Okrętem targnęło nagle. Szarpnął się jak przestraszony wierzchowiec. Zawyły alarmy uszkodzeniowe, a bosmanmat Killian zameldował chrapliwie:
— Dziobowy pierścień napędu przestał działać, ma’am!
Dominica Santos, oficer odpowiedzialny za naprawę zniszczeń, przebywająca w pomieszczeniu zwanym kontrolą uszkodzeń poszarzała, czując szarpnięcie trafionego okrętu i słysząc wycie alarmów. Potępieńcze wycie ucichło dopiero, gdy porucznik Manning gwałtownym uderzeniem wcisnął wyłączający je przycisk.
— Dziobowa ładownia zdehermetyzowana, generator cumowniczy numer jeden zniszczony, ciężkie straty w załodze pierwszej maszynowni — warknął. — I, cholera, straciliśmy alfa dwa, ma’am!
— Kurwa! — Santos gorączkowo indagowała główny komputer pokładowy, aż na jej ekranie pojawił się plan okrętu: przedni pierścień napędu zaznaczony był czerwienią uszkodzenia. Przyglądała im się przez chwilę i wcisnęła klawisz interkomu.
— Mostek, kapitan, słucham? — odezwał się chłodny sopran w jej uchu.
— Skipper, tu Santos. Cały przedni pierścień napędu automatycznie się wyłączył. Straciliśmy węzły alfa dwa i trzy, uszkodzony jest alfa cztery.
— Możesz je naprawić? — w głosie Honor było słychać napięcie.
— Nie ma takiej szansy, ma’am — odparła zwięźle Santos, przesuwając palcem po ekranie, aż w końcu skinęła głową. — Pierścień poszedł na alfa dwa, od cztery w górę wygląda na nieuszkodzony. Mogę spróbować obejść zniszczone węzły, zakładając, że alfa cztery da się naprawić, ale to potrwa.
— Jak długo?
— W najlepszym razie piętnaście minut, ma’am.
— W takim razie zrób to najszybciej jak zdołasz.
— Dobra skipper! — Santos odblokowała uprząż antyurazową i poderwała się z fotela. — Allen, idę na dziób. Dopóki nie wrócę, ty tu rządzisz jako pełniący obowiązki oficera uszkodzeniowego.
— A co z pierwszą maszynownią? Jest zdehermetyzowana przez dużą dziurę w ścianie i straciliśmy dwie trzecie dyżurnej wachty!
— Cholera! — Pochyliła się nad ekranem, sprawdzając meldunek, i twarz jej stężała; nie dość, że większość jej ludzi nie żyła, to na dodatek skakała temperatura reaktora.
Po serii gorączkowych poleceń, od których prawie rozgrzała się klawiatura, odetchnęła z ulgą.
— Pole trzyma, temperatura też — oznajmiła. — Na wszelki wypadek wyłącz reaktor z obwodu. Drugi wystarczy do zasilania całego okrętu. I uważaj na temperaturę: jak tylko zacznie szybciej rosnąć, zawiadom mnie natychmiast.
— Tak jest, ma’am! — Manning pochylił się nad klawiaturą.
A Santos ruszyła biegiem ku drzwiom.
— Bezpośrednie trafienie, sir! — ogłosił z dumą komandor porucznik Jamal.
Coglin w pełni rozumiał i podzielał jego uczucia — był najwyższy, cholera, czas ku temu, bo strzelali już do krążownika ponad siedemnaście minut.
— Fearless traci przyspieszenie, sir — dodał radośnie Jamal. — Musieliśmy zniszczyć dziobowy pierścień!
— Doskonale, Jamal! Teraz to powtórz — polecił Coglin.
— Aye, aye, sir!
Honor poczuła w ustach krew sączącą się z przygryzionej wargi, ale pomogło jej to utrzymać spokojny wyraz twarzy. Fearless właśnie stracił połowę napędu, co samo w sobie było złe, ale strata dwóch węzłów alfa była wręcz katastrofalna. Pomimo bowiem zmniejszenia przyspieszenia nadal doganiał Siriusa, tyle że wolniej, gdyż miał szybkość o prawie tysiąc pięćset kilometrów na sekundę większą od rajdera. Sirius natomiast obecnie dysponował przyspieszeniem większym o prawie półtora kilometra na sekundę kwadratową. Jeśli Santos nie naprawi dziobowego pierścienia, odległość między jednostkami zacznie ponownie rosnąć za mniej niż siedemnaście minut. I to akurat było najmniejszym zmartwieniem, podobnie jak to, że rakiety docierały w pobliże krążownika w coraz krótszych odstępach czasu.
Problem podstawowy polegał na tym, że bez węzłów alfa Fearless nie mógł zrekonfigurować napędu w żagle i wejść w nadprzestrzeń. Jeśli Sirius dotrze do fali Tellermana, będzie leciał dziesięć razy szybciej, a krążownik nie będzie w stanie w ogóle go ścigać.
Miała czterdzieści trzy minuty, by zniszczyć statek-pułapkę, albo wszystkie dotychczasowe wysiłki pójdą na mamę.
ROZDZIAŁ XXXI
Chirurg porucznik Montoya nawet nie podniósł głowy, słysząc odgłos otwieranych drzwi. Trzech bladych marynarzy wniosło do izby chorych czwartego, kolejną osobę, która przeżyła w pierwszej maszynowni. Starali się robić to delikatnie i oszczędzać jęczącej postaci wstrząsów, ale nagły ruch okrętu wywołany drugim trafieniem cisnął ich na ścianę już w izbie chorych. Niesiona zawyła przeraźliwie, gdy jej strzaskana noga uderzyła o ścianę.
Słysząc niespodziewany hałas, Montoya uniósł głowę. Twarz miał pozbawioną jakiegokolwiek wyrazu, podobnie jak oczy. Horror, którego był uczestnikiem od chwili zjawienia się pierwszego rannego, wymuszał takie podejście — inaczej można było popaść w obłęd. Wycie zmieniło się w jęk i przestał się chwilowo interesować ranną, uznając, że nic na razie nie zagraża jej życiu. Ponownie zsunął z czoła powiększającą przysłonę i zajął się zmasakrowanym wrakiem człowieka, który jeszcze nie tak dawno był technikiem maszynowym.
Zalatany pomocnik — jedyny, który nie operował — podbiegł do nowo przyniesionej, sprawdzając rany, a Montoya zdwoił wysiłki, by uratować gasnące na stole operacyjnym ludzkie życie.
Nie udało mu się.
Cichy, ale przenikliwy pisk monitorów świadczył o klęsce, więc cofnął się, zdejmując czerwone od krwi rękawiczki. Na stół położono kolejną ofiarę — kobietę, która straciła już jedną rękę i właśnie traciła drugą. Poruszając się jak automat, Montoya założył świeże rękawiczki i ponownie pochylił się nad stołem otoczonym polem sterylizacyjnym. Z cichym sykiem drzwi za jego plecami otworzyły się kolejny raz.
— Nie tam, tylko tu, do cholery! — warknęła Dominica Santos. — Ruszcie dupy i włóżcie w to trochę wysiłku.
Wokół niej pełno było wielkich, błękitno-białych iskier, bezgłośnych w próżni wypełniającej przedział napędowy. Słysząc wściekły głos komandor, bosman Mac Bride złapała sprawcę zamieszania za kołnierz próżniowego skafandra i zaciągnęła na właściwe miejsce.
— Przestań się opierdalać, Porter, i bierz się do roboty! — warknęła, stając obok.
Nie było miejsca ani czasu na zabawę z narzędziami, toteż oboje złapali za plujący iskrami i na wpół stopiony kabel, czemu towarzyszyły jasne, sięgające ramion wyładowania. Na szczęście skafandry były izolowane. Z pomrukiem wyraźnie słyszalnym przez komunikatory skafandrów szarpnęli i kabel oderwał się z jednej strony od zamocowań w ścianie. Santos, nie czekając, aż iskrzenie ustanie do reszty, skoczyła ku niemu z przecinarką laserową w dłoni. Stojąc po kostki w przepalonych płytkach i kawałkach ścian rozbitych wybuchem i innym elektronicznym śmieciu, będącym efektem trafienia jak i gorączkowych wysiłków drużyny awaryjnej, odcięła drugi koniec uszkodzonej linii przesyłowej.
Mac Bride i Porter zatoczyli się na przeciwległą ścianę, nadal ciągnąc kabel, który przestał już stawiać opór, a Santos dała znak czekającym z tyłu marynarzom: