Выбрать главу

Zacisnął dłonie w pięści i wstał. A potem zaczął chodzić po sali tam i z powrotem niczym hexapuma po klatce. Honor czuła jego wstyd i potępienie dla samego siebie, ale mimo dużej ochoty nie przerywała jego monologu — musiał to powiedzieć dla swojego i jej dobra, bo tylko w ten sposób mogli oboje przełamać psychiczny mur, którym się odgrodził.

— Nienawidziłem pani — odezwał się stłumionym głosem. — Wmawiałem sobie, że tak nie jest, ale to nie była prawda. I z dnia na dzień sytuacja się pogarszała: za każdym razem, kiedy zrobiła pani coś dobrze, chciałem, żeby było odwrotnie, bo wówczas mógłbym uzasadnić to, co czułem. A potem były manewry floty… Cholera, doskonale wiedziałem, że dali pani niewykonalne zadanie, zwłaszcza po tym, jak wybebeszyli nam uzbrojenie! Wiedziałem, że tego się nie da zrobić, i zamiast pomóc pani, stałem sobie z boku, bo tak naprawdę chciałem, by się pani nie udało. Jestem z wyszkolenia oficerem taktycznym i za każdym razem, gdy zostaliśmy zniszczeni, coś wewnątrz mnie mówiło, że zrobiłbym to lepiej. Guzik prawda: wiedziałem, że nie, ale to było bez znaczenia. Po prostu czułem, że byłbym lepszy. Próbowałem wykonywać swoje obowiązki i nie mogłem… Nie w pełni, tak jak powinienem.

Podszedł do stołu, wsparł się o niego oburącz i pochylił, spoglądając prosto w oczy Honor.

— A potem przydzielono nas tutaj. Powiedziałem sobie, że to pani wina, co było kolejnym kłamstwem, ale za każdym razem, gdy wmawiałem sobie kolejne, uzasadniało ono poprzednie. Tak więc była to pani wina, że zesłano nas na najgorszą placówkę. A potem zaczęła pani opowiadać bzdury o wykonywaniu obowiązków, które tutaj wszyscy i zawsze mieli gdzieś. Było to, krótko mówiąc, pieprzenie: ładne, idealistyczne i bezsensowne pieprzenie jak w akademii, nie mające nic wspólnego z rzeczywistością. Tylko że to była prawda, przynajmniej dla pani, ma’am… Nie wiem, dlaczego Young tak panią wystawił i nie to jest w tej chwili ważne. Ważne jest, że nie jęczała pani ani nie poddała się. Zaparła się pani i dała nam solidnego kopa w tyłek. A potem następnego i tak do skutku, aż przestaliśmy użalać się nad sobą i zaczęliśmy się zachowywać jak przystało na królewskich oficerów. Wiedziałem, co pani robi i dlaczego, i nienawidziłem tego. Bo za każdym razem, gdy robiła pani coś dobrze, był to kolejny dowód, że zasłużyła pani na stanowisko, którego chciałem.

Siadł ciężko w fotelu i powiedział z uczuciem:

— Miała pani rację, a ja się myliłem. Najlepiej dowodzi tego to, co dzieje się obecnie w tym systemie. Jeśli pani chce, żebym się wyniósł z pani okrętu, nie będę miał o to do pani żalu czy pretensji.

I zamilkł, opuszczając ramiona i głowę.

— Nie chcę, by pan opuścił mój okręt, komandorze — powiedziała cicho, pochylając się ku niemu. Podskoczył z wrażenia i uniósł głowę.

— Ma pan rację: zwalił pan wszystko na moje barki i stał z boku. Chciałam, by pan mi pomógł, byśmy spotkali się w pół drogi… potrzebowałam pana… i nie mogłam na pana liczyć. Wszystkie możliwe problemy zwaliły mi się na głowę równocześnie, a w panu zamiast pomocnika miałam tylko świadka. Przyznaję, że były dni, w których miałam ochotę posłać pana w diabły z taką opinią, że jedynie przy dużym szczęściu skończyłby pan na połowie pensji. Zrobiłabym to, gdybym miała kogoś, kto mógłby pana zastąpić i na kim mogłabym polegać… — Przerwała na moment i dodała ze słabym uśmiechem: — I popełniłabym poważny błąd. Przyznaję: nakopanie panu do tyłka przy wszystkich albo publiczne uduszenie sprawiłoby mi sporą frajdę, ale zrozumiałam, że pan próbuje. Nie wiedziałam, w czym tkwi problem, ale uświadomiłam sobie, że na swój sposób robił pan dużo i z dobrymi efektami.

Obserwowałam pana pracę z Rafem w czasie problemów z programowaniem platform sensorycznych. Załatwił pan sprawę idealnie. Widziałam, że nigdy nie był pan zbyt zajęty, by zająć się Panowskim czy czymkolwiek trzeba było się zająć, jak długo mnie nie było w pobliżu. I zrozumiałam, panie McKeon, że nie jest pan ani biernym wykonawcą, ani osobą bojącą się ryzyka. Mówiąc krótko: spieprzył pan robotę. Zawiódł pan i mnie, i okręt, i dla wszystkich mogło się to skończyć katastrofą. Ale każdy kiedyś coś pieprzy i nie jest to równoznaczne z końcem świata.

McKeon przyglądał się jej przez długi moment, po czym wypuścił głośno powietrze i potrząsnął głową.

— Nie mogę… — odchrząknął. — Jedną z rzeczy, których się bałem, było to, że jeśli pani powiem i będzie pani wiedzieć, co czuję, zachowa się pani w ten właśnie sposób. I przerażało mnie to… Bo wiedziałem, że to będzie ostateczny dowód, że naprawdę zasługuje pani na to stanowisko, a ja nie. Rozumie pani, o co mi chodzi, ma’am?

Honor skinęła głową, a McKeon uśmiechnął się smętnie.

— Głupie, no nie? Nigdy nie uważałem, że dzieciaki takie jak Tremaine czy Cardones są nic nie warci, jeśli popełniali błędy i przyznawali się do tego. A sam nie potrafiłem tego zrobić. Nie wobec pani.

— To wcale nie jest głupie, panie McKeon. To po prostu bardzo, bardzo ludzkie.

— Może — szepnął ponownie, spoglądając na swoje dłonie.

Honor pozwoliła, by cisza trwała jeszcze parę minut, nim odchrząknęła.

— Co było, to było — powiedziała bardziej rzeczowo. — Nieprawdaż, panie McKeon?

— Prawda, ma’am. — Oficer wyprostował się w fotelu. — Było, minęło, ma’am.

— Doskonale. — Honor wstała i uśmiechnęła się doń przez stół. — A ponieważ minęło, radzę ci, uważaj, pierwszy, bo następnym razem, kiedy dojdę do wniosku, że zaczynasz znów odstawać, dokopię ci tak, że dolecisz do stacji kontroli lotów. Czy to jasne, panie McKeon?

— Tak jest, ma’am. — McKeon wstał i uśmiechnął się. Ten wyraz twarzy pierwszego oficera był dla Honor zupełnie nowy, ale mimo to wydawał się całkowicie na miejscu.

— Doskonale — powtórzyła bardziej miękko i po sekundowym wahaniu wyciągnęła do niego rękę nad stołem. — W takim razie witamy na pokładzie, komandorze McKeon. Dobrze jest mieć pana z powrotem.

— Dziękuję. — Uścisnął jej dłoń i dodał: — Dobrze jest wrócić… skipper.

ROZDZIAŁ XXII

Grube płatki śniegu spadały bezgłośnie w bezwietrznej arktycznej nocy za oknem, przez którego podwójną szybę z grubego plastiku obserwował je Hamish Alexander. Na plecach czuł miłe ciepło płonącego na kominku ognia tu, w jego gabinecie, nie był on ozdobą jak w gmachu Admiralicji, lecz koniecznością. Była to najstarsza część posiadłości White Haven o dwumetrowej grubości kamiennych ścianach. Budowano ją bowiem w czasach, gdy skał było pod dostatkiem, a ezoterycznych materiałów izolujących i ocieplających, sprowadzanych spoza planety ciągle brakowało. Okazało się, że odpowiednia warstwa kamienia była równie skuteczna.

Odwrócił się do olbrzymiego kominka i dołożył kolejne polano, pogrzebaczem poprawiając jego ułożenie na węglach. Polano było świerkowe, choć drzewo rosnące na Manticore poza nazwą nie miało zbyt wiele wspólnego z ziemskim pierwowzorem. Odstawił pogrzebacz i spojrzał na wiszący na ścianie chronometr. Było dwanaście minut po kompie, czyli początku liczącej dwadzieścia siedem minut godziny zwanej kompensacyjną, pozwalającą dostosować dzień planetarny do standardowego przelicznika czasu. Był zaintrygowany — nawet biorąc pod uwagę różnice czasów, było naprawdę niezwykłe, by brat miał ochotę rozmawiać z nim o tak późnej porze. A jeszcze bardziej niezwykłe było to, że dokładnie określił godzinę, o której będzie się łączył. Jakby w odpowiedzi, stojący na biurku moduł łączności wydal charakterystyczny dźwięk, toteż Hamish czym prędzej podszedł doń i opadł na masywny fotel zamówiony jeszcze przez pradziadka u rzemieślników z systemu Sandalwood ponad standardowy wiek temu.