Выбрать главу

Z mata Harknessa, jak Tremaine sądził, był nieprzeciętny indywidualista. Miał okazję zerknąć do jego akt, nim opuścili okręt (instruktorzy w akademii powtarzali, że oficer powinien w ten sposób zapoznać się z podkomendnymi przed objęciem dowództwa oddziału wydzielonego) i żałował, że nie miał czasu dokładniej się z nimi zapoznać, stanowiły bowiem fascynującą lekturę. Harkness służył w Królewskiej Marynarce ponad dwadzieścia lat, czyli prawie trzydzieści pięć lat standardowych, i jedenaście razy doszedł do stopnia pomocnika bosmańskiego, a raz (przelotnie) był nawet bosmanem. Mat Harkness miał bowiem pewną słabość, a raczej dwie. Pierwsza sprowadzała się do tego, że był organicznie niezdolny, by w barze, po służbie przejść obojętnie obok uniformu Royal Manticoran Marine Corps — zawsze czuł nieodpartą potrzebę przylania noszącemu go osobnikowi. Potrzebie tej ulegał regularnie, co nieodmiennie kończyło się ogólnym mordobiciem, demolką lokalu i degradacją. Drugą było przeświadczenie, iż jego humanitarnym obowiązkiem jest dostarczanie towarzyszom rozmaitych drobiazgów, których zazwyczaj nie można było nabyć w okrętowym sklepie. Był też jednym z najlepszych techników rakietowych w RMN, co wyjaśniało, dlaczego nadal pozostawał w służbie.

Tremaine obserwował go jednak uważnie nie tyle z powodu barwności tej postaci, lecz z uwagi na to, co usłyszał od bosman Mac Bride tuż przed startem. Od chwili zjawienia się na pokładzie HMS Fearless Tremaine polubił ją, mimo iż uważała go za średnio rozgarniętego niedojdę. Wydawała się żywić przekonanie, że pewnego pięknego dnia dzięki opiece bosmanów (do których podstawowych obowiązków należało obcieranie nosów i tyłków chorążych, jak też baczenie, by nie potknęli się o własne nogi) wyrośnie z niego być może porządny oficer. W międzyczasie jej podręcznikowe wręcz pełne szacunku uwagi powstrzymywały go przed zrobieniem czegoś głupiego. Tym razem, gdy znaleźli się sami w korytarzu na pokładzie hangarowym, Mac Bride powiedziała cicho:

— Chorąży może chcieć pozwolić matowi Harknessowi na swobodne działanie. Jeśli ktoś w pańskim oddziale, sir, może znaleźć kontrabandę, to najprędzej on. A poza tym… — uśmiechnęła się jak zwykle śmiertelnie poważnie — …przedyskutowałam z nim ważność tego zadania.

Dlatego Tremaine obserwował go uważnie acz nie nachalnie i równocześnie kątem oka zerkał na marynarzy frachtowca.

Harkness oglądał starannie poustawiane palety antygrawitacyjne z kopią manifestu, sprawdzając zgodność opisu zawartości kontenerów ładunkowych ze spisem. W kieszeni miał czytnik kodu magnetycznego, ale jak dotąd nie użył go ani razu. W pewnym momencie pochylił się nad jedną z palet, na co jeden z marynarzy poruszył się nerwowo.

— Panie Tremaine? — Harkness nawet się nie odwrócił.

— Słucham.

— Myślę, że to może pana zainteresować, sir. — Zadziwiające, ale wyglądający niczym weteran boksu wagi ciężkiej Harkness mówił spokojnie niczym nauczyciel chcący zademonstrować ulubionemu uczniowi nowy eksperyment.

Tremaine podszedł do niego i spytał zaciekawiony:

— O co chodzi?

— O to, sir. — Gruby paluch o poobijanych kostkach wskazał na srebrzystą taśmę celną opasującą pojemnik, a konkretniej na plombę Królewskiej Służby Celnej. Przedstawiała ukoronowaną mantykorę nad statkiem kosmicznym flankowanym przez gryfa i sfinksa. Wyglądała zupełnie normalnie, jak wiele innych, które Scotty miał okazję obejrzeć.

— A konkretniej, macie Harkness? — spytał, nadal nie rozumiejąc na co zwrócić uwagę.

— Cóż, sir, może się mylę, ale… — Paluch podważył plombę i Tremaine gwałtownie zamrugał bowiem plomba odpadła od taśmy, której stanowiła integralną część (przynajmniej w teorii). Pochylił się niżej i dostrzegł przezroczystą taśmę łączącą srebrną taśmę celną w miejscu, w którym usunięto oryginalną plombę.

— Wie pan, sir — dodał ze spokojnym namysłem Harkness. — Założę się, że te biedne skór… przepraszam, sir, chciałem powiedzieć, że te biedaki z Agencji tyle czasu starali się robić coś, co ich przerastało, i to bez odpowiedniego sprzętu, że przemytnicy zaczęli ich zupełnie lekceważyć. Tego chamskiego chwytu nigdy by nie próbowali wobec regularnych celników.

Gdy wypowiadał ostatnie zdanie, w jego głosie słychać było autentyczny smutek rzemieślnika widzącego wyjątkowe partactwo.

— Rozumiem… — Tremaine odwrócił się ku marynarzom, których na moment spuścił z oczu.

Obaj byli wyraźnie nieszczęśliwi, a jeden próbował przesunąć się niepostrzeżenie ku kabinie promu. Scotty skinął na szeregowego Kohia i Marine odpiął kaburę, zmieniając lekko pozycję. Marynarz zamarł.

— Jak pan sądzi, Harkness, co tam jest? — spytał Scotty, zaczynając odczuwać prawdziwą satysfakcję.

— No, w manifeście pisze, że pługi stalowe zwierzęce przeznaczone dla faktora Hauptman Cartel na Medusie, sir.

— To może byśmy je tak obejrzeli.

— Aye, aye, sir — Harkness ukazał w szerokim uśmiechu zęby tak równe, że niemożliwością było, aby były one naturalne, i wyjął z kieszeni nóż laserowy.

Gdy go włączył, rozległo się przeraźliwe buczenie — sygnał ostrzegawczy, w jaki zgodnie z prawem wyposażone były wszystkie tego typu narzędzia. Rozciął taśmę celną, jak też hermetycznie zamknięty pojemnik, z którego usunięto po zapakowaniu powietrze. Ciśnienie wewnątrz wyrównało się z cichym sykiem i mat uniósł wieko. I zamarł.

— No, no, no — mruknął, zapominając o przepisowym,sir”, i dopiero po sekundzie otworzył wieko do końca, blokując je w pozycji „otwarte”. — Jakieś dziwne te pługi, panie Tremaine.

— W rzeczy samej. — Scotty odzyskał głos i pogładził złocistobrązowe futro.

Pojemnik miał dwa metry długości, metr szerokości i metr głębokości i wyglądał na pełen podobnych futer.

— Harkness, czy to jest to, co ja myślę, że jest? — spytał z niedowierzaniem.

— Jak pan myśli, że to jest futro kodiaka maxa z Gryphona, to ma pan rację, sir. — Harkness potrząsnął głową i Tremaine prawie zobaczył wirujące w jego oczach zera. — Będzie ich za dwieście… trzysta tysięcy… w tym pojemniku.

— A ten niedźwiedź znajduje się na dodatek pod ochroną! — dodał Tremaine tak ponuro, że podoficer aż się wyprostował, przyglądając mu się z zaskoczeniem. — Co oznacza, że w ogóle nie wolno na niego polować. Jak pan myśli, panie mat: chcieli je przeładować na powierzchni?

— Albo w magazynie na orbicie, bo nic innego w grę nie wchodzi. Stiity na pewno ich nie potrzebują, sir — zgodził się Harkness, zastanawiając się, gdzie się podział niezbyt pewny siebie młokos, który jeszcze przed chwilą stał obok niego.

— Tak też właśnie sobie myślałem — mruknął Scotty i rozejrzał się po ładowni. — Macie Harkness, lepiej będzie, jak sprawdzi pan wszystkie plomby celne.

Podoficer skinął głową, Tremaine zaś dodał, uśmiechając się lodowato do spoconych członków załogi frachtowca:

— A ja z tymi panami złożymy wizytę ich kapitanowi. Sądzę, że mam ochotę obejrzeć jego ładownie.