Выбрать главу

Odwrócił się, słysząc w komunikatorze pełne bólu wycie, które natychmiast przeszło w charkot i umilkło równocześnie z drugą ostrą eksplozją, która przetoczyła się między wzgórzami. Tym razem dostrzegł obłoczek siwego dymu unoszący się nad mchem, a zaraz potem ciszę przerwał wizg pulserów walących ogniem ciągłym.

Jaskrawe rozbłyski białego ognia przeorały mech w promieniu paru metrów od miejsca, z którego unosiła się smużka dymu, gdy eksplodujące pociski zmieniły roślinność i wszystko w pobliżu w miazgę.

— Przerwać ogień! — warknął, otrząsając się z odrętwienia. — Przerwać ogień, do cholery!

Pulsery kolejno milkły, a gdy ponownie zapanowała cisza, cel był nadal cichy i pozbawiony śladów życia. Grupa szturmowa ponownie „ożyła” — gdy wybuchła za nimi strzelanina, zamarli, teraz zwiększyli tempo, chcąc znaleźć się pod osłoną ścian, zanim komuś jeszcze przyjdzie ochota postrzelać. Barney przeniósł spojrzenie na zrujnowany fragment mchu, z którego unosił się śmierdzący dym shemaku zapalonego pociskami.

— Tu Leader Jeden — warknął, podnosząc komunikator. — Co się tam, do kurwy nędzy, stało. Osłona Dwa?

— Leader Jeden, tu Osłona Trzy — głos był zbyt rzeczowy i nie należał do wywołanego. — Matt nie żyje. Nie wiem, co go trafiło, jakiś pocisk, ale nie wybuchowy. Wywalił mu w klacie dziurę jak moja pięść.

— O, kurwa! — jęknął Isvarian: Matt Howard miał za dwa lata przejść na emeryturę. — Dobra, Osłona Trzy: przeszukajcie teren i dowiedzcie się, co to było, do cholery. I uważaj, nie chcę następnych mar…

Potężna eksplozja poderwała go z ziemi i cisnęła na plecy, odbierając głos. W przelocie zobaczył czerwono-białą kulę wybuchu, w który zmieniła się cała budowla.

* * *

— O jasna cho…! — Tremaine połknął resztę słowa, widząc słup dymu, ognia i ziemi strzelający w niebo z miejsca, w którym było laboratorium.

Jeden z patrolowców koziołkował, odbijając się od ziemi przez prawie pięćdziesiąt metrów, nim zmienił się w mniejszą, samodzielną kulę ognia. Inny, wiszący nad dachem, zniknął w eksplozji laboratorium, drugi, trafiony jakimś odłamkiem w silnik antygrawitacyjny spadł prosto w pożar, którym wstrząsnęła nowa eksplozja. Ostatnia z sześciu maszyn wyleciała z dymu zygzakiem, zupełnie jakby kierował nią pijany pilot, zniżyła lot i zahaczyła o ziemię, tracąc przy tym lewy silnik. Pilot stracił przytomność albo nie był w stanie zapanować nad uszkodzeniem, gdyż maszyna obróciła się i pchnięta odrzutem prawej turbiny przeskoczyła nad grzbietem wzniesienia, po czym i łupnęła o ziemię, aż zadźwięczało. Jednak jakimś cudem nie wybuchła i nie zapaliła się.

— Jest! — Warknął Hiro Yammata. — Namiar 0-6-5! Tremaine oderwał zafascynowany wzrok od chaosu i zniszczenia i w jego spokojnych zwykle oczach rozjarzyła się żądza mordu na widok smukłej maszyny, która z dużą szybkością wyskoczyła spod siatki maskującej i pomknęła, kryjąc się za grzbietem skalnym przed wzrokiem sił osłonowych Isvariana.

— Ruth, ten skurwysyn jest nasz! — warknął Tremaine. W następnej sekundzie pinasa runęła w dół niczym stęskniona za domem skała, gdy Kleinmeuller wyłączyła silnik antygrawitacyjny, a potem opuściła dziób pod ostrym kątem i celując w uciekiniera, dała pełen ciąg obu turbin. Pinasa z wyciem przecinała powietrze, a Scotty spokojnie odbezpieczył uzbrojenie pokładowe. Nigdy w życiu nie strzelał do nikogo, lecz tym razem nie wahał się nawet ułamka sekundy. Nie tracił też czasu na wezwanie do zatrzymania: nie był policjantem, a zachowanie pilota uciekającego zaraz po wybuchu na złamanie karku było jak dla niego wystarczającym dowodem udziału w masowym morderstwie. Gdy tylko uciekinier znalazł się w celowniku, nacisnął przycisk spustu na konsolecie ogniowej.

Pilot uciekającego pojazdu najprawdopodobniej nawet nie wiedział, że jest ścigany — jego maszyna była szybsza od patrolowców Agencji, ale to nie miało znaczenia: żadna jednostka przystosowana wyłącznie do lotów w atmosferze nie była w stanie uciec przed pinasą. Rozległ się brzęczyk i wiązka dwucentymetrowego działka laserowego zmieniła uciekiniera w chmurę bardzo drobnych odłamków, które spadły na spory kawał porośniętego mchem terenu na podobieństwo ognistego deszczu.

Twarz damy Estelle nawet na ekranie była śmiertelnie blada i zszokowana, czemu Honor zupełnie się nie dziwiła. Satysfakcja ze znalezienia laboratorium zmieniła się w pył i popiół w miarę poznawania wysokości strat. Honor mimo zaskoczenia była na siebie wściekła — gdyby uparła się użyć Marines, straty byłyby nieporównywalnie mniejsze. Ale nie obstawała przy tym pomyśle, prawdę mówiąc dlatego, że nie widziała potrzeby. Efektem było pięćdziesięciu pięciu zabitych i sześciu rannych w grupie uderzeniowej (ponad dziewięćdziesiąt procent) i jeden zabity w grupie osłonowej. Razem pięćdziesiąt sześć trupów i sześciu ciężko rannych. Lżej ranni zostali wszyscy ocalali z grupy uderzeniowej. A cała akcja trwała niespełna dwie minuty. Był to niezwykle poważny cios dla nielicznego i zżytego ze sobą zespołu, jaki stanowiła policja Agencji, i Honor niedobrze się robiło na myśl o własnej roli w tej masakrze, choć wynikała ona jedynie z niewiedzy.

— Jestem wstrząśnięta — wykrztusiła w końcu. — Nigdy nie przyszło mi do głowy…

— To nie twoja wina — przerwała jej Matsuko zmęczonym, choć stanowczym głosem. — Moja zresztą też nie. Barneya również, choć sądzę, że minie wiele czasu, nim przyjmie to do wiadomości. Prawda jest brutalnie prosta: mamy w szeregach zdrajcę, który przekazał im ostrzeżenie, bo w żaden inny sposób nie mogli dowiedzieć się o ataku. A wiedzieli.

Honor w milczeniu przytaknęła — pułapka, w jaką wpadł oddział Isvariana, została tak pomyślana, by zabić jak największą liczbę policjantów. Personel laboratorium został ewakuowany na długo przed przybyciem sił Agencji i budynek mógł zostać wysadzony znacznie wcześniej. Zamiast tego zamieniono go w bombę i poczekano, aż grupa naziemna znajdzie się pod murami. A potem popełniono z zimną krwią masowe morderstwo z premedytacją.

— Przynajmniej chorąży Tremaine dostał tych, którzy nacisnęli guzik — dodała z mściwą satysfakcją Matsuko. — Wolałabym co prawda jeńców, ale nie mów mu tego. Zrobił to, co sama zrobiłabym na jego miejscu.

— Ja też. I powtórzę mu, co pani powiedziała. Nie ma sensu rugać go za działanie pod wpływem całkowicie naturalnego odruchu bojowego.

— To dobrze. — Estelle Matsuko przetarła dłońmi twarz, wyprostowała się z widocznym wysiłkiem i przyznała: — Tak prawdę mówiąc, to bardziej martwi mnie to, co przytrafiło się Mattowi Howardowi niż grupie uderzeniowej.

Honor zamrugała zaskoczona tym wyznaniem, Matsuko zaś wstała i przekręciła kamerę tak, by pokazywała stojący obok biurka stolik. Leżała na nim dziwaczna broń przypominająca prymitywną wersję pulsera, tyle że nie miała ani magazynku, ani właściwej kolby. Zakończona była płaskim, poziomym dyskiem z metalu o lekko zakrzywionych końcach umocowanym w poprzek linii lufy.