— Aye, aye, ma’am. Zaraz się tym zajmiemy.
— Dziękuję, bosmanie. — Honor przerwała połączenie.
Bosman Mac Bride nawet nie protestowała, słysząc rozkaz. Zadanie zdawało się niewykonalne, ale nie było ani pierwszym, ani ostatnim tego typu w ciągu ostatnich godzin. Była zawodowym podoficerem i doskonale zdawała sobie sprawę, że przeżycie nie wchodziło już w grę. Zaskoczyło ją tylko, jak nieobecnie uprzejmy był głos Harrington pomimo stresu, jaki musiała odczuwać.
Odetchnęła głęboko, rozejrzała się po otaczających ją twarzach i wypluła z siebie serię rozkazów:
— Słyszeliście, więc nie ma czego tłumaczyć. Harkness, Lowelclass="underline" znajdźcie mi z dziesięć kołnierzy antygrawitacyjnych Mark IX. Yountz, zorganizuj liny, szpulę drutu numer dwa i nożyce. Jeffies i Mathison na dziób i sprawdzić generator ściągający w korytarzu dziewiętnastym. Chcę wiedzieć, czy…
Zmuszając podkomendnych do działania, zapomniała na moment, że na zewnątrz toczy się walka, a do uszkodzonego krążownika dolatuje właśnie kolejna salwa rakiet.
Johan Coglin przyjrzał się ekranom z czystym niedowierzaniem. Przez prawie pół godziny zasypywał lekki krążownik lawiną rakiet, trafił go z pół tuzina razy, a ten nadal leciał za nim, i to nadrabiając straty wynikłe po uszkodzeniu przedniego pierścienia napędu. Dlaczego, do cholery, Harrington nie zostawiła go w spokoju?! Przecież jedyne, czego chciał, to wydostać się z systemu i powstrzymać grupę uderzeniową!
Kolejna rakieta eksplodowała w pobliżu i Coglinem lekko wstrząsnęło na widok większego niż dotąd wybuchu przed dziobem — krążownikowi musiały skończyć się głowice laserowe do pościgówek i strzelał nuklearnymi. Głowica miała moc jednej megatony i choć musiała dotrzeć znacznie bliżej celu, by wyrządzić szkody, przez co łatwiej ją było zniszczyć działkom laserowym, jeśli dotarła na miejsce, eksplozja czyniła prawdziwe spustoszenie.
Zirytowany otarł pot z czoła — miał nieporównywalnie potężniejszy okręt, zrobił z krążownika wrak, a Harrington jakimś cudem utrzymywała ten wrak nie dość, że na chodzie, to jeszcze zdolny do prowadzenia ognia. Miał ochotę zawrócić i wykończyć ją, ale powstrzymały go stare i niestety sprawdzone argumenty przeciwko starciu na małą odległość. Tylko czy aby na pewno?
Potarł w zamyśleniu podbródek — krążownik nadal siedział mu na ogonie, ale strzelał tylko z jednej wyrzutni i to standardowymi głowicami, co znaczyło, że kończy mu się amunicja w dziobowych magazynach. Niezrozumiałe było, dlaczego nie robił większych zwrotów i nie strzelał pełnymi salwami burtowymi — jednostki klasy Courageous miały po siedem wyrzutni na każdej burcie, a Fearless poruszał się z prędkością o tysiąc sto kilometrów większą niż Sirius. Powinien ostrzej zygzakować, strzelając za każdym razem, gdy był zwrócony burtą do jego rufy, i wtedy Fearless odpalałby więcej rakiet! Jedynym logicznym wytłumaczeniem było to, że uszkodzenia krążownika są poważniejsze, niż sądził. Być może zniszczenia objęły znaczną część uzbrojenia burtowego lub centrum kierowania ogniem. Było to możliwe i tłumaczyło, dlaczego Fearless leciał prosto za nim, nie robiąc tego, co powinien, i zataczał się jak pijany bokser, nie mając jak się zrewanżować. Jeżeli tak było rzeczywiście, mógł…
Sirius uniósł się nagle, prawie stając dęba, niczym starożytny żaglowiec wpadający na skały.
— Jest! — wrzasnął radośnie Cardones. Honor z równą, choć cichszą radością obserwowała nagłą eksplozję tuż obok prawoburtowej ćwiartki rufowej Siriusa.
— Ciężkie uszkodzenia na rufie, sir. Czternastu zabitych przy wyrzutni dwudziestej piątej. Brak kontaktu z wyrzutniami dwadzieścia cztery i dwadzieścia sześć. Straciliśmy węzeł beta dwa, przyspieszenie spada — wyrecytował blady komandor porucznik Jamal nienaturalnie opanowanym głosem.
Coglin wpatrywał się w niego, nie wierząc własnym uszom: jedno trafienie wyłączyło z walki połowę jego rufowych pościgówek?! Harrington nie była cudotwórcą — była pierdolonym demonem!
Obie jednostki ciągle pędziły do przodu, niszcząc się wzajemnie termonuklearnym ogniem, zostawiając za sobą szczątki i tracąc atmosferę, która ciągnęła się za nimi w skrystalizowanej formie niczym krew za rannymi drapieżnikami. Rajder rozpoczął gwałtowne uniki, ale krążownik nadal uparcie trzymał się blisko niego. Sirius mógł strzelać tylko z trzech rufowych wyrzutni, a odległość między okrętami coraz szybciej malała.
Porucznik Montoya wyprostował się, starając nie słyszeć jęków i zawodzeń rannych. Sanitariusz kończył rozcinać skafander porucznika Webstera, a Montoya robił, co mógł, by nie widzieć, ilu ludzi z poważnymi obrażeniami czeka na jego pomoc. Drzwi izby chorych zablokowano w pozycji otwartej, a popaleni i połamani leżeli na łóżkach, podłodze i korytarzu. I ciągle ich przybywało — dla większości nie było już nawet przezroczystych namiotów awaryjnego podtrzymania środowiska. O tym, co by się stało, gdyby przedział stracił hermetyczność, Montoya wolał nie myśleć. Sanitariusz skończył rozbierać Webstera i przejechał mu po piersi sterylizatorem-depilatorem, po czym spojrzał na monitor diagnostyczny i poinformował Montoyę:
— Nie jest dobrze, sir. Ma co najmniej dwa żebra w lewym płucu, które jest na pewno pęknięte. Może też mieć odłamek żebra w sercu.
Montoya pokiwał ponuro głową i sięgnął po skalpel.
— Dobra… i raaaz!
Sally Mac Bride dała dobry przykład, ciągnąc wraz z innymi w rytm własnych rozkazów, i siedemdziesięciotonowa rakieta zaczęła się przesuwać wzdłuż korytarza. Normalnie używane do takiego transportu szyny były nie do użytku, ponieważ w suficie, na którym były przymocowane, ziały dziury. Dlatego ubrani w skafandry próżniowe członkowie drużyny awaryjnej przenosili, a raczej przepychali dziesięciometrowy pocisk ręcznie do magazynu wyrzutni numer dwa. Obroże antygrawitacyjne zredukowały wagę rakiety do zera, ale na masę i bezwładność nie miały żadnego wpływu.
Mac Bride zaparła się stopami o pokład, ciągnąc za linę, by zmusić rakietę do rozpoczęcia skrętu, Harkness zaś naparł na nią z drugiej strony i powoli czubek pocisku zaczął kierować się we właściwym kierunku.
Kolejne trafienie, tym razem w pokład hangarowy, wstrząsnęło okrętem i rakieta wymknęła się im niczym żywe stworzenie. Mac Bride desperacko uskoczyła przed nią i prawie jej się udało. Siedemdziesięciotonowa masa wgniotła ją w burtę, miażdżąc prawe udo i biodro niczym potężny młot kowalski, i znieruchomiała, przyszpilając ranną do ściany. Słysząc pełen bólu krzyk Mac Bride, Harkness potężnym susem znalazł się przy niej. Stanął na głowicy, wsparł się ramionami o burtę, a obcasami o wystającą z kadłuba rakiety klapę panelu technicznego i pchnął z całych sił. Pomruk, jaki temu wysiłkowi towarzyszył, przebił się nawet przez krzyk Mac Bride. Żyły wystąpiły mu na skroniach, ale gwałtownym wyrzutem ciała zdołał odepchnąć unoszącą się w przestrzeni rakietę od rannej i bosman zwaliła się na podłogę niczym złamana, jęcząca lalka. Cała ekipa rzuciła się ku rannej, ale Harkness przegonił ich serią celnych kopniaków i wiązanek.
— Wracać do tych pierdolonych lin! — zakończył. — I zabrać mi wreszcie stąd to gówno!