I zrobić coś z policzkami.