— Barney, jaką odległość mógł przebyć w tym czasie?
— Poruszają się co prawda szybciej niż my, ale nawet na jehrnie nie więcej niż dwieście, trzysta kilometrów.
— Doskonale. Daje nam to ogólne pojęcie, gdzie szukać jego towarzyszy.
— Właśnie — zgodziła się Matsuko. — Barney, bądź łaskaw wysłać tam jak najszybciej patrol.
— Tak jest, pani gubernator.
— Lepiej wysłać tam coś silniejszego — wtrąciła Honor. — Tak na wszelki wypadek.
— I z kimś, kto ma głowę na karku, jako dowódcą — dołożyła Matsuko.
— Mogę mieć dziesięcioosobowy uzbrojony patrolowiec gotowy do lotu, kiedy tylko się rozjaśni. — Isvarian spojrzał na chronometr. — Czyli za jakieś osiem godzin.
— Dobrze. A skoro już zrujnowałeś mój sen, mogę się odwdzięczyć w ten sam sposób paru innym osobom — oceniła Honor. — Nie wiem, czy wpadną na coś mądrego, ale nie zaszkodzi spytać. I przekażę wiadomości majorowi Papadapolousowi. Pewnie będzie chciał z tobą porozmawiać, Barney.
— Żaden problem; dama Estelle ma mój osobisty numer, a przez naszą centralę w kompleksie rządowym można się ze mną połączyć zakodowanym kanałem, obojętne gdzie bym nie był.
— Doskonale. W takim razie raczą mi państwo wybaczyć: lepiej będzie, jak się ubiorę, i za parę godzin dam wam znać, do czego doszliśmy, jeśli naturalnie nam się uda coś sensownego wymyślić.
— Dziękuję, Honor — ulga w głosie Matsuko była wyraźnie słyszalna, toteż Honor uśmiechnęła się i wyłączyła.
Uśmiech zniknął z jej twarzy, ustępując zmartwionemu namysłowi, ledwie ekran zgasł. Wstała, zapaliła światło i zaczęła szukać uniformu.
ROZDZIAŁ XXV
Przy stole w sali odpraw siedzieli wszyscy oficerowie oprócz trzymającego wachtę porucznika Cardonesa. Poza szefami działów obecny był również chorąży Tremaine, ponieważ Honor chciała mieć pod ręką kogoś z doświadczeniem planetarnym, a on był jedyny na Medusie. Gdy skończyła informować ich o treści rozmowy z Matsuko, na wszystkich twarzach widać było napięcie i trochę obawy.
— Tak wygląda sytuacja — zakończyła cicho. — Dopiero teraz wiemy, że to tajna operacja jakiegoś rządu, a nie kombinacje rodzimych przestępców. Nie znamy jej celu ani nie wiemy, jak i kiedy ma się zacząć.
McKeon przytaknął, a sądząc po minie, myślał nad czymś intensywnie. Po paru sekundach ponownie skinął głową i powiedział:
— Sądzę, że powinniśmy zastanowić się, na ile wiarygodne są informacje tego tubylca, Ma’am. Czy mekoha mogła wywołać tak silne halucynacje, by o nich opowiadał, uważając je za prawdę? Albo wykoślawić obraz realnego świata w poważnym stopniu?
— Racja — przyznała Honor i spojrzała na Lois Suchon. — Pani doktor, jaka jest pani opinia?
— Moja opinia, Ma’am? — Ton lekarki był prawie obraźliwie zdumiony. — Jestem lekarzem floty, a nie specjalistą od aborygenów. Nie znam się na ich fizjologii.
Honor zacisnęła usta, posyłając Suchon długie, ciężkie spojrzenie. Ta zaczerwieniła się, ale odpowiedziała równie długim i upartym, wiedząc, że oficjalnie jest kryta. Honor także o tym wiedziała, a niesmakiem napełniało ją podejście tamtej; Suchon doskonale zdawała sobie sprawę z sytuacji i wiedziała, jaką wagę ma ta informacja, ale nikt nie kazał jej tego sprawdzić. A ktoś, konkretnie Honor, powinna to zrobić, wiedząc, że nic poza rozkazem nie zmusi pani doktor do ruszenia dupska z wygodnego fotela.
— Dobrze, spytam damy Estelle i porucznika Montoi zaraz po odprawie, panie McKeon. — Honor zanotowała sprawę i ponownie przyjrzała się Suchon, najwyraźniej niezadowolonej z wymienienia swojego zastępcy; tym razem wytrzymała, aż lekarka odwróciła wzrok, i dodała spokojnie: — Pytanie jest istotne, ale chwilowo musimy założyć, że informacje są prawdziwe.
McKeon skinął głową.
— Ma’am? — spytał natychmiast Papadapolous.
— Słucham, majorze?
— Ludzie majora Isvariana powinni z tych informacji wycisnąć trochę nowych prognoz dotyczących możliwości tubylców, ma’am. W najlepszym układzie będą w stanie odnaleźć siedzibę szamana, a to zmieniłoby radykalnie sytuację. Wykorzystując wszystkie zbroje w konfiguracji bojowej, bylibyśmy w stanie praktycznie bez strat przeprowadzić atak i skonfiskować broń, a przy odrobinie szczęścia porwać i jego, zanim ktokolwiek zagroziłby enklawom.
— Ma pan rację, majorze, z taktycznego punktu widzenia — przyznała Honor. — Jest jednak pewien problem nie militarnej natury. Mianowicie musimy być bardzo ostrożni, gdy w grę wchodzą kwestie religii tubylców; gubernator ma na przykład surowy zakaz mieszania się w takie sprawy. Obejmuje on siły Agencji, a ja bez zgody damy Estelle nie mogę przeprowadzić żadnej akcji na powierzchni. Jeśli nie zdołamy udowodnić, że to sprawka ludzi, Matsuko ma związane ręce, a my przy okazji także. Sytuacja ulegnie naturalnie zmianie, gdy tubylcy zaatakują.
— Rozumiem, ma’am. Ale już sama lokalizacja celu znacznie poprawia naszą sytuację. Wolałbym walkę na otwartym terenie, gdzie możemy wykorzystać wsparcie powietrzne, mobilność i większy zasięg broni. Wszystkie te atuty tracimy w znacznym stopniu, jeśli do starcia dojdzie w terenie zabudowanym.
Honor potwierdziła ruchem głowy słuszność jego słów i major siadł wygodniej — powiedział, co uważał za istotne, reszta była sprawą floty, toteż stracił zainteresowanie dalszym przebiegiem narady.
— Tak się zastanawiałam nad tym, co pani powiedziała, że powstanie może być częścią planu obejmującego nie tylko samą planetę, ma’am — odezwała się z namysłem Dominica Santos. — I myślę, że jedynym logicznym podejrzanym jest Haven. Wiem, że nie możemy tego udowodnić, ale czy nie rozsądniej jest przyjąć, że to Ludowa Republika? Chodzi mi o to, że nikt nie może być groźniejszy, skoro więc przygotujemy się na najgorsze, w przypadku pomyłki w rozpoznaniu przeciwnika odniesiemy mniejsze straty. Natomiast jeśli założymy odwrotnie, gorzej na tym wyjdziemy, a na dodatek możemy przeoczyć coś ważnego, bo będzie to akurat związane z Haven i nikim innym.
— Racja, skipper — dodał McKeon.
— Dobrze. — Honor przez moment bębniła palcami po blacie. — Załóżmy, że to ich operacja. Panie McKeon, jak pan sądzi: przygotowaliby akcję, doprowadzili do jej rozpoczęcia, a potem siedzieli i przyglądali się bezczynnie?
— Na to pytanie nie sposób odpowiedzieć z jakąkolwiek dozą prawdopodobieństwa. Uważam że nie, ale nie znając ich ostatecznego celu, naprawdę nie sposób tego określić.
— Ma’am? — odezwał się młody i pełen wahania głos.
— Tak, panie Tremaine? — Honor uśmiechnęła się zachęcająco.
— Chciałem tylko powiedzieć o czymś, co zauważyłem parę dni temu, ale nie wydało mi się to wtedy ważne, ma’am. Teraz… — Scotty wzruszył niepewnie ramionami i przerwał.
— Co to takiego, poruczniku?
— Od chwili powrotu na pokład jakoś tak odruchowo zwracałem uwagę na ruch między statkami na orbicie a planetą. Prawdopodobnie z nawyku, ma’am. I zauważyłem, że w ogóle nie pojawiają się jednostki należące do Haven.
Honor spojrzała pytająco na McKeona, który przez moment był zaskoczony, po czym uśmiechnął się smętnie.
— Nie ma to jak być młodym i bystrym. Ja już się chyba dorobiłem sklerozy, ma’am — przyznał, co obecni skwitowali śmiechem, i dodał poważniej: — Porucznik Tremaine ma rację. Od prawie tygodnia nie ma ruchu około-planetamego ze strony żadnych jednostek należących do Ludowej Republiki Haven. Przyznaję, że nie wydało mi się to istotne, ma’am, dlatego nie meldowałem.