Выбрать главу

— Dawajcie nowy kabel i zamocujcie go do śluzy. Z życiem, ludzie, z życiem!

* * *

Johan Coglin skrzywił się boleśnie, gdy następna rakieta wystrzelona z HMS Fearless przebiła się przez obronę Jamala, detonowała i śmiertelnie groźne laserowe ostrza pomknęły ku Siriusowi. Jedno trafiło frachtowiec, przenikając przez siłowe pole elektromagnetyczne jak przez papier, i kolejna porcja atmosfery wyleciała z rozprutej burty rajdera.

— Ciężkie straty w rufowej maszynowni — krzyknął ktoś. — Straciliśmy rufową kontrolę uszkodzeń, sir!

Coglin zaklął, wpatrując się w ekran taktyczny i zastanawiając, co, do ciężkiej cholery, utrzymuje przy życiu ten zasrany krążownik?! Trafił go na pewno dwa razy, być może trzy, a to cholerstwo nadal ciągnęło mu się za rufą, pozostawiając za sobą smugę powietrza wyciekającego z kadłuba, i mimo że było wolniejsze i słabiej uzbrojone, ciągle się odgryzało. A co gorsze, trafiało. Salwy HMS Fearless były nieporównywalnie słabsze, a mimo to ilość trafień po obu stronach była prawie równa. Częściowo spowodowane to było przykrą niespodzianką — rakiety używane przez Królewską Marynarkę były niewiarygodnie trudnym celem do zniszczenia i prawie niemożliwym do zdezorientowania — miały znacznie lepszą elektronikę, niż sądził. Dokładnie tak jak ECM-y. Świadomość tego faktu nie poprawiała zresztą w niczym jego humoru: zniszczenia i straty w ludziach już były większe, niż się spodziewał.

Odwrócił się do Jamala i otworzył usta… i zamarł, widząc, jak kolejna głowica detonuje o mniej niż tysiąc kilometrów od kadłuba krążownika.

* * *

Wszechświat oszalał. Wiązki koherentnego światła i radiacji z impulsowej głowicy laserowej (jak wszystkie wysyłające promienie Roentgena) weszły głęboko w lekko opancerzony kadłub, dehermetyzując przedziały, zabijając załogę i rozwalając grodzie. A zaraz potem — ułamek sekundy, dokładnie rzecz biorąc — lekki krążownik zderzył się z falą uderzeniową powstałą w wyniku detonacji samej głowicy. Nastąpiła ona poniżej linii, po której leciał; gdyby stało się to prosto przed dziobem, okręt uległby całkowitemu zniszczeniu. Zgęstka plazmy przemknęła poniżej kadłuba, ale fala uderzeniowa i promieniowanie targnęły jednostką potężnie. Do przeładowania pól siłowych brakowało niewiele, ale wytrzymały, chroniąc załogę przed olbrzymią dawką promieniowania; na wstrząs fizyczny jednak nie miały żadnego wpływu.

Dominica Santos krzyknęła, gdy pokład uciekł jej spod nóg, i nie była wcale jedyna — słuchawki wypełniły krzyki zaskoczonych i wycia rannych, gdy cała jej drużyna awaryjna została rozrzucona po przedziale niczym szmaciane lalki. Wpadła w regał pełen na wpół stopionych bezpieczników, rozwaliła go, i w eksplozji szczątków, machając dziko ramionami, odbiła się od ściany, mając w uszach przeraźliwy, charkoczący krzyk. Złapała się jakiejś częściowo odciętej klapy technicznej i zatrzymała z gwałtownym szarpnięciem. I omal nie zwymiotowała, widząc Portera próbującego wyciągnąć sobie z brzucha fragment grodzi, na którą został rzucony plecami. Fragment przypominał włócznię — przebił skafander i ciało, a z rany buchała krew i wnętrzności, natychmiast zamarzając. Przeraźliwe wycie po długich jak wieczność sekundach zmieniło się w charkot i umilkło wreszcie. Ciało zwiotczało i zawisło na grodzi z hełmem pełnym krwi, która w ostatnich chwilach agonii rzuciła się Porterowi ustami i nosem. Santos wpatrywała się w nie zszokowana, walcząc gorączkowo z własnym żołądkiem, który czuła w gardle, niezdolna oderwać wzroku.

— Dalej, do roboty! — rozległ się ostry niczym trzaśniecie bicza głos Mac Bride. — Nie ma się co gapić! Ruszać dupy i to już!

Dominica Santos przestała się wpatrywać w upiornego nieboszczyka i powlokła się do wybebeszonych obwodów napędowych.

* * *

Honor złapała się kurczowo fotela, rzucana na wszystkie strony mimo antyurazowej uprzęży. Okręt miotał się dziko, coraz to nowe alarmy ożywały, dołączając do ogłuszającego wycia; chwilę potrwało, nim okręt przestał dygotać, a jej wróciła ostrość widzenia i zdolność myślenia. Zmusiła się, by spojrzeć na ekran z planem krążownika — co najmniej dwadzieścia przedziałów straciło hermetyczność, a porucznik Webster właśnie kończył walić pięściami w konsoletę.

— Bezpośrednie trafienie w sekcję łączności, ma’am — zameldował zrozpaczony i odwrócił się; twarz miał bladą, a z oczu płynęły mu łzy. — Jezu, połowa moich ludzi nie żyje!

— Rozumiem, poruczniku — zaskoczyło ją brzmienie własnego głosu: zbyt spokojnego i obojętnego.

Świadomie skazywała na śmierć swój okręt i swoją załogę i wiedziała, że nie może, że nie potrafi przerwać tej walki i uciec. Chciała coś powiedzieć — coś, co uświadomiłoby Websterowi, że podziela jego ból i żal, ale zabrakło jej słów i odwróciła się ku Cardonesowi, który właśnie naciskał klawisz ogniowy.

Przed dziób wystrzeliła rakieta. Jedna. I rozległ się kolejny dźwięk alarmu, tym głośniejszy, że resztę uciszono. Cardones podskoczył, wcisnął klawisz autokontroli systemu i zamarł. Powoli odwrócił się ku Honor i zameldował:

— Wyrzutnia numer jeden nie działa, ma’am. Została nam tylko wyrzutnia numer dwa. Honor wcisnęła klawisz intercomu.

— Kontrola uszkodzeń, tu kapitan. Co z wyrzutnią numer jeden?

— Przepraszam, ma’am — głos porucznika Manninga był niewyraźny i jakby nieobecny. — Mam dwóch zabitych, a meldunki o uszkodzeniach dochodzą z całego okrętu…

Nagle zamilkł, zebrał się w sobie i spytał w miarę normalnym głosem:

— Przepraszam, o co pani pytała, ma’am?

— Wyrzutnia numer jeden? Co z nią?

— Nie istnieje, ma’am. Zamiast niej mamy czterometrową dziurę po prawej stronie dziobu. Cały przedział zniknął razem z załogą.

— Rozumiem. — Honor przerwała połączenie i poinformowała Cardonesa: — Już nie ma wyrzutni numer jeden, Rafe. Kontynuuj ostrzał z wyrzutni numer dwa.

* * *

— Ostatnie trafienie musiało mu solidnie zaszkodzić, sir — ocenił Jamal.

Coglin w odpowiedzi uśmiechnął się z tryumfem. Odległość spadła poniżej sześciu milionów kilometrów i na ekranach wyraźnie było widać skrystalizowaną atmosferę i rozdrobnione na pył cząstki kadłuba wydobywające się z dziobu krążownika. Co ważniejsze — ogień prowadziła już tylko jedna dziobowa wyrzutnia i jeśli…

Siriusem wstrząsnęło kolejne bliskie trafienie — rakieta eksplodowała przed dziobem i klaksony alarmów zniszczeniowych ożyły, a na ekranie z planem okrętu zapaliły się czerwone punkty.

— Laser numer cztery zniszczony, sir! — zameldował ktoś z obsady mostka. — Zapasowe sensory kierowania ogniem także, sir. Główne są nienaruszone…

Coglin zaklął, aż się echo od ścian odbiło, i warknął:

— Jamal, wykończ wreszcie tego skurwiela!

* * *

Dominica Santos gestem kazała odsunąć się bosman Mac Bride i umieściła ostatni bezpiecznik w gnieździe. Na tablicy kontrolnej zapłonęły zielone światełka pełnej gotowości. Przełączyła się na częstotliwość kontroli awaryjnej i powiedziała:

— Zrobione, Al!

— Rozumiem, ma’am. Rozpoczynam test obro…

— Pieprzyć test! — warknęła Santos. — Nie mamy czasu na pierdoły. Powiedz szefowej, że działa, i dawaj energię do dziobowego pierścienia. I to już!