— Dawajcie nowy kabel i zamocujcie go do śluzy. Z życiem, ludzie, z życiem!
Johan Coglin skrzywił się boleśnie, gdy następna rakieta wystrzelona z HMS Fearless przebiła się przez obronę Jamala, detonowała i śmiertelnie groźne laserowe ostrza pomknęły ku Siriusowi. Jedno trafiło frachtowiec, przenikając przez siłowe pole elektromagnetyczne jak przez papier, i kolejna porcja atmosfery wyleciała z rozprutej burty rajdera.
— Ciężkie straty w rufowej maszynowni — krzyknął ktoś. — Straciliśmy rufową kontrolę uszkodzeń, sir!
Coglin zaklął, wpatrując się w ekran taktyczny i zastanawiając, co, do ciężkiej cholery, utrzymuje przy życiu ten zasrany krążownik?! Trafił go na pewno dwa razy, być może trzy, a to cholerstwo nadal ciągnęło mu się za rufą, pozostawiając za sobą smugę powietrza wyciekającego z kadłuba, i mimo że było wolniejsze i słabiej uzbrojone, ciągle się odgryzało. A co gorsze, trafiało. Salwy HMS Fearless były nieporównywalnie słabsze, a mimo to ilość trafień po obu stronach była prawie równa. Częściowo spowodowane to było przykrą niespodzianką — rakiety używane przez Królewską Marynarkę były niewiarygodnie trudnym celem do zniszczenia i prawie niemożliwym do zdezorientowania — miały znacznie lepszą elektronikę, niż sądził. Dokładnie tak jak ECM-y. Świadomość tego faktu nie poprawiała zresztą w niczym jego humoru: zniszczenia i straty w ludziach już były większe, niż się spodziewał.
Odwrócił się do Jamala i otworzył usta… i zamarł, widząc, jak kolejna głowica detonuje o mniej niż tysiąc kilometrów od kadłuba krążownika.
Wszechświat oszalał. Wiązki koherentnego światła i radiacji z impulsowej głowicy laserowej (jak wszystkie wysyłające promienie Roentgena) weszły głęboko w lekko opancerzony kadłub, dehermetyzując przedziały, zabijając załogę i rozwalając grodzie. A zaraz potem — ułamek sekundy, dokładnie rzecz biorąc — lekki krążownik zderzył się z falą uderzeniową powstałą w wyniku detonacji samej głowicy. Nastąpiła ona poniżej linii, po której leciał; gdyby stało się to prosto przed dziobem, okręt uległby całkowitemu zniszczeniu. Zgęstka plazmy przemknęła poniżej kadłuba, ale fala uderzeniowa i promieniowanie targnęły jednostką potężnie. Do przeładowania pól siłowych brakowało niewiele, ale wytrzymały, chroniąc załogę przed olbrzymią dawką promieniowania; na wstrząs fizyczny jednak nie miały żadnego wpływu.
Dominica Santos krzyknęła, gdy pokład uciekł jej spod nóg, i nie była wcale jedyna — słuchawki wypełniły krzyki zaskoczonych i wycia rannych, gdy cała jej drużyna awaryjna została rozrzucona po przedziale niczym szmaciane lalki. Wpadła w regał pełen na wpół stopionych bezpieczników, rozwaliła go, i w eksplozji szczątków, machając dziko ramionami, odbiła się od ściany, mając w uszach przeraźliwy, charkoczący krzyk. Złapała się jakiejś częściowo odciętej klapy technicznej i zatrzymała z gwałtownym szarpnięciem. I omal nie zwymiotowała, widząc Portera próbującego wyciągnąć sobie z brzucha fragment grodzi, na którą został rzucony plecami. Fragment przypominał włócznię — przebił skafander i ciało, a z rany buchała krew i wnętrzności, natychmiast zamarzając. Przeraźliwe wycie po długich jak wieczność sekundach zmieniło się w charkot i umilkło wreszcie. Ciało zwiotczało i zawisło na grodzi z hełmem pełnym krwi, która w ostatnich chwilach agonii rzuciła się Porterowi ustami i nosem. Santos wpatrywała się w nie zszokowana, walcząc gorączkowo z własnym żołądkiem, który czuła w gardle, niezdolna oderwać wzroku.
— Dalej, do roboty! — rozległ się ostry niczym trzaśniecie bicza głos Mac Bride. — Nie ma się co gapić! Ruszać dupy i to już!
Dominica Santos przestała się wpatrywać w upiornego nieboszczyka i powlokła się do wybebeszonych obwodów napędowych.
Honor złapała się kurczowo fotela, rzucana na wszystkie strony mimo antyurazowej uprzęży. Okręt miotał się dziko, coraz to nowe alarmy ożywały, dołączając do ogłuszającego wycia; chwilę potrwało, nim okręt przestał dygotać, a jej wróciła ostrość widzenia i zdolność myślenia. Zmusiła się, by spojrzeć na ekran z planem krążownika — co najmniej dwadzieścia przedziałów straciło hermetyczność, a porucznik Webster właśnie kończył walić pięściami w konsoletę.
— Bezpośrednie trafienie w sekcję łączności, ma’am — zameldował zrozpaczony i odwrócił się; twarz miał bladą, a z oczu płynęły mu łzy. — Jezu, połowa moich ludzi nie żyje!
— Rozumiem, poruczniku — zaskoczyło ją brzmienie własnego głosu: zbyt spokojnego i obojętnego.
Świadomie skazywała na śmierć swój okręt i swoją załogę i wiedziała, że nie może, że nie potrafi przerwać tej walki i uciec. Chciała coś powiedzieć — coś, co uświadomiłoby Websterowi, że podziela jego ból i żal, ale zabrakło jej słów i odwróciła się ku Cardonesowi, który właśnie naciskał klawisz ogniowy.
Przed dziób wystrzeliła rakieta. Jedna. I rozległ się kolejny dźwięk alarmu, tym głośniejszy, że resztę uciszono. Cardones podskoczył, wcisnął klawisz autokontroli systemu i zamarł. Powoli odwrócił się ku Honor i zameldował:
— Wyrzutnia numer jeden nie działa, ma’am. Została nam tylko wyrzutnia numer dwa. Honor wcisnęła klawisz intercomu.
— Kontrola uszkodzeń, tu kapitan. Co z wyrzutnią numer jeden?
— Przepraszam, ma’am — głos porucznika Manninga był niewyraźny i jakby nieobecny. — Mam dwóch zabitych, a meldunki o uszkodzeniach dochodzą z całego okrętu…
Nagle zamilkł, zebrał się w sobie i spytał w miarę normalnym głosem:
— Przepraszam, o co pani pytała, ma’am?
— Wyrzutnia numer jeden? Co z nią?
— Nie istnieje, ma’am. Zamiast niej mamy czterometrową dziurę po prawej stronie dziobu. Cały przedział zniknął razem z załogą.
— Rozumiem. — Honor przerwała połączenie i poinformowała Cardonesa: — Już nie ma wyrzutni numer jeden, Rafe. Kontynuuj ostrzał z wyrzutni numer dwa.
— Ostatnie trafienie musiało mu solidnie zaszkodzić, sir — ocenił Jamal.
Coglin w odpowiedzi uśmiechnął się z tryumfem. Odległość spadła poniżej sześciu milionów kilometrów i na ekranach wyraźnie było widać skrystalizowaną atmosferę i rozdrobnione na pył cząstki kadłuba wydobywające się z dziobu krążownika. Co ważniejsze — ogień prowadziła już tylko jedna dziobowa wyrzutnia i jeśli…
Siriusem wstrząsnęło kolejne bliskie trafienie — rakieta eksplodowała przed dziobem i klaksony alarmów zniszczeniowych ożyły, a na ekranie z planem okrętu zapaliły się czerwone punkty.
— Laser numer cztery zniszczony, sir! — zameldował ktoś z obsady mostka. — Zapasowe sensory kierowania ogniem także, sir. Główne są nienaruszone…
Coglin zaklął, aż się echo od ścian odbiło, i warknął:
— Jamal, wykończ wreszcie tego skurwiela!
Dominica Santos gestem kazała odsunąć się bosman Mac Bride i umieściła ostatni bezpiecznik w gnieździe. Na tablicy kontrolnej zapłonęły zielone światełka pełnej gotowości. Przełączyła się na częstotliwość kontroli awaryjnej i powiedziała:
— Zrobione, Al!
— Rozumiem, ma’am. Rozpoczynam test obro…
— Pieprzyć test! — warknęła Santos. — Nie mamy czasu na pierdoły. Powiedz szefowej, że działa, i dawaj energię do dziobowego pierścienia. I to już!