— Nie mówi pan poważnie, poruczniku? — zdziwiła się Estelle Matsuko, ale widoczny na ekranie pyzaty porucznik Stromboli przytaknął z powagą. — Nasz zapasowy kolektor?!
— Tak jest, proszę pani. Nie ma co do tego żadnej wątpliwości: chorąży Tremaine prześledził całą trasę od ostatniego przekaźnika do anteny, a dalej na podstawie namiarów do kolektora. Nie było to łatwe, a najtrudniejsze okazało się odszukanie samego przyłącza energetycznego. Jest wbudowane w główny pierścień, nie domontowane później, jak sądziliśmy. Mam w zabezpieczonej bazie danych plany tego kolektora.
— O Boże! — westchnęła Matsuko, opadając na oparcie fotela i bijąc się z myślami: czyżby cała operacja była kierowana przez kogoś z jej pracowników… Zmusiła się do zachowania spokoju i spytała: — Komu pan o tym powiedział, poruczniku?
— Pani, pani gubernator. Poza tym o wszystkim wiedzą: chorąży Tremaine i jego załoga, mój łącznościowiec i ja. Ponieważ chorąży przekazał mi informację kierunkową wiązką laserową, nikt inny nie był w stanie jej odebrać. To wszyscy.
— Dobrze… bardzo dobrze pan zrobił, poruczniku. — Estelle Matsuko potarła ucho i dodała: — Proszę użyć własnego sprzętu do skontaktowania się z komandor Harrington. I proszę ją poprosić, by powiedziała o wszystkim majorowi Isvarianowi, przebywającemu na pokładzie. I proszę nikomu innemu nic nie mówić, jeśli nie zezwolę na to ja albo pani kapitan.
— Rozumiem, pani gubernator — przytaknął Stromboli i rozmówczyni przerwała połączenie, kiwając mu na pożegnanie głową.
Przez długie minuty Estelle Matsuko siedziała bez ruchu, próbując przeanalizować to, co usłyszała. Wyjaśnienie było absurdalne, ale idealnie maskujące. A z hologramów laboratorium sporządzonych przez Isvariana przed wybuchem widać było wyraźnie, jak starannie i metodycznie zostało ono zamaskowane. Można by powiedzieć, że kamuflaż stanowił obsesję przeciwnika, choć była w tym pewna nielogiczność, ponieważ gdy w końcu spawa została odkryta, sama choćby pieczołowitość w kwestii maskowania gwarantowała zwiększone zainteresowanie władz. Czystą głupotą było wysadzenie budynku w ten sposób, bo nic nie mogło spowodować zacieklejszego pościgu i śledztwa i to na wszystkich możliwych poziomach.
A ukoronowaniem wszystkiego było podłączenie się do jej własnego zapasowego kolektora. To, jak również skala produkcji czy zapoznanie tubylców z bronią, wskazywały na poważną i długotrwałą operację, której koszty wielokrotnie przekraczały wszelkie możliwe dochody ze sprzedaży narkotyków prymitywnym tubylcom. Więc o co tu chodziło? Odpowiedź na to pytanie była kluczem do całej sprawy, a ponieważ jej nie znała, sytuacja, w której się znalazła, przypominała bezsensowną pogoń za cieniem. Wstała i podeszła do okna, patrząc niewidzącym wzrokiem na mur otaczający budynki rządowe i rozciągający się za nim monotonny krajobraz. To nie mógł być żaden z jej podwładnych! Po prostu nie mógł! Obojętne, o co by nie chodziło, nie potrafiła uwierzyć, by któryś był zdolny do zabijania tubylców narkotykiem albo do mordowania z zimną krwią współtowarzyszy. Nie ulegało natomiast wątpliwości, że ktoś zainstalował przyłącze energetyczne w jedynym miejscu, którego ani ona, ani załoga Harrington nigdy by nie sprawdzali. A jeśli zostało wbudowane, a nie domontowane, to oznaczało…
Przymknęła oczy, oparła się o przezroczysty plastik i zacisnęła zęby.
— Potwierdzone, panie komandorze. — Cardones wskazał na ekran i McKeon pochylił się, by lepiej widzieć.
Schemat kolektora był sam w sobie mało interesujący, ale nie o to chodziło. Urządzenie zaopatrujące laboratorium w energię, zwane przyłączem, stanowiło faktycznie integralną część kolektora tak mechanicznie, jak elektronicznie. I było wbudowane tak głęboko, że jedynie przy okazji generalnego remontu można by je wykryć, w czasie normalnego rutynowego przeglądu było to niemożliwe. Co więcej — wszystkie plomby pozostały nienaruszone i nic nie wskazywało, by ktoś przy nich majstrował, co nawet gdyby ów ktoś dysponował sprzętem rządowym czy należącym do floty, stanowiło czasochłonne zajęcie. Obojętne w jaki sposób je zainstalowano, jedno nie ulegało wątpliwości: nie była to prowizorka robiona na kolanie pod wpływem nagłego impulsu.
McKeon zastanowił się i wystukał na klawiaturze nowe polecenie — przez ekran zaczęła przewijać się historia instalowania i przeglądów kolektora (napraw jak dotąd nie było). Szukał podejrzanie długich przeglądów lub regularnie powtarzających się nazwisk i nie znalazł ich. Wniosek był prosty — albo w sprawę zamieszana była większość techników Agencji, pracowali na zmiany i nikt nie był w stanie tego wykryć, sprawdzając historię obsługi, albo…
Skinął głową, anulował polecenie i spojrzał wymownie na porucznika.
— Proszę to zgrać na zabezpieczoną elektrokartę i dostarczyć kapitanowi, poruczniku. I proszę o tym z nikim nie rozmawiać — polecił cicho.
— Tak jest, sir.
McKeon odwrócił się z dziwnym blaskiem w oczach i jeszcze dziwniejszą miną — jakby połączeniem niezadowolenia i uśmiechu.
Jednostka kurierska weszła na orbitę i prawie natychmiast odłączył się od niej kuter, kierując się ku powierzchni planety. Honor obserwowała to ze swego fotela kapitańskiego i miała nadzieję, że wygląda na spokojniejszą niż jest w rzeczywistości. Uniosła wzrok, gdy padł na nią cień, i zobaczyła McKeona ze zmartwioną miną, co było niezwykłą odmianą. Zazwyczaj jego twarz wyglądała jak wykuta z kamienia.
— Jakieś wiadomości od pani gubernator, ma’am? — spytał cicho, obserwując ekran z lądującym kutrem.
— Nie. — Nimitz miauknął cicho, więc pogłaskała go odruchowo. — Przekazano jej, by oczekiwała umyślnego od hrabiny Marisy. Poza tym ani słowa, kto jeszcze będzie na pokładzie.
— Rozumiem — w głosie McKeona pojawiło się napięcie: wydawało się, że doda coś jeszcze, lecz wzruszył jedynie ramionami, spojrzał na nią prawie przepraszająco i wrócił na swoje stanowisko.
Honor powróciła do obserwacji obrazu i czekania. Nie musiała czekać długo — po parudziesięciu sekundach dał się słyszeć sygnał wywołania, a po kolejnych paru porucznik Webster zameldował z większym niż zwykle napięciem w głosie:
— Ma’am, mam osobistą transmisję z kuriera do pani. Przełączyć ją na salę odpraw?
— Nie, poruczniku — głos Honor brzmiał jak zwykle spokojnie i uprzejmie, acz niezwykle oficjalnie. — Proszę przełączyć na mój fotel.
— Aye, aye, ma’am… Przełączone.
Ekran łącznościowy fotela ożył i ukazało się na nim oblicze najbogatszego chyba człowieka w Królestwie Manticore. Nigdy go nie spotkała, ale wszędzie poznałaby tę kwadratową, przypominającą pysk buldoga twarz.
— Komandor Harrington? — Głos był jej znany z niezliczonych wywiadów: głęboki, potoczysty baryton, zbyt miły, by był naturalny.
Teraz brzmiał uprzejmie, ale niebieskie oczy spoglądały twardo ze zbyt regularnie wyrzeźbionej twarzy.
— Tak? — odparła równie uprzejmie, nie dając się zbić z tropu ani nawet nie okazując, że wie, z kim ma do czynienia, co wywołało niewielkie, lecz widoczne zwężenie oczu rozmówcy.
— Jestem Klaus Hauptman — przedstawił się po sekundowej przerwie. — Hrabina Marisa była na tyle miła, że pozwoliła mi tu przylecieć swoim kurierem; poprosiłem o to, gdy dowiedziałem się, że ma zamiar go wysłać.