Выбрать главу

— Nie, kurwa! — ryknął nagle któryś i z prawej błysnęło wyładowanie plazmowe.

Strzelec celował w O’Briana, ale się pospieszył i zrobił to niestarannie, bo ognista kula przemknęła obok sierżanta. Oczy O’Briana błysnęły twardym, ponurym blaskiem. Nie powtórzył wezwania do poddania się, przesunął lufę lekko w prawo i dwukrotnie nacisnął spust. Tadeusz O’Brian osiągnął stopień eksperta — najwyższy wśród strzelców wyborowych — w strzelaniu z karabinu pulsacyjnego. Dwa wystrzelone przez niego czteromilimetrowe pociski przemknęły przez jaskinię z prędkością dwóch tysięcy metrów na sekundę i trafiły tam, gdzie celował: centymetr poniżej pępka pułkownika Bryana Westerfeldta. Kuloodporny napierśnik spowolnił je, ale nie zdołał zatrzymać.

O’Brian spokojnie poczekał, aż ucichnie szczęk rzucanej broni, i z zimną nienawiścią słuchał przeraźliwych wrzasków trafionego, wijącego się na kamiennej podłodze. Postrzały w brzuch były z zasady śmiertelne i miał nadzieję, że duchy zmasakrowanych policjantów z patrolu Sierra także je słyszą.

ROZDZIAŁ XXIX

Komandor Honor Harrington siedziała w kapitańskim fotelu i obserwowała ekrany, podczas gdy HMS Fearless gnał przez przestrzeń z maksymalną możliwą prędkością za frachtowcem Sirius. Krążownik miał stałe przyspieszenie — pięćset dwadzieścia g, czyli nieco więcej niż pięć kilometrów na sekundę. Jej twarz przypominała kamienną maskę, ale pod czaszką kłębił się natłok myśli.

Była prawie pewna, że ma rację, ale tylko prawie. A jeśli się myliła, jeśli wyciągnęła błędne wnioski i… zmusiła się do zaprzestania tych rozmyślań. Czas odlotu Siriusa mógł oznaczać tylko jedno, a wyliczony przez Brigham punkt docelowy jedynie to potwierdzał. Sirius kierował się ku fali Tellermana — jednej z Ryczących Głębin: najsilniejszych fal grawitacyjnych, na jakie dotąd się natknięto. Co więcej, fala ta kierowała się prawie prosto ku Ludowej Republice Haven i Sirius mógł w niej pędzić na spotkanie okrętów Haven z prędkością prawie trzy tysiące razy przekraczającą prędkość światła.

W początkowym okresie lotów nadprzestrzennych statki omijałyby coś takiego z daleka, bo znalezienie się w zasięgu fali Tellermana oznaczało śmierć dla każdego statku i jego załogi, która miałaby takiego pecha. Pierwszy rodzaj silników nadprzestrzennych był zabójcą, choć trochę trwało, nim ludzie zrozumieli, że nim jest, a jeszcze dłużej, nim odkryli dlaczego. Niektóre z niebezpieczeństw były stosunkowo łatwe do rozpoznania i uniknięcia, inne wręcz przeciwnie — głównie dlatego, że ci, którzy zrozumieli, na czym polega dane zagrożenie, nigdy nie wrócili, by opisać, co im się przytrafiło.

Dość wcześnie odkryto, że wejście lub wyjście z pasma alfa (najniższego pasma nadprzestrzeni) z prędkością większą niż trzydzieści procent prędkości światła było samobójstwem. Mimo to przez parę ładnych stuleci ludzie popełniali je, ciągle próbując, i to nie dlatego, że w przestrzeni latały typy o skłonnościach samobójczych, ale dlatego, że tak mała prędkość poważnie ograniczała użyteczność podróży w nadprzestrzeni. Powód był prosty: wyjście lub wejście w każde pasmo nadprzestrzeni było skomplikowanym transferem energii kosztującym dokonujący tego statek kosmiczny większość pierwotnej prędkości. W przypadku pasma alfa dziewięćdziesiąt dwa procent. Straty były niższe, im pasmo wyższe, ale cały czas duże, a przez ponad pięć standardowych wieków wszystko, czym ludzie latali, było oparte na rozmaitych formach napędu jądrowego czy termonuklearnego. Czyli reaktorów wymagających sporych ilości paliwa, a istniał jego określony limit dla każdej jednostki.

Pola wyłapujące cząsteczki wodoru nie działały w warunkach panujących w nadprzestrzeni i wszystko to skutecznie ograniczało możliwości lotów do najniższych, a więc i najwolniejszych pasm. Żaden statek nie był w stanie zabrać wystarczającej ilości paliwa, by móc poruszać się z sensowną prędkością po wielokrotnej zmianie pasma, dlatego też co bardziej uparci wynalazcy próbowali mimo ryzyka znaleźć sposób przejścia przy większej prędkości. Minęło ponad dwieście lat, nim w pełni zaakceptowano fakt, że teoria teorią i im większa jest prędkość, z jaką wchodzi się w pasmo, tym większa prędkość w nadprzestrzeni, ale w praktyce nieprzekraczalną granicą jest 0.3c. Mimo to nadal trwają poszukiwania sposobu obejścia tej zasady, choć prowadzone są znacznie rzadziej i zdecydowanie bezpieczniejszymi metodami.

Drugim poważnym problemem okazała się nawigacja w nadprzestrzeni, ponieważ nadprzestrzeń nie przypomina normalnej przestrzeni. Prawa fizyki relatywistycznej znajdują zastosowanie w każdym dowolnie wybranym punkcie nadprzestrzeni, ale dla obserwatora już się w niej znajdującego staje się ona gwałtownie rosnącym zniekształceniem. Co gorsza, dla instrumentów pokładowych także — maksymalny zasięg wynosił dwadzieścia minut świetlnych, a dalej dzięki grawitacyjnie skręconemu chaosowi, wysokoenergetycznym cząsteczkom i wysokiej radiacji tła instrumenty stawały się całkowicie bezużyteczne. Co oznaczało niemożliwość dokonania pomiarów astrogacyjnych. A jeżeli ktoś nie widzi, dokąd zmierza, naprawdę rzadko wraca do punktu wyjścia.

Pewnym rozwiązaniem był log nadprzestrzenny, czyli międzyplanetarny odpowiednik bezwładnościowego systemu nawigacyjnego opracowanego na Ziemi na długo przed Diasporą. Wczesne modele nie były zbyt dokładne, ale przynajmniej dawały astrogatorom ogólne pojęcie, gdzie się znajdują. A to było znacznie więcej niż dotąd osiągnięto. Mimo to nadal tak wiele statków nie wracało z nadprzestrzeni, że jedynymi jednostkami, które regularnie ją przemierzały, były zwiadowcze statki kartograficzne. Ich załogi były nieliczne, fantastycznie opłacane i nieco szalone. W końcu któraś przetrwała to, co stało się przyczyną zagłady tak wielu innych statków, wróciła i przekazała swą wiedzę innym. W ten sposób poznano kolejne zagrożenie.

Nadprzestrzeń najlepiej opisać jako skompensowany wymiar odpowiadający punkt po punkcie normalnej przestrzeni, z tym że punkty te znajdują się znacznie bliżej siebie. W nadprzestrzeni istnieją pasma o rozmaitym stopniu kompresji — im wyższe pasmo, tym mniejsza odległość między odpowiednikami punktów, a więc tym większa względna prędkość statku przez nią lecącego… i wyższe straty w energii, by móc się tam znaleźć.

To rozumieli już pierwsi teoretycy, natomiast nie zdawali sobie sprawy z faktu, iż nadprzestrzeń uformowana przez połączone zakłócenia grawitacyjne całego wszechświata jest poprzecinana przez stałe prądy i fale zogniskowanej grawitacji. Są one rzadkie i oddalone od siebie, ale mogą też liczyć kilka lat świetlnych szerokości czy głębokości i są śmiertelnie niebezpieczne dla każdego statku, który się w nich znajdzie albo się z nimi zderzy. Przeciążenia rozerwą kadłub na strzępy na długo przedtem, nim ktokolwiek na pokładzie zacząłby myśleć o wykonaniu uniku. Jedyną szansą na przeżycie był przypadek — jeśli statek wszedł w falę dokładnie pod właściwym kątem, będąc na dokładnie właściwym kursie, a obsada mostka miała odpowiedni refleks i zapas paliwa, by na czas zdążyć uciec.

W miarę upływu czasu ocalałe jednostki zwiadu kartograficznego sporządziły mapy stosunkowo bezpiecznych tras przez częściej uczęszczane rejony nadprzestrzeni. Co prawda nie można im było bezgranicznie ufać, bowiem fale grawitacyjne zmieniały położenie — nieczęsto, ale zdarzało się to, toteż pozostanie w bezpiecznej przerwie między nimi wymagało zmian kursu, na które nie każdy statek mógł sobie pozwolić. Dlatego podróże w nadprzestrzeni przeważnie były długie i okrężne, ale coraz bezpieczniejsze. W miarę wzrostu bezpieczeństwa rosła też baza danych uzyskanych w wyniku badań fal grawitacyjnych, dzięki czemu powstawały coraz trafniejsze teorie dotyczące natury grawitacji, ale i tak musiało minąć ponad pięćset lat, by wyniknęły z tego konkretne korzyści.