— Jak pani zamierza go powstrzymać, ma’am?
— Jesteśmy nadal w przestrzeni Królestwa Manticore, a to, co dzieje się na Medusie, bezsprzecznie można nazwać „nagłym zagrożeniem”. W tych warunkach mam prawo nakazać każdej jednostce, by zatrzymała się do kontroli.
— Wie pani, że Haven nie akceptuje naszej interpretacji prawa międzynarodowego, ma’am?
Honor bez słowa skinęła potakująco głową, choć McKeon nie do końca miał rację. Od stuleci Haven twierdziło, że prawo do kontroli oznaczało wyłącznie prawo do wypytania kapitana statku, jeżeli nie zamierzał on lub nie miał fizycznego kontaktu z powierzchnią jakiejkolwiek planety, księżyca czy asteroidy w systemie, w którym miał zostać skontrolowany. Od dawna, czyli od rozpoczęcia podbojów, dotyczyło to jedynie postępowania wobec statków Republiki Haven na obcym terenie, bowiem we własnej przestrzeni bardzo szybko Republika przyjęła interpretację akceptowaną przez resztę galaktyki. Mianowicie, iż prawo do kontroli oznacza fizyczne zatrzymanie i przeszukanie podejrzanego statku czy okrętu w przestrzeni kontrolującego, niezależnie od zamierzeń czy ostatnich poczynań kontrolowanej jednostki. Nie ulegało kwestii, że Haven będzie zmuszone do zmiany stanowiska, ponieważ niezgodność teorii z praktyką wysoce irytowała resztę galaktyki. Co ważniejsze, irytowała również Ligę Solarną, która dysponowała rozmaitymi środkami nacisku bez uciekania się do wojny, a równie skutecznymi co ona. Na razie jednak nie zmienili stanowiska, co oznaczało, że kapitan Siriusa mógł odmówić zatrzymania się na wezwanie.
— Jeśli nie zatrzyma się dobrowolnie, użyję siły — powiedziała spokojnie i rzeczowo. — Skoro Haven może zaprzeczyć i odciąć się od poczynań admirała czy wiceadmirała, Jej Królewska Mość może zrobić to samo w stosunku do poczynań komandora.
McKeon przyglądał się jej długą chwilę w milczeniu, nim skinął głową. Wolał nie wspominać o tym, o czym wiedzieli oboje — oficer flagowy mógł przetrwać podobne oficjalne zaprzeczenie, komandor zaś nie. Jeśli Honor ostrzela Siriusa i sprowokuje międzyplanetarny incydent, nie pozostawiając Królowej wyboru, to jej kariera będzie skończona.
Nie mając nic rozsądnego do powiedzenia, odwrócił się bez słowa i skierował ku swemu stanowisku. Niespodziewanie stanął, postał może sekundę i wrócił.
— Kapitan Harrington — powiedział formalnie. — Zgadzam się całkowicie z pani oceną sytuacji i wnioskami. Za pozwoleniem, chciałbym wpisać tę zgodę do dziennika pokładowego.
Honor spojrzała na niego osłupiała. McKeon sam ledwie wierzył w to, co powiedział, gdyż oznaczało to oficjalne poparcie każdej akcji, jaką Honor podjęłaby w oparciu o te wnioski. A to z kolei oznaczało współodpowiedzialność za nie tak na dobre, jak i na złe. Wydało mu się to dziwnie nieistotne w chwili, w której spojrzał jej w oczy — pierwszy raz, odkąd Honor Harrington postawiła stopę na pokładzie krążownika, Alistair McKeon zobaczył w jej oczach pełną i bezwarunkową aprobatę.
A potem delikatnie potrząsnęła głową.
— Nie, komandorze McKeon. Ponoszę pełną odpowiedzialność za losy okrętu i swoje postępowanie. Ale dziękuję panu — powiedziała miękko i wyciągnęła ku niemu prawą dłoń. — Naprawdę bardzo ci dziękuję.
Alistair McKeon bez słowa uścisnął jej dłoń.
ROZDZIAŁ XXVIII
— Kontrola lotów, tu Falcon w drodze na powierzchnię. Za trzy minuty będę przy ostatnim miejscu kontaktu z Sierrą Jeden-Jeden. Macie dla mnie coś nowego?
Kapitan Nikos Papadapolous spokojnie czekał na odpowiedź, nasłuchując dobiegających z tyłu znajomych odgłosów krzątaniny. Pomimo ciasnoty porucznik Kilgore i sierżant major Jenkins zdołali wbić prawie cały trzeci pluton w pancerze. Pozostali Marines w normalnym ekwipunku kuloodpornym sprawdzali teraz opancerzonych towarzyszy, czemu towarzyszyły stłumione komendy i metaliczny szczęk oporządzenia. Tuż za nim siedziała skulona komandor chirurg Suchon z chorobliwie szarą twarzą, przyciskając do pancernego napierśnika pojemnik z wyposażeniem medycznym.
— Falcon, tu kontrola lotów, nie mamy nowych informacji — rozległ się głos w słuchawkach.
— Kontrola lotów, tu Falcon, rozumiem: brak nowych informacji. Będę was informował o rozwoju wydarzeń.
— Dzięki Falcon. I dobrego polowania. Bez odbioru.
— Potwierdzam: bez odbioru — powiedział odruchowo Papadapolous i raz jeszcze przyjrzał się mapie wyświetlonej na znajdującym się koło łokcia ekranie.
Nie wiedzieli dokładnie, w którym miejscu lądował przymusowo patrolowiec, ale było to stosunkowo łatwe do określenia, ponieważ teren nie sprzyjał lądowaniom i miejsc nadających się do tego było niewiele. Ktoś stanął obok, toteż uniósł wzrok i zobaczył chorążego Tremaine.
— Wykryliśmy dwa źródła energii, sir — odezwał się Tremaine. — Przekazaliśmy dane do kontroli lotów.
Pochylił się, wcisnął klawisz na konsoli i na mapie zaświeciły dwa punkty oddalone od siebie o jakieś pięć kilometrów. Nie były silne, lecz jeden pulsował znacznie słabiej, i to jego właśnie wskazał po chwili zastanowienia Papadapolous.
— To Sierra Jeden-Jeden.
— Skąd ta pewność, sir?
— Proszę spojrzeć na ukształtowanie terenu, panie Tremaine. Ten sygnał jest nie dość, że słabszy, to pochodzi ze środka doliny będącej jedynym płaskim obszarem w promieniu paru kilometrów. Ten drugi jest na szczycie wzgórza. Albo w jego wnętrzu.
— We wnętrzu?
— Wygląda na odczyt śladowy, a skała dobrze ekranuje nawet przed naszymi sensorami. Ukrycie generatora pod warstwą skał to dobry i prosty sposób zamaskowania go przed wykryciem, ale ci tu spartaczyli robotę. My go zauważyliśmy i coś sprowadziło w ten rejon Sierrę, i to na tyle nisko, że tubylcy mogli ich dostać z tych pukawek. Sądzę, że zobaczyli to drugie źródło energii i postanowili mu się bliżej przyjrzeć.
— Rozumiem. — Twarz chorążego stężała, gdy przypomniał sobie inne źródło energii, którego eksplozja zakończyła się masakrą policjantów. — Sądzi pan, że to wabik, sir? Że specjalnie zostało źle zamaskowane, by ściągnąć uwagę policji?
— Jest to możliwe, choć bardziej wygląda mi to na niestaranność. Nie widzę żadnego powodu, dla którego chcieliby zacząć to całe „powstanie” na takim wygnajewie, uprzedzając nas, co się święci. Pan widzi, panie chorąży?
— Nie, sir. Ale za pańskim pozwoleniem przydzielę jednej pinasie zadanie stałej obserwacji tego rejonu. Nadal będę mógł dwoma pozostałymi wspierać pańskich ludzi, a jeśli ktoś tam rzeczywiście celowo ściągnął uwagę policji i teraz spróbuje prysnąć, dorwiemy go.
— Doskonały pomysł, panie Tremaine. Prawdę…
— Falcon, tu Agent Dwa — rozległ się w głośniku głos Isvariana.
— Agent Dwa, tu Falcon, słyszę cię czysto i wyraźnie.
— Falcon, tu Agent Dwa, jesteśmy o kwadrans lotu od celu, ale mamy dane przesłane przez flotę. Sądzę, że źródło energii na zachodzie to patrolowiec, co ty na to, Nikos?
— Agent Dwa, tu Falcon, zgadzam się.
— Co zamierzasz, Falcon?
Zapytany spojrzał na chronometr, nim odpowiedział:
— Za dziewięćdziesiąt pięć sekund desantuję pierwszą drużynę zwiadowców. Mają zabezpieczyć teren wokół prawdopodobnego miejsca lądowania i poszukać rozbitków. Reszta wyląduje dwadzieścia kilometrów na południowy wschód wzdłuż łańcucha 1-3-5, jest tam ładna, prosta dolina biegnąca z pomocy na południe, o miłych, stromych zboczach. Spróbujemy ich tam zatrzymać, a potem zmienimy ją w strzelnicę.