Większość żeńskiego personelu floty nosiła zgodnie z obecną modą planetarną długie włosy, często kunsztownie upięte, ale Honor dawno temu zdecydowała, że nie ma sensu próbować robić z siebie kogoś, kim nie jest, toteż jej fryzura była praktyczna i całkowicie nieefektowna. Włosy miała ścięte na długość około dwóch centymetrów, co było idealne do skafandra i hełmu, zwłaszcza w stanie nieważkości, a że mimo to miały tendencję do zwijania się w pierścionki, to już naprawdę nie było jej winą. Kolor też miały wysoce praktyczny — ciemny brąz wpadający w czerń. Oczy miała jeszcze ciemniejsze, o leciutko migdałowym kształcie (po matce) i jak uważała, nie pasujące do twarzy o ostrych, zdecydowanych rysach. Wyglądały jakby dodano je w ostatniej chwili, a to, że były prawie czarne, podkreślało jeszcze bladość karnacji. Usta miała pełne, ale wrażenie psuł zbyt silnie zarysowany podbródek. Jak zdecydowała parę ładnych lat temu, była to twarz jak najbardziej użyteczna, ale nie było sensu udawanie, że ktokolwiek mógłby ją oskarżyć o piękno… niech to szlag trafi.
Wyszczerzyła się radośnie, poddając szczęśliwemu nastrojowi — odbicie zrobiło to samo, dzięki czemu wyglądała jak urwis dumny ze zorganizowanej paczki cukierków. Z wyraźnym wysiłkiem zmusiła się do zachowania powagi — dowódca krążownika Jej Królewskiej Mości nie ma prawa wyglądać jak urwipołeć, obojętnie, jak by nie był z siebie zadowolony. Obiektywnie rzecz biorąc, miała pełne powody do radości: szybko została pełnym komandorem, a biorąc pod uwagę stały wzrost liczebności floty spowodowany zagrożeniem ze strony Ludowej Republiki oraz znacznie przedłużone życie dzięki procesowi prolongu, były to solidne podstawy do długiej i owocnej kariery. Co prawda, we flocie nie brak było starszych oficerów, a ona nie pochodziła z arystokracji, toteż nie miała wysoko postawionych krewnych czy przyjaciół pomocnych w awansach, ale nigdy nic nie wiadomo… Przygotowana była od początku, że mniej uzdolnieni, ale mający koneksje, prześcigną ją w karierze zawodowej, ale w końcu dopięła swego. Dowództwo krążownika było marzeniem każdego młodszego oficera i fakt, że Fearless był od niej dwa razy starszy, a wielkością dorównywały mu najnowsze niszczyciele, był bez znaczenia. Nadal oficjalnie był krążownikiem, a krążowniki stanowiły oczy i uszy Królewskiej Marynarki; przeznaczone były do służby eskortowej i rajdów, czyli do samodzielnego dowodzenia i wykorzystywania nadarzających się okazji.
Stanowisko to wiązało się jednak z czymś jeszcze — z odpowiedzialnością — bo kapitan krążownika faktycznie był pierwszym po Bogu, nie miał nikogo, kto mógłby mu pomóc w podejmowaniu decyzji. Sam decydował o losie okrętu i był równocześnie osobistym reprezentantem Królowej i Królestwa. Jeśli zawiódłby to zaufanie, nie było w galaktyce siły zdolnej go uratować. Z drugiej zaś strony — nie było nikogo, z kim musiałby się dzielić zasługami i sukcesami…
Kapsuła zatrzymała się i Honor wysiadła na przestronny korytarz obserwacyjny, za którym rozciągała się panorama doku. Poza grubą ścianą z armoplastu unosił się HMS Fearless, przycumowany do śluz doku, smukły i zgrabny mimo oblepiających go platform i dodatkowych rur dochodzących do wejść technicznych. Na białym kadłubie tuż za dziobowym pierścieniem napędu wyraźnie widoczny był numer taktyczny CL-56. Wokół kadłuba kręciły się roboty nadzorowane przez stoczniowców w skafandrach — najwięcej ich znajdowało się przy burtowych stanowiskach uzbrojenia.
Honor przystanęła przed pancernym oknem, rejestrując z zaskoczeniem skalę prac, czując, jak Nimitz prostuje się, stając na jej ramieniu, by także się lepiej przyjrzeć. Admirał Courvosier wspomniał co prawda, że modernizacja będzie znacząca, ale to, na co patrzyła, było poważniejsze niż się spodziewała. Ten fakt w połączeniu z jego dziwnym zachowaniem dawał do myślenia; coś tu śmierdziało, choć nie miała pojęcia co. I tak zresztą nie było to w stanie zmniejszyć jej zachwytu na widok własnego okrętu.
Nie wiedziała, ile czasu spędziła, gapiąc się, nim zdołała zebrać się w sobie na tyle, by oderwać wzrok od okrętu i skierować się ku rurze łączącej stację z główną śluzą krążownika. Wejścia do niej pilnowali dwaj Marines, którzy na jej widok wyprężyli się w postawie zasadniczej. Wręczyła kapralowi swoje dokumenty i z aprobatą obserwowała, jak je dokładnie sprawdza. Obaj wiedzieli, kim jest (chyba że nieoficjalne źródło informacji i plotek załóg, zwane „winoroślą”, umarło nagłą a niespodziewaną śmiercią), a nawet gdyby nie wiedzieli, to tylko jedna grupa oficerów w Królewskiej Marynarce miała prawo do noszenia białego beretu. Żaden z nich jednak najmniejszym gestem nie okazał, iż jest świadomy pojawienia się pierwszej po Bogu na okręcie. Kapral oddał jej dokumenty, salutując. Minęła go i weszła do korytarza. Nie oglądała się, ale w lustrze umieszczonym na pierwszym zakręcie widziała, jak kapral uruchomił nadgarstkowy komunikator, zawiadamiając mostek, że nowy kapitan jest w drodze. Lustro naturalnie nie po to zostało tam umieszczone — miało informować poruszających się korytarzem, czy ktoś nie zbliża się z przeciwka, ale wykorzystywano je na różnorakie sposoby.
Dostrzegła wymalowany w poprzek pokładu szkarłatny pas oznaczający koniec zasięgu przyciągania stacji i poczuta, jak Nimitz mocniej wbija się pazurami w wymoszczenie. W następnej chwili skoczyła i zgrabnym łukiem popłynęła w dół korytarza, powtarzając sobie, że jeszcze tylko dwie minuty…
Komandor porucznik Alistair McKeon wygładził mundur i spróbował się uspokoić, stojąc przy wewnętrznych drzwiach głównej śluzy. Gdy dowiedział się o przybyciu nowego dowódcy, grzebał we wnętrznościach wybebeszonego stanowiska kierowania ogniem, toteż nie miał czasu wziąć prysznica czy zmienić munduru i wyraźnie czuł strużki potu wsiąkające w koszulę pod pospiesznie zapiętą kurtką mundurową. Ostrzeżenie kaprala Levine’a dało mu przynajmniej dość czasu, by zebrać wartę trapową. Co prawda formalny ceremoniał nie dotyczył okrętów w stoczniach, ale nie miał ochoty irytować nowego kapitana od samego wejścia, a poza tym Fearless cieszył się zasłużoną reputacją i…
Wyprostował się odruchowo, czując dziwny ból, gdy nowy dowódca wyłonił się zza ostatniego zakrętu. A raczej wyłoniła się; McKeon przybrał kamienny wyraz twarzy, widząc na ramieniu nowo przybyłej kremowo-szary kształt. O treecacie nic nie wiedział i odruchowo nastroiło go to do niej jeszcze gorzej, choć zdawał sobie sprawę, że to irracjonalne. Komandor Harrington pokonała ostatnie metry, wykręciła się w locie i złapała szkarłatny uchwyt oznaczający granicę wewnętrznego pola grawitacyjnego okrętu, lądując z gracją gimnastyczki. Rozbrzmiał świst trapowy, a McKeon poczuł się perwersyjnie jeszcze bardziej urażony, stwierdzając, że hologram w aktach osobowych przedstawiał kogoś znacznie brzydszego niż oryginał. Na wizerunku trójkątna twarz okolona krótko przyciętymi włosami sprawiała wrażenie upartej i odpychającej. Tymczasem okazało się, że mimo trójwymiarowości hologram kłamał — nie oddawał bowiem witalności i ożywienia oraz oryginalności atrakcyjnych w sumie rysów, podkreślonych przez egzotycznie wielkie oczy, skrzące się radością mimo poważnej miny. Fakt, nikt nie nazwałby jej ładną z tego prostego powodu, że określenie to byłoby uwłaczające. Była sobą: unikalną i niemożliwą do pomylenia z inną ładną buzią. I to tylko pogarszało sprawę.