— Rozumiem.
Twarz Hauptmana była zbyt dobrze ułożona, by zdradzić coś, czego nie chciał jej właściciel, lecz przemknęło przez nią zaskoczenie. Spokój i opanowanie Honor musiały być szokiem, z czego wynikało, iż nie wziął pod uwagę, że ktoś mógł uprzedzić ją o jego wizycie. Albo też był na to przygotowany, lecz spodziewał się, że okaże strach już w pierwszych chwilach rozmowy. Honor faktycznie bała się, ale nie dawała tego po sobie poznać — a strach, o którym druga strona nie wie, może być pomocą.
— Przybyłem tu, by złożyć pani… kurtuazyjną wizytę — wyjaśnił po kolejnej krótkiej przerwie. — Czy byłoby możliwe, abym odwiedził panią na pokładzie pani krążownika w czasie mej wizyty w systemie Basilisk?
— Oczywiście, panie Hauptman. Królewska Marynarka zawsze uprzejmie wita na swych pokładach tak ważne jak pan osobistości. Mam wysłać po pana swój kuter?
— Teraz?! — tym razem nie zdołał do końca ukryć zaskoczenia.
— Jeżeli to panu naturalnie odpowiada. Tak się składa, że chwilowo nie mam nie cierpiących zwłoki obowiązków. Oczywiście, jeśli chce pan odłożyć wizytę na później, przejmę pana o każdej innej porze, o ile, ma się rozumieć, nasze rozkłady zajęć na to pozwolą.
— Nie będzie takiej potrzeby. Spotkanie w tej chwili bardzo mi odpowiada. Dziękuję pani, komandor Harrington.
— Doskonale, panie Hauptman. Mój kuter zjawi się po pana w przeciągu pół godziny. Do zobaczenia.
— Do widzenia.
Ledwie Hauptman skończył mówić, Honor przerwała połączenie i wbiła się w miękkie oparcie fotela, żałując, że nie będzie przy niej Nimitza. Musi pozostawić go w kabinie, gdyż jest zbyt wyczulony na jej emocje, a zwłaszcza na gwałtowne ich zmiany, a tych w trakcie rozmowy z Hauptmanem raczej nie…
— Ma’am?
Ledwie zdołała ukryć zaskoczenie, widząc stojącego obok fotela McKeona.
— Słucham, komandorze?
— Nie powinna się pani spotykać z nim sam na sam — powiedział z wahaniem. I z niepokojem w szarych oczach.
— Doceniam pańską troskę, ale jestem kapitanem tego okrętu, a pan Hauptman będzie tu tylko przelotnym gościem.
— Rozumiem, ale… — McKeon przygryzł wargę, westchnął i wyprostował się niczym skazaniec przed rozstrzelaniem. — Ani przez moment nie wierzyłem, że to grzecznościowa wizyta, ma’am. I…
— Moment, komandorze — przerwała mu Honor, po czym wstała, zabrała Nimitza i dodała głośniej: — Poruczniku Webster, proszę przejąć wachtę. Będę z komandorem McKeonem w sali odpraw, gdyby nas pan potrzebował.
— Aye, aye, ma’am. Przejmuję wachtę — zameldował Webster.
Honor skinęła na McKeona i skierowała się ku drzwiom sali odpraw.
Gdy znaleźli się wewnątrz, postawiła Nimitza na stole i poczekała, aż drzwi się zamkną, odcinając ich od ciekawskich uszu załogi. Nimitz w międzyczasie siadł wygodnie na czterech łapach i obserwował uważnie McKeona.
— Proszę, komandorze. — Honor odwróciła się ku McKeonowi. — Mówił pan…
— Mówiłem, że Klaus Hauptman zjawił się tu w związku z naszymi… z pani poczynaniami w tym układzie planetarnym. Ostrzegałem panią, że się wścieknie, ponieważ upokorzyła go pani, łagodnie rzecz ujmując. Nie byłbym zaskoczony, gdyby on sam czy jego firma złożyła już pozew czy też pozwy do sądu. Nieważne, że zarzuty są nieprawdziwe, ważne, że dobrze udokumentowane.
— Zdaję sobie z tego sprawę — odparła spokojnie.
— Wiem, że pani zdaje sobie sprawę, ma’am. Wiem też, że pani wie, jaką Hauptman ma reputację.
Honor przytaknęła: wszyscy znali bezwzględną ambicję, niebywałą dumę i ataki furii Hauptmana, ponieważ doskonale to wyglądało na ekranie i dziennikarze nie przepuszczali okazji.
— Nie sądzę, że przyleciał tu tylko po to, by narzekać czy protestować, ma’am. — McKeon spojrzał jej prosto w oczy z troską i niejakim zawstydzeniem i dodał po chwili: — Uważam, że ma zamiar zmusić panią do zmiany metod działania. A raczej co najmniej do tego.
— W takim razie stracił tylko czas — oceniła zwięźle Honor.
— Wiem o tym, ma’am… — McKeon znów zamilkł, nie potrafiąc nawet teraz wytłumaczyć swoich sprzecznych uczuć: wiedział, że będzie przerażona, i wiedział też, że nie pozwoli wymusić na sobie niczego, co byłoby sprzeczne z jej poczuciem obowiązku.
Skutki takiej postawy zarówno dla okrętu, jak i dla McKeona oczywiście, mogły być groźne, ale czuł dziwną dumę z postępowania dowódcy i to pomimo zazdrości. Co w sumie powodowało, że było mu jeszcze bardziej wstyd, iż nie potrafi przełamać uprzedzeń i nie jest takim zastępcą, na jakiego Honor zasłużyła.
— Chodzi mi o to, ma’am, że on o tym wie, a ma reputacje bezwzględnego, aroganckiego i potężnego. Jeśli się pani nie zgodzi na jego propozycje, spróbuje wszystkiego, by panią do tego… nakłonić. — Ponownie umilkł i Honor uniosła pytająco brwi. — I dlatego właśnie sądzę, że nie powinna to być rozmowa w cztery oczy. Myślę… myślę, że powinna mieć pani świadka, który słyszałby każde jego słowo.
Honor zamrugała zaskoczona. McKeon nie miał się osobiście czego obawiać, nawet ze strony kogoś takiego jak Hauptman, o kim mówiono, że niczego nikomu nie zapomina i lubi wyrównywać rachunki. Był jej zastępcą, a więc musiał wykonywać jej rozkazy — nie podejmował decyzji. Natomiast jeśli będzie świadkiem rozmowy, zwłaszcza stojącym po jej stronie, sytuacja ulegnie radykalnej zmianie. A McKeon był od niej o pięć lat starszy i o stopień niższy — jeśli ktoś taki jak Hauptman zostanie jego wrogiem, oznaczać to może koniec kariery. Miała ochotę odmówić, tak dlatego, że była to jej walka, jak i z powodu, że nie mogła zapomnieć, jak unikał odpowiedzialności od chwili, w której pojawiła się na pokładzie. I doskonale wiedziała, że nie może — niezależnie od przyczyn, McKeon zrobił krok, na który tyle czasu czekała. Jeśli odrzuci ofertę, odrzuci też i jego, a to oznacza, że nigdy nie zostanie jej prawdziwym zastępcą.
— Dziękuję, pierwszy — powiedziała w końcu. — Doceniam pańską ofertę i przyjmuję ją.
ROZDZIAŁ XX
Honor czekała przy wyjściu ze śluzy prowadzącej na pokład hangarowy, obserwując na ściennym ekranie precyzyjne manewry kutra podchodzącego do stanowiska cumowniczego. Dziewięćdziesięciopięciotonowa jednostka zgrabnie znieruchomiała w kołysce, a ze śluzy wysunęło się ramię z przezroczystą rurą zakończoną pierścieniem cumowniczym, który przylgnął z metalicznym szczękiem do kołnierza śluzy kutra. Na jednostkach takich jak Fearless pokład hangarowy jako otwarty na przestrzeń nie posiadał atmosfery, toteż był to jedyny sposób dostania się do wnętrza okrętu w próżni. Lampki nad śluzami zmieniły barwę na zieloną, oznaczającą wyrównanie ciśnień, i śluza kutra otworzyła się.
Klaus Hauptman wyłonił się z niej niczym panujący monarcha podczas inspekcji kolonii. Był niższy niż się spodziewała i masywniejszy. Pierwsze w oczy rzucały się białe bokobrody, zbyt piękne, by były naturalne. Podobnie jak niezwykle regularne rysy kwadratowej twarzy z masywną dolną szczęką. Chirurgia kosmetyczna potrafiła czynić cuda, ale wyglądało na to, że podstawowa struktura kostna pozostała bez zmian. Twarz Hauptmana zawsze wyrażała siłę, bezkompromisowość i arogancję znacznie przewyższającą zwykłą pewność siebie. A oczy zawsze były twarde i bezwzględne.
Wewnętrzne drzwi śluzy rozsunęły się z sykiem i stanęła z nim twarzą w twarz.
— Komandor Harrington — powiedział miłym głosem bez śladu urazy i wyciągnął ku niej prawicę.