Выбрать главу

— Aye, aye, sir. — Mat Harkness wyprężył się, oddając honory, na co zwykle się nie wysilał w stosunku do chorążych, i skinieniem ręki przywołał resztę zespołu.

Tremaine, Kohl i dwóch bardzo nieszczęśliwych marynarzy skierowali się zaś ku śluzie łączącej prom z frachtowcem.

* * *

Honor potrząsnęła głową, kończąc czytać raport chorążego Tremaine, i wyłączyła ekran. Godne zapamiętania było to, że przyznał, iż to Harkness dokonał odkrycia, a nie on — nieczęsto się to zdarzało wśród młodszych oficerów i całkowicie potwierdzało jej opinię o chorążym. Czegoś podobnego spodziewała się, rozpoczynając kontrole ładunków wokół planety. Natomiast nie podejrzewała, że podejrzenia damy Estelle dotyczące przemytu potwierdzą się tak szybko, ani też nie sądziła, że zamieszany w to będzie frachtowiec z Manticore i to na dodatek wyczarterowany przez Hauptman Cartel. Obróciła się wraz z fotelem i przyjrzała siedzącemu po przeciwnej stronie biurka McKeonowi. Pierwszy oficer wyglądał, jakby zgryzł właśnie coś wyjątkowo obrzydliwego, a Nimitz przyglądał mu się z namysłem, przekrzywiając lekko łeb.

— Nie wiem, czy Tremaine jest bardziej zadowolony z siebie, czy niepewny co robić dalej — przyznała. McKeon drgnął. — Wyobrażam sobie, że to odkrycie będzie miało interesujące reperkusje na Manticore.

— Na pewno, ma’am. — McKeon zawahał się, spojrzał jej w oczy i dodał: — Zdaje sobie pani sprawę, że Hauptman zaprzeczy wszystkiemu? Będzie twierdził, że ani on, ani jego ludzie nie mieli z kontrabandą nic wspólnego.

— Oczywiście, że zaprzeczy. Czterdzieści trzy miliony w futrach nielegalnie zabitych chronionych zwierząt, i wszyscy będą twierdzić tak jak kapitan Mondragona, że znalazły się na jego pokładzie za sprawą krasnoludków czy kosmicznej wróżki — parsknęła ironicznie. — Zastanawiam się, co Tremaine jeszcze odkryje, gdy dobierze się do głównych ładowni statku.

— Kłopoty — powiedział cicho McKeon, tocząc najwyraźniej jakąś wewnętrzną walkę.

Honor przyglądała mu się spokojnie z lekko uniesionymi brwiami, aż w końcu westchnął ciężko, poprawił się w fotelu i zrezygnował częściowo z dotychczasowej sztywnej oficjalności.

— Cokolwiek Tremaine znajdzie, Hauptman będzie twierdził, że nie ma z tym nic wspólnego. Ani on osobiście, ani jego firma. Naturalnie będą mieli stosowne dokumenty na potwierdzenie swojej wersji. Najlepsze, na co możemy liczyć, to przygwożdżenie kapitana i płatnika Mondragona, ma’am.

— Zawsze to jakiś początek. A te dokumenty mogą nie być tak dobre, jak pan sądzi, panie McKeon.

— Zdaję sobie sprawę, że nie zawsze nasze… — pierwszy oficer umilkł i przygryzł wargę. — Chodzi mi o to, że swoim postępowaniem rozzłości pani tak kartel, jak i samego Hauptmana, a oni mają wysoko postawionych przyjaciół i na pewno odczuje pani ich niezadowolenie. Przechwyciliśmy ładunek przemyconych futer, prawda. Tylko powstaje pytanie, czy są tego warte. Czy tak naprawdę są warte… Nie chodzi mi o to, czy takie poczynania są legalne: wiadomo, że nie, i rozumiem, co pani chce osiągnąć. Proszę jednak pamiętać, że kiedy tylko stąd odlecimy, wszystko będzie po staremu. Dla kartelu czterdzieści trzy miliony to grosze, których braku pewnie w ogóle nie odczują, ale na pewno zapamiętają panią, ma’am.

— Mam szczerą nadzieję, że zapamiętają, komandorze — powiedziała Honor lodowato, przyglądając mu się z niebezpiecznym błyskiem w oczach.

McKeon z kolei obserwował ją z wyraźnym zmartwieniem — pierwszy raz od zdecydowanie zbyt długiego czasu martwił się o nią właśnie dlatego, że była jego kapitanem, i wychodziło na to, że wybrał najgorszy możliwy powód.

— Narazi pani całą swoją karierę dla czegoś, co nie jest tego warte! — zaprotestował. — To niczego nie zmieni, a takie rzeczy…

— Należą do tych, które powinniśmy zwalczać — przerwała mu ostro i aż się skrzywił, bowiem w jej oczach oprócz złości dostrzegł także urazę i coś gorszego: pogardę, która bolała najbardziej.

Zamilkł raptownie.

— Komandorze McKeon — oznajmiła Honor tym samym zimnym tonem. — Będę wykonywała swoje obowiązki niezależnie od tego, czy inni będą postępować tak samo. I nie interesuje mnie, jakiego przestępcę złapię na gorącym uczynku. Będziemy wspierali chorążego Tremaine do końca i w maksymalnym zakresie. Poza tym chcę, by szczególnie dokładnie sprawdzono wszystkie, powtarzam: wszystkie statki wyczarterowane przez Hauptman Cartel. Czy to jasne i zrozumiałe?

— Tak jest, ma’am — odrzekł niezbyt uszczęśliwiony. — Chciałem tylko…

— Doceniam pańską troskę, ale Fearless wypełni otrzymane rozkazy — przerwała mu zdecydowanie. — Wszystkie rozkazy.

— Tak jest, ma’am.

— Dziękuję, komandorze. Może pan odejść. McKeon wstał i wyszedł targany zaskoczeniem i strachem oraz dziwnie ciężkim wstydem, jakiego od dawna nie czuł.

ROZDZIAŁ XII

Adiutant otworzył masywne drewniane drzwi, przepuścił przez nie wysokiego ciemnowłosego admirała i zamknął je za nim. Admirał Eskadry Zielonej, lord Hamish Alexander podszedł do jednego z wysokich okien i spojrzał na strzeliste wieże w pastelowych barwach stanowiące ozdobę panoramy Landing — stolicy Królestwa Manticore. Na południu aż po horyzont rozciągały się ciemnoniebieskie wody Zatoki Jasona, będącej w rzeczywistości prawie wewnętrznym morzem o długości setek kilometrów. Woda połyskiwała w blasku Manticore A, którego gorąco dało się wyczuć mimo klimatyzacji i izolacyjnego plastiku w oknach. Nie przeszkadzało mu to — wręcz przeciwnie, jako że przybył z północnej półkuli, gdzie panowała zima. Tam właśnie znajdowała się rodowa posiadłość księstwa High Sligo. Landing położone było mniej niż tysiąc pięćset kilometrów od równika, toteż prawie zawsze było tu upalnie, choć klimat był przyjemny dzięki chłodnej bryzie wiejącej od morza; dzięki niej rosła tu masa zieleni.

Odwrócił się od okna, założył ręce za plecami i rozejrzał się po gabinecie Pierwszego Lorda Przestrzeni. Pokój wyłożony był jasnym drewnem, co nie stanowiło takiej ekstrawagancji jak na pozostałych dwóch planetach, za to w rogu miał takową ekstrawagancję, czyli kominek. Nie była to ozdoba, lecz w pełni funkcjonalna rzecz, i choć zbudowany ledwie półtora wieku temu gmach admiralicji liczył niewiele ponad sto pięter, co jak na cywilizację posługującą się antygrawitacją nie było żadnym osiągnięciem, to komin biegł przez trzydzieści parę pięter. Godny podziwu był upór osoby, która chciała mieć w tym gabinecie działający kominek mimo pełnej klimatyzacji i ogrzewania budynku położonego w klimacie, w którym nader rzadko z ogrzewania korzystano.

Spojrzał na chronometr — gospodarz się spóźniał, co nie było aż takie dziwne, jeśli wzięło się pod uwagę ilość zajęć związanych z tym stanowiskiem. Alexander wypełnił sobie czas oglądaniem modeli okrętów i starych, malowanych akrylami obrazów, przypominając sobie dawne i zapoznając się z nowymi. Podziwiał właśnie metrowej długości replikę dumy Royal Manticoran Navy HMS Manticore — gdy za jego plecami otwarły się drzwi i do gabinetu wmaszerował Pierwszy Lord Przestrzeni, admirał Sir James Bowie Webster. Pierwszym, co rzucało się w oczy, był naturalnie podbródek Websterów, a drugim radość na widok gościa, któremu nie omieszkał natychmiast uściskać prawicy.

— Dobrze wyglądasz, Hamish. Przepraszam, że cię wyrwałem z domu przed urodzinami Emily, ale muszę z tobą porozmawiać. Widzisz, potrzebuję rady.

— Tak też sobie pomyślałem — uśmiechnął się Alexander, obserwując, jak Webster rozwala się w fotelu.