Выбрать главу

— Tak.

— Tak.

Gern był oburzony.

— Mówicie o obliczu naszego zmarłego króla — przypomniał. — Nie można robić takich rzeczy! Poza tym ludzie zauważą. — Zawahał się. — Zauważą, prawda?

Dwaj mistrzowie spojrzeli na siebie porozumiewawczo.

— Gern — tłumaczył cierpliwie Dii — z pewnością zauważą. Ale nie powiedzą ani słowa. Oczekują od nas, że trochę… hm… poprawimy sytuację.

— W końcu — dodał główny rzeźbiarz — nie sądzisz chyba, że ktoś wystąpi i zawoła: „To nie pasuje, tak naprawdę on miał twarz krótkowzrocznego kurczaka”, prawda?

— Bardzo dziękuję! Naprawdę bardzo dziękuję!

Faraon usiadł obok kota. Doszedł do wniosku, że ludzie ukazują zmarłym szacunek tylko wtedy, gdy sądzą, że zmarli ich słuchają.

— Rzeczywiście — przyznał niepewnie uczeń. — Był chyba trochę brzydszy niż na freskach.

— O to właśnie chodzi — powiedział z naciskiem Dii.

Szeroka, szczera, piegowata twarz Gerna zmieniła się powoli, jak pejzaż pełen kraterów, nad którym płyną chmury. Uświadomił sobie, że to, co się dzieje, określa się jako „wprowadzenie w starożytne tajemnice profesji”.

— Chcecie powiedzieć, że nawet malarze zmieniają… — zaczął. Dii zmarszczył groźnie czoło.

— Nie mówimy o tym głośno.

Gern spróbował zmusić swe rysy do przyjęcia wyrazu godności i powagi.

— Aha — powiedział. — Tak. Rozumiem, mistrzu. Rzeźbiarz klepnął go w plecy.

— Bystry z ciebie chłopak, Gern — pochwalił. — Szybko się orientujesz. Przyznasz, że być brzydkim za życia to już wielkie nieszczęście. Pomyśl, jak strasznie byłoby pozostać brzydkim w świecie umarłych.

Król Teppicymon XXVII pokręcił głową. Musimy wyglądać podobnie, póki żyjemy, myślał, a teraz pilnują, żebyśmy po śmierci byli identyczni. Co za królestwo… Rozejrzał się i zobaczył duszę zdechłego kota. Mył się. Za życia król nienawidził kotów, ale teraz zwierzak wydał mu się miłym towarzystwem. Pogłaskał go lekko po płaskiej głowie. Kot mruczał przez chwilę, po czym spróbował obedrzeć mu rękę z ciała. Królowi wyraźnie szczęście dziś nie sprzyjało.

Z rosnącym przerażeniem uświadamiał sobie, że trójka rzemieślników dyskutuje o piramidzie. O jego piramidzie. Będzie największa ze wszystkich. Zostanie wzniesiona na wyjątkowo żyznym kawałku ziemi, w najlepszym punkcie nekropolii. Największa z istniejących wcześniej piramid będzie przy niej wyglądać jak coś, co zbudowało dziecko w piaskownicy. Otoczą ją marmurowe alejki i granitowe obeliski. Będzie największym pomnikiem, jaki kiedykolwiek syn zbudował dla ojca.

Król jęknął.

* * *

Ptaclusp jęknął.

Za czasów jego ojca było lepiej. Człowiek potrzebował tylko wściekle wielkiego stosu belek do przetaczania bloków i dwudziestu lat, co było użyteczne, ponieważ ludzie mieli co robić i nie szukali kłopotów w Porze Wylewu, kiedy pola były zalane. Teraz wszystko załatwia bystry chłopak z kawałkiem kredy i właściwe inkantacje.

Choć trzeba przyznać, że robiło to wrażenie, jeśli ktoś lubił takie rzeczy.

Ptaclusp IIb obszedł wielki kamienny blok, tu poprawiając jakieś równanie, tam podkreślając niezrozumiałą inskrypcję. Potem obejrzał się i skinął ojcu głową.

Ptaclusp pędem wrócił do króla, który wraz z orszakiem stał na urwisku ponad kamieniołomem. Złota maska błyszczała jasno w słońcu. Królewska wizyta, jakby za mało miał kłopotów…

— Jesteśmy gotowi, kiedy tylko zechcesz, o łuku niebios — powiedział zlany potem, wbrew nadziei mając nadzieję, że…

O bogowie. Król znowu zamierzał Być Przyjacielski.

Ptaclusp zerknął czujnie na najwyższego kapłana, który najlżejszym grymasem dał mu do zrozumienia, że nic na to nie poradzi. Tego już za wiele. Ptaclusp nie był jedynym tak traktowanym. Ledwie wczoraj Dii, mistrz balsamista, musiał przez pół godziny Rozmawiać o Swojej Rodzinie. Tak być nie powinno, ludzie oczekiwali, że król zostanie w pałacu, to zbyt…

Król zbliżył się ku niemu nonszalanckim krokiem, który powinien przekonać mistrza budowniczego, że jest wśród przyjaciół. O nie, pomyślał Ptaclusp, zamierza Pamiętać Moje Imię.

— Muszę przyznać, że przez te dziewięć tygodni dokonaliście niezwykłych rzeczy. Dobry początek, mistrzu… ehm… Ptaclusp, tak? — odezwał się król.

Ptaclusp przełknął ślinę. Teraz nie było już dla niego ratunku.

— Tak, o ręko nad wodami — wykrztusił. — O fontanno…

— Sądzę, że wystarczy „wasza wysokość” albo „sire” — oświadczył Teppic.

Ptaclusp spojrzał przerażony na Diosa, który skrzywił się, ale znów skinął głową.

— Król życzy sobie, abyś zwracał się do niego… — wyraz cierpienia przemknął po twarzy kapłana — …nieformalnie. Na modłę barba… obcokrajowców.

— Musisz uważać się za człowieka bardzo szczęśliwego, skoro masz takich utalentowanych i pracowitych synów — powiedział Teppic, spoglądając na ruchliwą panoramę kamieniołomów.

— Będę, o… sire — wymamrotał Ptaclusp, pojmując słowa władcy jako rozkaz.

Dlaczego królowie nie mogą ludziom rozkazywać, jak za dawnych lat? Człowiek wiedział przynajmniej, na czym stoi. Nie chodzili dookoła, nie byli uprzejmi i nikogo nie traktowali, jakby był im równy, jakby też potrafił sprawić wschód słońca.

— To musi być fascynujące zajęcie — mówił dalej Teppic.

— Jak wasz sire sobie życzy, sire — odparł Ptaclusp. — Wystarczy, że wasza wysokość powie słowo…

— Ale jak to właściwie działa?

— Słucham, wasz sire? — Ptaclusp był wstrząśnięty.

— Zmuszacie kamienne bloki do latania, tak?

— Tak, o sire.

— To bardzo ciekawe. Jak to robicie?

Ptaclusp niemal odgryzł sobie wargę. Zdradzać Sekrety Profesji? Był przerażony. Na szczęście niespodziewanie na pomoc przybył mu Dios.

— Korzystając z pewnych tajemnych znaków i symboli, sire — wyjaśnił — w których początki mądrzej jest nie wnikać. To wiedza… — zawahał się — …współczesnych.

— To o wiele szybsze niż przepychanie tych ciężarów — zauważył Teppic.

— Tamto miało w sobie pewną glorię, sire. A teraz, jeśli wolno…

— Ach… Tak, oczywiście. Pracujcie dalej. Ptaclusp otarł czoło i pobiegł na krawędź urwiska. Zamachał kawałkiem tkaniny.

* * *

Wszystkie rzeczy definiowane są przez swoje nazwy. Wystarczy zmienić nazwę, a zmienia się obiekt. Oczywiście, nie jest to takie proste, ale w sensie parakosmicznym o to właśnie chodzi.

Ptaclusp IIb lekko postukał w blok swoją laską. Powietrze nad kamieniem zafalowało w upale, po czym, zsypując ze ścian piasek, blok podniósł się powoli i zakołysał kilka stóp nad ziemią, przytrzymywany przez liny cumownicze.

I to wszystko. Teppic spodziewał się gromu, a przynajmniej strugi ognia. Ale robotnicy okrążali już następny blok, a paru ludzi ciągnęło pierwszy na plac budowy.

— Robi wrażenie — przyznał smętnie Teppic.

— W samej rzeczy, sire — zgodził się Dios. — A teraz musimy już wracać do pałacu. Wkrótce nadejdzie czas Ceremoniału Trzeciej Godziny.

— Tak, tak. Oczywiście. Dobra robota, Ptaclusp. Tylko tak dalej. Ptaclusp zgiął się wpół, podekscytowany i zmieszany.

— Tak jest, wasz sire — powiedział i postanowił iść na całość. — Czy wolno mi waszemu sire pokazać najnowsze plany?

— Król zaaprobował plany — przypomniał Dios. — Wybacz, jeśli się mylę, ale odnoszę wrażenie, że budowa piramidy jest już dość zaawansowana.