Выбрать главу

— Wie pan, sir… jest w tym coś dziwnego — bąknął kapitan Lewis.

— Dziwnego? — zdziwił się D’Orville, obserwując ślady rakiet mknących ku formacji Hemphill.

— Ich ogień jest całkiem lekki, sir — Lewis wyjaśnił głośniej, przyglądając się ekranowi taktycznemu. — I nie jest skoncentrowany.

— Umpf? — D’Orville także spojrzał na ekran i zmarszczył brwi.

Lewis miał rację, a Sonja była zadeklarowaną zwolenniczką koncentracji ognia (co było jedną z naprawdę niewielu zalet jej taktyki w opinii D’Orville’a). Dodając do tego fakt, iż to on miał przewagę liczebną, powinna zasypać go lawiną rakiet, licząc na wyłączenie z walki choćby kilku okrętów, co wyrównałoby siły. Tylko, że tego nie robiła, co w rzeczy samej było zastanawiające.

— Ten namiar na jej wydzieloną eskadrę jest sprawdzony? — spytał po chwili.

— Też mi to przyszło do głowy, sir. Namiar jest pewny, ale nadawać może pojedynczy okręt. Jak pan sądzi, sir, czy to może być pułapka?

— Nie wiem — przyznał D’Orville, trąc w zamyśleniu podbródek. — To zupełnie do niej niepodobne, ale Grimaldi mógł ją w końcu przekonać choćby do czegoś tak prostego. Ryzykowny manewr dla dużych okrętów, a i tak mielibyśmy przewagę prędkości… Proszę na wszelki wypadek przekazać sekcji taktycznej, by przygotowali się do gwałtownej zmiany kursu.

— Tak jest, sir.

* * *

Jeden kod na ekranie taktycznym kapitana ukazującym formację Agresorów zamigotał szkarłatem i Honor uśmiechnęła się. Nie wiedziała, czy szpiedzy D’Orville’a (działający, ma się rozumieć, nieoficjalnie i całkowicie wbrew zasadom) przeniknęli zabezpieczenia otaczające modyfikacje jej okrętu, ale szpiedzy Upiornej Hemphill wykonali swoje zadanie — zidentyfikowali jednostkę flagową D’Orville’a. Jedną z poważniejszych potencjalnych słabości manewrów każdej floty było posiadanie przez każdy okręt kompletnych elektronicznych sygnatur wszystkich biorących w nich udział jednostek.

Ostatni raz spojrzała na chronometr, uniosła dłoń i powiedziała, patrząc na McKeona i Venizelosa:

— W porządku, panowie, zaczynamy.

— Sir! Nowa jednostka przeciwnika w namiarze… Ostrzeżenie kapitana Lewisa było spóźnione, a odległość dzieląca okręty zbyt mała, by mogło się na coś przydać. D’Orville ledwie zaczął odwracać się ku niemu, gdy tablica kontrolna Kinga Rogera rozbłysła czerwonymi światłami przy wtórze wycia alarmu uszkodzeniowego, kiedy lanca grawitacyjna trafiła w lewoburtową osłonę. Naturalnie, miała tak skalibrowaną moc, by nie wyrządzić żadnych szkód generatorom, ale komputery przeliczyły, co należało, i zameldowały o stosownych uszkodzeniach zgodnie z programem. Ledwie skończyły, na teoretycznie nie istniejącej osłonie eksplodowała niewiarygodnie liczna salwa torped energetycznych (także o poważnie zmniejszonej mocy).

D’Orville prawie podskoczył w fotelu, widząc na ekranie wizualnym oślepiającą biel wybuchów. W następnej sekundzie ekran zgasł, wraz zresztą z pozostałymi, jak też ze stanowiskami kierowania ogniem i maszynownią. W ciszy panującej na mostku dało się słyszeć stłumione przekleństwo — opanowanie admirała D’Orville’a także miało swoje granice.

* * *

— Bezpośrednie trafienie, ma’am! — wrzasnął radośnie Venizelos.

Honor uśmiechnęła się z satysfakcją, widząc, jak okręt flagowy Agresorów dryfuje pozbawiony zasilania, powodując rozpad szyku, gdy inne jednostki zmuszone były go wyminąć. Zgodnie z oceną własnego komputera pokładowego, King Roger został zniszczony wraz z całą załogą. A dokonał tego marny lekki krążownik. Dla takiej satysfakcji prawie warto było zostać wybranym przez Hemphill katem. Satysfakcja byłaby znacznie większa, gdyby udało jej się uratować krążownik, toteż przestała podziwiać własne dzieło.

— Proszę uaktywnić ekran! — Jej sopran był nieco wyższy niż zwykle, za to znacznie spokojniejszy niż głos oficera taktycznego.

Reakcja zaś była natychmiastowa, jako że komandor porucznik Santos czekała na ten rozkaz od pół godziny.

— Sternik, proszę wykonać Sierrę 5! — poleciła Honor.

— Sierra 5, aye — powtórzył sternik i Fearless położył się w gwałtowny skręt i zwrot, ustawiając się dnem do formacji Agresorów.

Zdążyli w ostatnim momencie — zaraz potem okręty Agresorów otworzyły ogień. Oficerowie ogniowi wszystkich mających w namiarach krążownik okrętów zasypali go lawiną ognia, który był już jednak całkowicie nieskuteczny. Honor uśmiechnęła się szeroko.

— Doskonale. Bosmanmacie Killian, lecimy na spotkanie z eskadrą. Pełna szybkość! — poleciła.

— Tak jest, ma’am. — Uśmiech sternika był równie szeroki.

A HMS Fearless skoczył przed siebie, osiągając przyspieszenie pięćset trzy g…

Pięćdziesiąt lat samodyscypliny pozwoliło admirałowi D’Orville’owi przestać kląć, zanim komputer uaktywnił ekrany otaczające jego fotel. Łączność pozostała zablokowana i nic na to nie można było poradzić, ale przynajmniej widział, co się dzieje. Co zresztą wcale nie poprawiło mu humoru. Lekki krążownik, który zniszczył jego flagową jednostkę jedną salwą, trzymał kurs, oddalając się z rosnącą prędkością. Kurs prowadził wzdłuż większości formacji, ale ekrany skutecznie chroniły go przed zmasowanym ogniem okrętów liniowych, a lekkie jednostki osłony były zbyt daleko, by mieć choćby cień szansy na dościgniecie go. Prawie widział, jak kapitan krążownika gra mu na nosie i pokazuje język.

— Miałeś rację, George — z trudem, ale udało mu się odezwać prawie normalnym tonem. — Sonja czegoś się jednak nauczyła.

— Tak, sir — Lewis podszedł do fotela admiralskiego, spoglądając na ekran taktyczny, i dodał cicho: — A teraz nas wykończy.

Szyk Obrońców zmieniał kurs i przyspieszenie, gwałtownie zwalniając i kierując się ku jego okrętom. Odległość była zbyt duża, by udało im się osiągnąć klasyczny ideał, czyli postawić kreskę nad T, przecinając jego kurs prostopadle, dzięki czemu można było strzelać pełnymi salwami burtowymi w pozbawione ekranów dzioby, ale manewr był zaplanowany, a zamieszanie wywołane zniszczeniem Kinga Rogera wystarczające, by sporo rakiet tam właśnie trafiło. Obrona zatrzymała sporo z nich, ale wystarczająca ilość dotarła do celów i koło symboli okrętów pojawiły się jasnoczerwone kody zniszczeń. Czołowa eskadra była praktycznie rozstrzeliwana na jego oczach.

D’Orville zacisnął pięści, westchnął i zmusił się do bezruchu. Po czym uśmiechnął się lodowato: przez najbliższych parę miesięcy z Sonją nie da się żyć, więc będzie musiał trenować cierpliwość. Prawdę mówiąc — trudno było jej się dziwić. Co prawda niewiele jego okrętów zostało zniszczonych, nim formacja uporządkowała się na tyle, by skuteczniej odpowiadać ogniem, ale wystarczająca ilość została poważnie uszkodzona, by wyrównać stosunek sił. Nie wspominając już o tym, że w każdej chwili mogły się pojawić jej pozostałe siły.

Co prawda była to subtelność zupełnie nie w jej stylu, lecz okazała się wyjątkowo skuteczna, i admirał Sebastian D’Orville przyrzekł sobie w duchu dowiedzieć się, kto dowodził tym lekkim krążownikiem. Każdy, kto tak przeprowadził ten manewr, zasługiwał na uwagę, i miał zamiar oświadczyć to owemu kapitanowi osobiście. Zakładając, ma się rozumieć, że zdoła się wystarczająco długo powstrzymać przed uduszeniem skurwysyna, by zdążyć mu pogratulować.

ROZDZIAŁ IV