Выбрать главу

— Rozumiem, Falcon. Mam dwie kompanie; jedna dołączy do ciebie, drugą przerzucę na północ. Powinniśmy być w stanie zajść ich od tyłu i przygwoździć, gdyby próbowali ucieczki. — Isvarian przerwał, a Papadapolous przygotował się psychicznie na pytanie, które musiało paść. — Zauważyłeś jakiekolwiek ślady życia na dole, Nikos?

— Nie, majorze.

Isvarian westchnął ciężko.

— Postarajcie się, Nikos.

— Zrobimy, co tylko się da, Sir — odparł formalnie Papadapolous i w tym momencie rozległ się klakson, a nad drzwiami śluzy zaczęło migotać czerwone światło. — Rozpoczynam desant pierwszej drużyny. Będę informował o wszystkim. Bez odbioru.

* * *

Sierżant Tadeusz O’Brian wyszedł przez otwarte drzwi śluzy na tysiącmetrową przepaść. Pinasa przemknęła za nim, a on i reszta drużyny runęli w dół. Odczekał dwie sekundy i włączył spadochron antygrawitacyjny. Chrząknął odruchowo, gdy czasza antygrawitacyjna powstrzymała spadanie z subtelnością rozwścieczonego muła. Był do tego przyzwyczajony, co nie znaczyło, że lubił to uczucie. Włączył dysze manewrowe zbroi i okręcił się w locie, tak by mieć przed oczami wrak patrolowca Agencji. A raczej przed sensorami skafandra i wbudowaną w hełm lornetką, bo odległość była jeszcze zbyt duża, by gołym okiem dostrzec szczegóły. Nawet wyposażenie zwiadowcze nie było na tyle dobre, by dać odczyt przez kadłub rozbitej maszyny, ale to co widział wokół niej, mówiło samo za siebie.

Na poszarpanym mchu leżały ciała bądź szczątki kilkuset tubylców — na pierwszy rzut oka przynajmniej z pół tysiąca, na drugi więcej. Ocenić dokładnie było trudno, ponieważ większość zmasakrowana była pociskami z działka pulserowego, którego sprzężone lufy widoczne były w roztrzaskanej wieżyczce strzeleckiej patrolowca. Mimo wielu lat służby O’Brian zzieleniał, gdy zobaczył pierwsze ludzkie zwłoki — przynajmniej jeden z policjantów spróbował ucieczki na piechotę i został złapany na otwartej przestrzeni. Obok krwawej ruiny czegoś, co było kiedyś człowiekiem, leżała jego broń — jedyny łatwo rozpoznawalny przedmiot. O’Brian miał nadzieję, że policjant zginął od kuli, lecz gdy opadł niżej, dostrzegł noże wbite w kończyny czegoś, co wyglądało jak wynik wiwisekcji zrobionej przez maniaka, i zorientował się, że nadzieje były płonne.

Egzoszkielet skafandra zamortyzował zetknięcie z ziemią. Sierżant wyłączył spadochron i sprawdził odczyty czujników. Lądowisko wyglądało wręcz podręcznikowe, a drużyna opadała we wzorowej formacji, okrążając wrak. Z bronią gotową do strzału polecił:

— Sharon, zajmiesz się zabezpieczeniem perymetru. Wezmę Billa i jego ludzi i sprawdzimy wrak.

— Tak jest, sierżancie — w słuchawkach rozległ się głos kapral Sharon Hillyard.

Sharon była twarda i pozbawiona złudzeń po siedmiu latach służby, a mimo to w jej głosie słychać było cień ulgi.

— Stimson, Hadley — wywołała strzelców plazmówek. — Zajmijcie tę grań na północy i osłaniajcie nas. Ellen, ty i…

O’Brian przestał jej słuchać i dał znak drugiemu kapralowi. Jego sekcja rozwinęła się w tyralierę i ubezpieczonym marszem skierowała się w stronę wraku. Z bliska wszystko wyglądało gorzej niż się obawiał. Strzelec został wyciągnięty z rozłupanej w drobiazgi wieżyczki, a patrząc na zmasakrowane ciało, trudno było określić płeć — prawdę mówiąc, trudno było w ogóle się domyślić, że są to doczesne szczątki człowieka. Świadczyły o tym głównie strzępy uniformu i różnice anatomiczne między nim a tubylcami. Mech przesiąknięty był krwią, a szczątki zabitych obu ras walały się dosłownie wszędzie; technicy z dochodzeniówki nieźle się nagłowią, by zidentyfikować ciała. Starając się nie pośliznąć i rozdeptywać najmniej jak się dało, podszedł do największej dziury w burcie patrolowca. Zewnętrzne mikrofony wyłapywały trzask spięć w obwodach elektrycznych, szum wiatru i ani jednego odgłosu świadczącego, by ktoś w pobliżu żył. O’Brian wziął głęboki oddech i wsunął się do pasa w poszarpany otwór.

To, co zobaczył, cofnęło go natychmiast i omal nie wywołało torsji. Nic po tej stronie piekła nie miało prawa tak wyglądać! Przymknął na moment oczy, wmówił sobie, że to, co ogląda, to efekt specjalny, nie rzeczywistość, i zmusił do ponownego obejrzenia wnętrza. Pomogło niewiele.

Wnętrze pojazdu wyglądało jak senny koszmar — wszędzie, na podłodze, ścianach, suficie i wyposażeniu, pełno było krwi i szczątków. Tym razem rozkawałkowane i poszarpane ciała należały prawie wyłącznie do ludzi. Konsole i ekrany zostały porozbijane, fotele wybebeszone, a gdzie nie spojrzał, leżały jak nie odcięte głowy z wyłupanymi oczyma, to zmasakrowane kadłuby, z których wypłynęły wnętrzności, albo poodcinane, pokiereszowane kończyny. Wieloletni trening pomógł mu zapanować nad ciałem — trzeba było sprawdzić, czy rzeczywiście nikt nie przeżył, więc wszedł do wnętrza i przeszedł przez całą długość pojazdu, starając się nie zapamiętywać tego, co widzi. Obraz i tak rejestrowała holokamera skafandra. Nie przeżył nikt, a wracając, O’Brian wiedział, że obraz tej rzeźni będzie go prześladował po nocach. Jakaś w miarę przytomna część jego umysłu zastanawiała się nad jednym — co mogło spowodować, by ktokolwiek postępował w ten sposób wobec innych żywych istot.

Wyszedł i stanął oparty o burtę, oddychając głęboko, wdzięczny, że skafander jest hermetyczny, dzięki czemu nie czuł zapachu krwi i śmierci. Chwilę trwało, nim się uspokoił i odchrząknął.

— Nikt nie przeżył — poinformował podkomendnych głosem, który nawet dla niego samego był obcy i pusty.

Na szczęście nie padło żadne pytanie. Przełączył kanał na częstotliwość kompanii i zameldował:

— Falcon Pięć, tu Falcon Trzy-Trzy.

— Falcon Trzy-Trzy, tu Falcon Pięć — rozległ się głos sierżanta majora Jenkinsa. — Melduj.

— Falcon Trzy-Trzy melduje z wraku: nikt nie przeżył. Powtarzam: nikt nie przeżył.

— Tu Falcon Pięć, rozumiem. Falcon Trzy-Trzy, czekaj na rozkazy.

O’Brian czekał cierpliwie — tego też nauczyły go lata doświadczeń — a Jenkins przeprowadził rzeczową i zwięzłą konferencję z kapitanem Papadapolousem, w wyniku której ten ostatni nawiązał kontakt z O’Brianem.

— Falcon Trzy-Trzy, tu Falcon Leader. Czy są jakieś ślady żywych tubylców w okolicy?

— Falcon Leader, tu Falcon Trzy-Trzy, nie ma śladu żywych tubylców w okolicy. Leży ich tu ponad pół tysiąca martwych, ale ani śladu żywych, sir. Proszę poczekać — dodał, widząc na wyświetlaczu wewnątrz hełmu mrugające światełko oznaczające wezwanie od Hillyard, i zmienił kanał. — Słucham, Sharon?

— Nie wiem, czy pan zauważył, sierżancie, ale nigdzie nie ma ani jednej ich skałkówki, sir. Wygląda na to, że zabrali wszystko, co mogło im się przydać, nim ruszyli dalej.

— Dobra, Sharon. — Wrócił na częstotliwość kompanii. — Falcon Leader, tu Falcon Trzy-Trzy, na pobojowisku nie ma ani sztuki broni stiitów. Wygląda na to, że zabrali zabitym wszystko.

— Rozumiem, Falcon Trzy-Trzy. Pewnie jest ich więcej niż strzelb. Czy zabrali też broń policjantów?

— Falcon Leader, broń i wyposażenie policjantów nie ruszone. Poza tym, co zniszczyli, nie zabrali niczego, a spędzili tu dość czasu, by móc to zrobić, gdyby chcieli. Wygląda na to, że nie potrafili jej użyć.