— O co chodzi, pani doktor?
— O… o te rozkazy — Suchon uniosła dłoń z elektrokartą.
— A konkretnie?
— Kapitanie, nie sądzę, żeby dobrym pomysłem… chodzi mi o to, że oddelegowała pani porucznika Montoyę i wszystkich czterech sanitariuszy do ekip celnych, a ja potrzebuję ich na okręcie. Bez nich nie mogę gwarantować, że zdołam wywiązać się z ciążących na mnie medycznych obowiązków względem okrętu i załogi — oznajmiła i rozsiadła się wygodniej, najwyraźniej zadowolona z siebie, uważając, że właśnie postawiła dowódcy ultimatum. Honor przyglądała się jej bez mrugnięcia okiem przez kilka długich sekund.
— Obawiam się, że będzie pani musiała sobie bez nich poradzić — oświadczyła w końcu.
Suchon podskoczyła, jakby ją coś ugryzło.
— Przecież mówiłam! Jeśli będę musiała ich oddelegować, praca w izbie chorych stanie się niewykonalna, a Montoya to mój jedyny asystent!
— Zdaję sobie z tego sprawę — odparła rzeczowo Honor, nie siląc się na uprzejmość. — Podobnie jak zdaję sobie sprawę z obowiązków spoczywających na Królewskiej Marynarce. Należy do nich między innymi dostarczenie personelu medycznego do grup celnych w celu przeprowadzania kontroli świadectw zdrowia i danych osób odwiedzających Medusę. Wszystkie pozostałe działy dały ludzi do tych grup i nie widzę powodów, dla których służba medyczna miałaby być uprzywilejowana.
— Mówię przecież, że to niemożliwe! — warknęła Suchon. — Może pani nie całkiem rozumie, jakie ciążą na mnie obowiązki. Służba medyczna to nie jakiś zwykły dział…
— Wystarczy — Honor nie podniosła głosu, przestała jedynie silić się na obojętność, i Suchon odskoczyła, zaskoczona tak pogardą, jak i błyskiem oczu wyraźnie kontrastujących z pobladłą twarzą. — Chodzi pani o to, że jeśli pani pomocnicy, a zwłaszcza Montoya, zostaną oddelegowani, będzie pani zmuszona ruszyć tyłek z wygodnego fotela i zabrać się za robienie tego, co do pani należy, a co w dwóch trzecich robi porucznik Montoya i to od chwili mojego przybycia na pokład.
Twarz Suchon poczerwieniała, ale nim otrząsnęła się z szoku na tyle, by coś powiedzieć, Honor uniosła dłoń i dodała z zimnym uśmiechem:
— Zanim zacznie mi pani wyjaśniać, że nie znam tajników profesji medycznej, powinnam chyba poinformować panią, że moi rodzice byli lekarzami. Ojciec odszedł na emeryturę w randze pełnego komandora, a miał specjalizację chirurga. Doktor Alfred Harrington, być może słyszała pani o nim.
Mówiła dziwnie miękko i to jeszcze potęgowało groźbę zawartą w jej słowach — Suchon ponownie zbladła, słysząc nazwisko: Alfred Harrington był ordynatorem na oddziale neurochirurgii w Basingford, głównym szpitalu Królewskiej Marynarki na planecie Manticore.
— Sądzę więc, że mam całkiem dobrą orientację, jeśli chodzi o pani obowiązki na tym okręcie. A skoro już o tym mowa, to jestem całkowicie nieusatysfakcjonowana tym, w jaki sposób je pani wykonuje od chwili przejęcia przeze mnie dowództwa. — Honor przestała się uśmiechać, a Suchon z trudem przełknęła ślinę. — Jeśli jednak te pięć osób, o których pani wspominała, jest rzeczywiście niezbędnych dla funkcjonowania służby medycznej HMS Fearless, to jestem pewna, że da się coś zrobić w tej materii. Mogą pozostać na pokładzie, jeśli znajdziemy kogoś, kto ich zastąpi w grupach celnych, czyli kogoś o takim doświadczeniu medycznym jak ich. Kogoś takiego jak pani, doktor Suchon.
Przez długą chwilę spoglądała wymownie w oczy lekarki, aż ta odwróciła wzrok.
— Jeszcze coś, pani doktor? — spytała cicho Honor, a gdy lekarka potrząsnęła przecząco głową, dodała: — W takim razie może pani odejść.
I wróciła do ekranu komputerowego.
Chirurg komandor Suchon wstała sztywno i bez słowa wyszła z kabiny.
Porucznik Andreas Venizelos stał spokojnie, trzymając pod pachą elektrokartę i uśmiechając się uprzejmie do purpurowego kapitana frachtowca należącego do Ludowej Republiki Haven.
— …więc może się pan zabierać razem z tą zasraną grupą celną do diabła! — kapitan zakończył tyradę i spojrzał na niego wściekle.
— Obawiam się, że to nie będzie możliwe, kapitanie Merker — odparł z nienaganną uprzejmością Venizelos. — Według danych kontroli lotów przeładował pan jakiś ładunek w orbitalnym magazynie Baker Tango 1-4. Jak pan na pewno zdaje sobie sprawę, kapitanie, jest to uznane za transfer towarów w przestrzeni należącej do Królestwa Manticore, zgodnie z Przepisami Handlowymi paragraf 10, punkt 3, uchwalonymi przez parlament w 278 roku Po Lądowaniu. W związku z tym, oficer celny ma obowiązek sprawdzić pański ładunek przed dopuszczeniem statku do terminalu, toteż zmuszony jestem nalegać, by umożliwił mi pan wykonanie obowiązków. Przepraszam naturalnie za związane z tym problemy i utrudnienia.
Twarz kapitana Merkera przybrała alarmujący odcień purpury i jej właściciel coś niezrozumiale zabełkotał. Venizelos przekrzywił głowę i przyglądał mu się spokojnie, czekając nadal z nieskazitelną uprzejmością, aż rozmówca odzyska zdolność posługiwania się mową artykułowaną.
— Kurwa! Od pięciu standardowych lat tu latam! — ryknął w końcu Merker. — I pierwszy raz jakiś zasraniec w ładnym mundurku włazi mi na pokład i żąda poddania się kontroli. Najpierw cię cholera weźmie, zanim to nastąpi!
— Być może, kapitanie. — Venizelos przestał się uśmiechać. — Ale jeśli odmówi pan poddania się kontroli celnej, nie będzie pan mógł skorzystać z terminalu.
— Tak?! A jak do kurwy nędzy masz zamiar mnie powstrzymać, chłopaczku?
— Strzelając w maszynownię pańskiego statku, jeśli spróbuje pan dokonać tranzytu — poinformował go rzeczowo i lodowato Venizelos.
Kapitan zamarł z otwartą gębą i przyjrzał mu się niedowierzająco.
— To będzie wojna! — wrzasnął.
— To będzie zwyczajne użycie siły niezbędne do zapewnienia ładu i porządku w przestrzeni Królestwa zgodnie z ustaleniami prawa międzyplanetarnego.
— Nie odważysz się pan! — Merker spuścił nieco z tonu. — To zwykła groźba bez pokrycia!
— Jestem oficerem Royal Manticoran Navy, kapitanie — warknął Venizelos, czując nagły przypływ adrenaliny i radości. — A Królewska Marynarka, jak powinien pan wiedzieć, nigdy nie rzuca słów na wiatr.
Przez moment obaj spoglądali na siebie wymownie i widać było, jak kapitańska wściekłość opada. Merker opuścił wzrok na pokład, wzruszył ramionami i burknął:
— A rób pan, co chcesz.
— Tego… panie kapitanie… — bąknął nagle płatnik przysłuchujący się dotąd bez słowa pyskówce.
— Czego?! — warknął Merker.
— Cóż… sądzę, że… obawiam się, że w naszym manifeście może być… hm, kilka błędów — wydusił nagle spocony oficer. — Jestem… no, jestem pewien, że zdołam, to jest moi ludzie i ja zdołamy je usunąć i być gotowi na kontrolę za… dwie albo trzy godziny.
Oblicze Merkera zaczęło ponownie przybierać barwę purpury, co Venizelos obserwował z zainteresowaniem. Nim jednak kapitan zdążył ryknąć, odchrząknął znacząco, a gdy Merker odwrócił się ku niemu z zaciśniętymi pięściami, poinformował go spokojnie:
— Rozumiem, że wypadki i błędy mają prawo się zdarzyć, i gotów jestem, ma się rozumieć, dać panu, kapitanie, czas na uporządkowanie papierów. Chciałbym jedynie przypomnieć, że zwłoka oznacza utratę miejsca w kolejce. Obawiam się również, że nie będziemy w stanie umieścić w niej pańskiego statku wcześniej niż jutro rano.