Выбрать главу

— Ja… — Cunning wstał gwałtownie, podszedł do barku i nalał sobie drżącymi rękami martini, którego sporą część wypił natychmiast, a dopiero potem powiedział: — Podjąłem stosowne środki ostrożności, czy mi pan wierzy czy nie. Przyznaję, że były długoterminowe i rutynowe i przyznaję też, że zbyt późno zrozumiałem, jakie zagrożenie stanowi obecność Harrington, ale przebywam tu już od sześciu lat i jest to pierwszy oficer RMN, który najwyraźniej poważnie traktuje swe obowiązki; poprzednim nie przychodziło nawet do głowy, by choć raz sprawdzić zgodność ładunku z manifestem!

— Gdyby ograniczyła się tylko do tego czy do aresztowań przemytników, nie martwiłoby mnie to — odparł lodowato gość. — Ale to nie wszystko, prawda? Aktywnie wspiera Matsuko i Agencję i samo to, że dzięki jej poczynaniom tylu policjantów nie musi bawić się w celników, stanowi poważne zagrożenie dla bezpieczeństwa operacji „Odyseusz”. Kiedy doda się do tego loty, o których meldował pański informator…

Potrząsnął smętnie głową, a Cunning wypił resztę martini.

— Nie jesteśmy tak całkiem odsłonięci i nieprzygotowani — zaprotestował. — Wiedziałem, że te loty zwiadowcze w końcu przyniosą jakiś efekt i podjąłem stosowne kroki. Mamy wielopoziomowe zabezpieczenie laboratorium, a jak dotąd nic nie wskazuje, by Harrington zainteresowała się kapitanem Coglinem. Co do reszty jej poczynań, zrobiłem wszystko, co mogłem: wystosowałem ponad dwadzieścia oficjalnych protestów i użyłem kontaktów wśród kupców, nie tylko zresztą naszych, by wysłali własne. Admiralicja Królewska musiała na własnej skórze odczuć ich polityczne skutki.

— Wiem o protestach, panie Cunning, i przyznaję, że co do presji politycznej ma pan rację. Ale czy zastanowił się pan, że dały one również jej przełożonym potwierdzenie, że robi coś, co nam się bardzo nie podoba?

Cunning zaczerwienił się, czując narastający gniew — pewnie, łatwo krytykować po fakcie, tylko co on niby miał zrobić? Protesty były jedyną oficjalną bronią ofensywną, jaką posiadał, a poza tym, gdyby ich nie wystosował, oberwałby z kolei za to.

— I to byłoby tyle, jeśli chodzi o przeszłość — westchnął oficer, wstając i odstawiając szklankę na stolik. — Może dla odmiany powie mi pan, co ostatnio poszło zgodnie z planem?

Podszedł do biurka i pochylił się nad rozłożoną na nim mapą. Papierowe mapy były mniej dokładne i trudniejsze w użyciu od holomap, ale po pierwsze nigdy nie znalazły się w banku danych ambasady, a po drugie można je było zrolować i umieścić w sejfie zabezpieczonym ładunkiem termicznym, dzięki czemu nie pozostałby po nich żaden ślad. Były to zalety, przy których wady stawały się drobnymi i mało ważnymi niedogodnościami. Kontradmirał nie miał problemów w posługiwaniu się nią — w przeciwieństwie do większości oficerów liniowych równie dobrze znał się na mapach planetarnych co gwiezdnych, jako że należał do tej części wywiadu, która specjalizowała się w tajnych operacjach i dywersji. Teraz postukał palcem w miejsce, o które mu chodziło, i spojrzał na konsula.

— Laboratorium jest na tym płaskowyżu, tak? Ma połączenie bezpośrednio z naszym kolektorem orbitalnym?

— Nie ma. — Cunning podszedł do biurka i pierwszy raz od rozpoczęcia wizytacji uśmiechnął się. — Przekaźniki znajdują się na tych dwóch szczytach górskich, ale i tak nie czerpią energii z naszego kolektora, tylko z zapasowego kolektora damy Estelle.

— Chce mi pan powiedzieć, że pobieracie energię z oficjalnej sieci energetycznej?!

— Wcale nie chcę. Ta energia nigdy nie trafia do systemu, ponieważ jest to ich zapasowy kolektor używany tylko wówczas, gdy główny jest naprawiany lub konserwowany. Nie licząc testów, tylko my go używamy. Nawet zresztą gdyby znaleźli nasze przyłącze, nie dowiedzą się, kto je zainstalował, a jeśli zaczną szukać naprawdę głęboko, to dojdą do bardzo… interesujących a przedziwnych rzeczy.

— Rozumiem — pierwszy raz w głosie kontradmirała dało się słyszeć ślad aprobaty. — Tylko że jeśli na nie trafią, znajdą również laboratorium, dla którego pobierana jest ta energia, prawda?

— Znajdą. I trafią na zabezpieczenia, o których wspomniałem. Akcją w terenie kieruje pułkownik Westerfeldt i naprawdę doskonale to wszystko wymyślił. Prawdę mówiąc, chcemy, by znaleźli to laboratorium po dłuższych poszukiwaniach.

Oficer uniósł pytająco brwi i Cunning uśmiechnął się prawie naturalnie, zanim wyjaśnił:

— Mamy zapasowe podziemne laboratorium wyposażone we własne hydrogeneratory. Nawet gdyby je znaleźli, nie dowiedzą się niczego, ponieważ nic, co się w nim znajduje, nie zostało wyprodukowane w Republice. Wręcz przeciwnie: znaczna część sprzętu jest wytworem pewnego kartelu, który ma siedzibę na planecie Manticore. — Tym razem oficer uśmiechnął się z wyraźną aprobatą. — Jedyne, co mogłoby nas zdradzić, to technicy, ale to już zmartwienie pułkownika. W pierwszym laboratorium cała obsługa i ochrona są obywatelami Królestwa i nie mają pojęcia, że pracują dla nas: są przekonani, że wynajął ich jakiś rodzimy syndykat przestępczy. Naturalnie cały sprzęt również pochodzi stamtąd i w większości z tego samego kartelu. Na dodatek na nasze życzenie prowadzą bardzo dokładną księgowość, toteż jeśli Agencja nakryje laboratorium, zdobędzie informacje, o których prawdziwości pracujący w laboratorium będą święcie przekonani. Wskazują one zupełnie inny niż właściwy kierunek, ma się rozumieć.

— Pojmuję. — Palec gościa kreślił wzorek na mapie, ale on sam przestał się uśmiechać. — A główna baza?

— Całkowicie niezależna i podziemna. Nigdy też nie było bezpośredniego kontaktu między nią a którymkolwiek z laboratoriów. Nawet powietrznego. Każdy transport przechodzi przez rejon magazynowania położony daleko na zachodzie na pustkowiu, a stąd rozprowadzany jest karawanami tubylców. Na dodatek pułkownik Westerfeldt wybrał niezwykle starannie ludzi do przeładunku: nawet jeśli Agencja by ich złapała, bez trudu możemy się ich wyprzeć i nikt ich z nami nie skojarzy, ponieważ wszyscy pochodzą z Manticore i są notowanymi przestępcami. Żaden też nie wie, dla kogo naprawdę pracuje.

— Rzeczywiście — oficer uśmiechnął się szerzej. — Być może byłem zbytnim pesymistą, panie Cunning. Wygląda na to, że bezpieczeństwo całej operacji jest znacznie wyższe niż sądziłem.

— To nie tylko moja zasługa — zaprotestował konsul. — Jak już mówiłem, operacjami polowymi kieruje pułkownik Westerfeldt, powody przedłużającego się pobytu Coglina wymyślili pańscy ludzie, a wszystkie operacje koordynuje ambasador Gowan, choć przebywa na Manticore.

Ukrył uśmiech, widząc potakujący ruch głowy kontradmirała — Gowan był ważną figurą, gdyż jako emerytowany zarządca dolistów miał w Republice wielu wpływowych przyjaciół. Dowiedzioną prawdą było, iż nigdy nie zaszkodziło dzielić się zasługami (i potencjalnymi kłopotami) z wieloma ludźmi, zwłaszcza wpływowymi. Nawet wywiad floty zawahałby się przed rozzłoszczeniem Gowana.

— Tak więc… — Gość wrócił na fotel i sięgnął po naczynie, wpatrując się w noc rozświetloną przez lampy otaczające konsulat. — Bezpieczeństwo naziemnej części operacji jest znacznie wyższe niż się spodziewałem, ale część orbitalna mnie martwi, a tam właśnie ta cała Harrington może nam najbardziej zaszkodzić.

— Tak i nie. — Cunning podszedł i ponad ramieniem siedzącego wyjrzał na jasno oświetlony teren otaczający budynek konsulatu. — Nie jest już w stanie przechwycić żadnych istotnych ładunków: dotarły i są na miejscu. Odwołałem z własnej inicjatywy dwie ostatnie dostawy mekohy, kiedy zorientowałem się, co się dzieje. Wolałbym je co prawda otrzymać, ale poradzimy sobie bez nich, a przechwycenie groziło ujawnieniem zbyt wielu spraw. Jeśli chodzi o Coglina, powinien być całkowicie bezpieczny, dopóki czegoś nie spróbuje. Jeśli jego jednostka nie będzie utrzymywała kontaktu z powierzchnią, Harrington nie będzie miała powodu, by się nim zainteresować, ani pretekstu, by wejść na pokład.