Выбрать главу

— Byłoby to miłą niespodzianką, Falcon Trzy-Trzy. Dobrze, sierżancie, oto nowe rozkazy.

Nad pobojowiskiem przemknął pierwszy z fali patrolowców Agencji, wchodząc w czysty skręt na południe, by wyładować policjantów na tyłach tubylców zdążających ku rzece Three Forks i enklawom. Każda kolejna maszyna kładła się w głęboki skręt, mijając wrak — załogi i desant chciały najwyraźniej na własne oczy zobaczyć jak najwięcej. O’Brian, słuchając rozkazów kapitana, nie zazdrościł im tego widoku.

— Według floty o pięć koma trzy kilometra od was w namiarze 0-3-9 znajduje się drugie źródło energii. Silniejsze. Być może to ono ściągnęło tu tak nisko patrolowiec Agencji, który został zestrzelony, więc należy je zbadać. Zadanie może okazać się równie ważne co powstrzymanie tubylców. Chorąży Tremaine przydzielił pinasę do jego stałej obserwacji, a wy macie do niego najbliżej. Kryptonim pinasy to Hawk Trzy i jest gotowa do udzielenia wsparcia ogniowego, kiedy tylko będzie to potrzebne. Rozkaz jest następujący: macie sprawdzić to źródło energii i jego okolicę. O wynikach meldować natychmiast, jeśli znajdziecie tam kogoś, może się nam przydać. Jasne?

— Falcon Leader, tu Falcon Trzy-Trzy. Mamy sprawdzić źródło energii w punkcie 0-3-9, zabezpieczyć okolicę i odmeldować się. Kryptonim pinasy Hawk Trzy. Ruszamy, sir.

— Doskonale, Falcon Trzy-Trzy. Proszę informować o wszystkim na bieżąco. Bez odbioru.

— Falcon Trzy-Trzy potwierdza: bez odbioru. — O’Brian przełączył się na częstotliwość swojej drużyny i wyświetlił mapę z podanymi współrzędnymi; źródło energii musiało być pod ziemią, ale po to mieli sensory, by je wykryć. — Sharon, Bili; słyszeliście rozkazy?

— Słyszałam, sierżancie — pierwsza była Hillyard.

— Ja też, sir — dodał kapral Levine.

— Dobra, Bili. Twoja sekcja na szpicy, tylko uważaj, skoro są w to zamieszani ludzie, możemy się natknąć na normalną broń, nie tylko na zabytki. I pamiętajcie, co się przytrafiło glinom, kiedy próbowali zająć laboratorium.

— Jasne, sir.

— Sharon, daj Stimsona i Hadleya na skrzydła, żeby osłaniali Billa, a reszta twojej sekcji ma pilnować naszej dupy. Jasne?

— Ta jest, sierżancie. Mam pytanie: stary powiedział, że chce ich żywych?

— Nie powiedział, a ja nie pytałem — odparł zwięźle O’Brian.

Cisza, jaka zapadła po tych słowach, była wystarczająco wymowna.

— Dobra, zbieramy się — zarządził po paru sekundach milczenia.

Drużyna pancernych zwiadowców odwróciła się plecami do wraku i ruszyła na wschód.

* * *

— Falcon Leader, tu Falcon Trzy, Falcon Trzy-Dwa melduje zbliżający się ruch w namiarze 0-3-7 — głos porucznika Kilgore’a był stłumiony, jakby bał się, że usłyszą go tubylcy.

Papadapolous spojrzał na ekran polowego stanowiska dowodzenia i pokiwał głową. Wyglądało na to, że Barney Isvarian miał rację, opisując, jakie efekty wywołuje u tubylców mekoha. Od miejsca zestrzelenia patrolowca cała naćpana banda maszerowała prosto jak w pysk strzelił najkrótszą trasą ku enklawom, olewając całkowicie zasady ostrożności czy najprostsze choć manewry. To że zachowywali się jak bezmyślny motłoch, bynajmniej nie przeszkadzało kapitanowi Nikosowi Papadapolousowi.

— Falcon Trzy, tu Falcon Leader, wycofujcie się na pozycje, tylko nie blokujcie pól ostrzału.

— Tak jest, sir.

— Falcon Leader do wszystkich: nieprzyjaciel zbliża się z 0-3-7. Przygotujcie się do otwarcia ognia na mój rozkaz.

Z tyłu dobiegł szczęk metalu i poskrzypywanie plastiku — Papadapolous obejrzał się zaintrygowany. Kilku medyków policyjnych gorączkowo kończyło ustawiać punkt opatrunkowy, co mu o czymś przypomniało. Przywołał gestem sierżanta czwartego plutonu stojącego najbliżej i spytał:

— Gdzie jest doktor Suchon, Regiano?

— Na miejscu zrzutu, sir — odparła zwięźle zapytana, i widząc znajome, niebezpieczne pochylenie głowy kapitana, dodała pospiesznie: — Odmówiła podejścia bliżej miejsca walki, sir.

— Rozumiem… — oczy Papadapolousa stwardniały. — Sierżancie Regiano, proszę wrócić na miejsce zrzutu, przekazać pozdrowienia pani komandor Suchon i powiedzieć jej, że ma się tu natychmiast zameldować. Jeżeli odmówi towarzyszenia pani do punktu opatrunkowego, będzie pani łaskawa, sierżancie, użyć wszelkich niezbędnych środków włącznie z groźbą i użyciem siły, by ją tu dostarczyć. Zrozumiano?

— Tak jest, sir! — w oczach i głosie sierżant Regiano była niekłamana satysfakcja.

Zasalutowała niczym na paradzie, wykonała przepisowe w tył zwrot i odmaszerowała w stronę strefy zrzutu. Papadapolous zaklął cicho, acz z uczuciem, obiecując sobie solennie policzyć się z tą wredną klempą, czyli komandor Suchon. Teraz jednak miał ważniejsze sprawy na głowie. Skoncentrował się na ekranie stojącym przy prawym kolanie sierżanta majora Jenkinsa i ukazującym obraz doliny przekazywany przez jedną z pinas wiszących tak wysoko, że gołym okiem nie było ich widać.

Pierwszy raz w życiu poczuł, jak cierpnie mu skóra — wydawało się, że ziemia się rusza, tak gęsto upakowani byli zbliżający się tubylcy i tylu ich było. Nadciągali ławą szeroką na ponad dwa kilometry i głęboką na zdrowe trzy, pokonując nierówności terenu na podobieństwo fali przypływu. Musiało ich tam być grubo ponad dziesięć tysięcy, co znacznie przewyższało jego najgorsze oczekiwania i założenia. Wliczając posiłki policyjne, stosunek sił i tak wynosił trzydzieści-czterdzieści do jednego. Jedynym pozytywnym aspektem sytuacji było to, że złapali ich na otwartej przestrzeni — gdyby do walki doszło w enklawach i między nimi, nic nie byłoby w stanie zapobiec masakrze cywilów.

Na miejsce walki wybrał dolinę, ponieważ stanowiła najszersze przejście przez ciągnący się ze wschodu na zachód pokręcony łańcuch skalistych wzgórz i była najbardziej prawdopodobnym miejscem, w którym tubylcy mogli próbować go przejść. Jego przypuszczenia okazały się słuszne — tłum dotarł do północnego krańca doliny i zaczął się w nią wlewać. Papadapolous sprawdził ostatni raz rozmieszczenie sił, mając nadzieję, że aż tak bardzo nie pomylił się w założeniach. Podstawę taktyki obronnej stanowił trzeci pluton — „pancerny”. Co prawda osłabiał go brak drużyny O’Briana, ale sprawdzenie tego drugiego źródła energii było zbyt istotne, by odłożyć je na później. Przez to jednak ludzie Kilgore’a byli silnie rozciągnięci, tworząc korek na południowym krańcu doliny. Mogło okazać się, że zbyt silnie. Co prawda do pomocy mieli drużynę wsparcia sierżanta Howella i działka patrolowców Isvariana siedzących na ziemi jako nieruchome stanowiska ogniowe. Trzeci pluton dysponował olbrzymią siłą ognia, ale jego skrzydło osłaniała tylko jedna drużyna zwiadowców, a to było o wiele za mało, by móc spokojnie oczekiwać na rozpoczęcie bitwy.

Z rozmyślań na tematy taktyczne wyrwała go pyskówka za plecami. Jeden z rozgniewanych głosów bezsprzecznie należał do lekarza pokładowego krążownika, drugi do sierżant Regiano. Zamieszanie zakończył dźwięk mogący być jedynie odgłosem uderzenia i Papadapolous uśmiechnął się z mściwą satysfakcją. I natychmiast zapomniał o całym incydencie — zwiadowcy wycofywali się po obu zboczach doliny, przebiegając od osłony do osłony z szybkością zaskakującą każdego, kto wcześniej nie widział w akcji Marines w pancernych skafandrach. Powodem zmartwień kapitana nie byli opancerzeni podkomendni, praktycznie całkowicie zabezpieczeni przed ogniem wroga, lecz reszta, mająca normalne polowe oporządzenie ochronne i policjanci Isvariana, jeszcze gorzej chronieni przed ostrzałem niż Marines. Nie miał wątpliwości, że broń, jaką dysponowali jego ludzie, była w stanie zmienić dolinę w rzeźnię. Natomiast nawet wsparcie powietrzne mogło okazać się niewystarczające, by uniemożliwić stosunkowo małym grupom tubylców przebicie się poza dolinę. Było to wręcz niewiarygodne i zakrawało na absurd — każdy podręcznik czy instrukcja, każdy wykład czy artykuł, jaki znał, zgodnie twierdziły, że słabo uzbrojeni tubylcy nie mieli żadnych szans, by przebić się przez nowocześnie uzbrojonych Marines, ponieważ dysponują oni zbyt potężną siłą ognia. Żaden podręcznik czy wykład nie omawiał jednak przypadku spotkania w polu tak nielicznych sił z takim tłumem właśnie z tego prostego powodu, że różnica w sile ognia którejkolwiek ze stron oznaczała masakrę skoncentrowanej i słabo uzbrojonej masy. A to oznaczało, że ponieważ nikt przed nim nie miał podobnych doświadczeń, Papadapolous nie był w stanie przewidzieć, jaki ostrzał wytrzymają napastnicy, nim zaczną odwrót, zwłaszcza że byli pod działaniem narkotyków uśmierzających ból i wywołujących furię… Na dodatek, do osłony skrzydeł miał tylko dwie sekcje pancernych zwiadowców, a gdyby tubylcy przebili się przez nich i dopadli policjantów czy jego własnych nieopancerzonych ludzi, wynik starcia mógł być tylko jeden…