– Daj spokój! Nie lubisz jej, bo jesteś...
– Tak, jestem ponuraczką, której każecie śmiać się na zawołanie.
– Mamo, tak mówią wszyscy w naszej klasie – odpowiedziała krnąbrnie córka.
– No i masz to swoje wychowanie! Zobaczysz, jeszcze kiedyś ta twoja kochana córeczkapodniesie na mnie rękę. – Zaraz jednak, widząc w oczach pasierbicy łzy, pożałowała tych słów. Ale nie zrobiła nic, by im zapobiec. Nie zatrzymała też Kasi, gdy ta wybiegła z domu do koleżanki.
Dlaczego tak bardzo ją kochał i wcale tego nie ukrywał? Dlaczego dałby się za nią posiekać? Niekiedy, patrząc na baraszkującego Piotrusia, odganiał od siebie natrętną myśl, że nie jest jego ojcem, że jest nim ktoś, kogo Anna poznała, gdy pracując w „Kurierze”, zaniedbywał ją. Ale myśli te ustąpiły szybko, gdy Anna rzuciła przekornie:
– No, spójrz na Piotrusia! Wykapany tatuś, rośnie mały uparciuch! No, no! Nie gniewaj się,mamusia tylko żartowała, prawda, synku? Teraz tatuś się ubierze i pójdziemy razem na spacer do Cetnerówki. Zobaczymy wiewiórki i kwitnące kasztanowce.
Anna zamilkła i spojrzała na męża. Uśmiechał się, jakby zgadzając się na jej propozycję, więc wstała z fotela i szybko poszła się ubrać. Ubrała też Piotrusia i po kwadransie weszła do salonu.
Jakub nadal siedział zamyślony, przewracając strony gazety.
– Szukasz czegoś?
– Przepraszam – odpowiedział i szybko się poderwał. – Właśnie znalazłem coś, od czego będziezależeć...
– Czyjeś życie? – dokończyła Anna. – Ale chyba nie nasze, bo ty dalej bujasz w obłokach.
Nie kryjąc złości, sama poszła na spacer z Piotrusiem, lecz po niecałej godzinie wróciła. Gniew szybko jej przeszedł. Kupiła nawet dla Jakuba piwo marcowe, a dla Kasi malinowego lizaka i precle.
– Kuba, czy musimy się wiecznie kłócić? – rzuciła ze skruszoną miną, stawiając przed nimnapełniony kufel. – Tak mi przykro, że się uniosłam – pocałowała go mocno – ale gdybyś nie robił mi ciągle na złość, żylibyśmy jak po ślubie. Pamiętasz?
Nie wychodziła z jego gabinetu. Patrzyła, jak analizuje jakiś tekst i szybkimi ruchami ołówka nanosi poprawki.
– Jeśli masz chęć teraz popracować, nie będę ci przeszkadzać. Przyjdę później, zgoda?
– Zgoda, kochanie.
Była o niego zazdrosna, tak jak on kiedyś o nią, lecz nie chciała się do tego przyznać. Ciągle miała wrażenie, że inne kobiety zbyt długo na niego patrzą, obserwując jego szpakowate włosy, wyprostowaną sylwetkę i energiczny chód.
Dlaczego pod jego nieobecność zaglądała do jego pokoju, szukając jakiegoś namacalnego śladu, jakiegoś bibelotu, który potwierdziłby jej wątpliwości? Co takiego się stało, że aż tak zaczęło jej na nim zależeć?
Odkąd jej figura po porodzie nabrała bardziej kobiecych, zaokrąglonych kształtów, stale wypytywała go, dokąd idzie i kiedy wróci, jakby czuła się zagrożona, jakby się obawiała, że pewnego dnia wybierze młodszą i ładniejszą, choćby jedną spośród gotowych na wszystko, zadurzonych w nim studentek.
Podobał jej się jego swobodny styl bycia i wygląd. Lubiła patrzeć, jak wychodził z łazienki w samych spodenkach, idealnie ogolony nowoczesną brzytewką Toledo, którą mu kupiła na imieniny. Pachnący kosmetykami z fabryki Ihnatowicza, z podniecającą męską nutą. Miał zwyczaj przeczesywania włosów palcami i nikt na całym świecie – była pewna – nie robił tego tak uwodzicielsko. I było w nim jeszcze coś, czego się bała i co pociągało ją w nim najbardziej – szalona wyobraźnia, pozwalająca mu z łatwością kreować coraz to nowe światy.
– Czy młoda mama pamięta, że za tydzień jej urodziny? Masz jakieś specjalne życzenie?
– Tylko jedno. – Zaczęła się tajemniczo uśmiechać, patrząc mu w oczy. – Nazywa się„Marechal Niel”, jak minister wojny za Napoleona III.
– A co to takiego?
– Zgadnij! Chcę, żebyś posadził ją przed domem, przy ganku. To specjalna, stara odmiana,której nie trzeba przycinać na wiosnę. Jest boska. Ma delikatne, złote płatki. Kupisz mi ją?
Domyślił się, że chodzi o różę, i natychmiast się zgodził.
Kiedy wyszła, Jakub położył się na kozetce i sięgnął po gazetę. Popijając piwo, z zadowoleniem oglądał trzecią stronę „Kuriera” z wielką reklamą szamponu ELIDA. Lubił spływające na niego skupienie, gdy w domu panowała cisza. Kolejny raz zlustrował rycinę polskiego bombowca P-37 „Łoś”, który na wystawie lotniczej w Białogrodzie okazał się międzynarodowym szlagierem, a potem nagle przypomniał sobie ohydne zaproszenie, które pokazał mu Manio. Coś, co wryło mu się w pamięć i prześladowało go przez cały dzień: dwie zrośnięte czołami główki z rozlanego czerwonego atramentu i szkic Diany stojącej w rozkroku na kamiennym postumencie niczym łyczakowska kurwa. Intencje artysty były jasne: niedługo na Rynku pod ratuszem ma się rozegrać kolejny dramat.
Środa, 11 maja
Tego dnia na ostatniej stronie „Kuriera”, obok reklamy proszków od bólu głowy „z kogutkiem”, pojawił się rysunkowy żart przedstawiający chmurę, która uparła się rzucać cień na wielkie królewskie miasto. Karykaturzysta (ukryty pod inicjałami R.Z.) narysował olbrzymiego goryla pałaszującego pomarańczę. Tą apetyczną pomarańczą była oczywiście wypięta pod niebo kopuła kościoła Dominikanów.
– Nie bawi cię ten dowcip? – Stern spojrzał na Wilgę zza gazety.
– Nie zmieniaj tematu! – odpowiedziała rzeczowo. – Odnoszę wrażenie, że kręcimy się w kółko,a może lista, którą mi dałeś, jest za krótka?
– Bardzo proszę, możesz mnie do niej dopisać!
Wilga odczekała, aż zrobi tę swoją minę zbitego psa.
– Nakreśliłam jego portret psychologiczny i jestem pewna, że to żaden z twojej gówniarzerii.
Tym kimś jest koleś twojego pokroju, a nie te dzieciaki.
Stern nie przejął się jej złośliwością.
– Zięba sprawdzał mnie sto razy. Ja mam alibi!
– Tu nie chodzi o twoje gówniane alibi! – syknęła, zabierając mu gazetę. – Ten ktoś ma wyraźnąprzyjemność w układaniu makabrycznego pasjansa. To nie jest jakieś tam dźgnięcie kosą na Łyczakowie. – Spojrzała z góry na Sterna. – Kiedy pracowałam w łódzkim „Kurierze”, zainteresowałam się nowoczesną teorią kompensacji, wymyśloną przez Adlera. Facet wykładał na Columbii i zmarł przed rokiem w Aberdeen, w Szkocji.
Stern wytrzeszczył oczy, udając zasłuchanego studenta.
– Proszę cię, nie błaznuj. Jego teoria stara się wyjaśnić nieracjonalne zachowania ludzi.Kompensacja to takie działania w zamian, rozumiesz? Wyrównanie rachunków. Jeśli czegoś nie mogę zrobić, to mogę zrobić coś innego – coś, co podniesie mój prestiż.
– Jeśli nie mam wyboru?
– Zgadza się. Mogę wykonać inne, równie skomplikowane zadanie, aby odczuć tylkosatysfakcję. To tak, jakbyś zrezygnował z pracy dziennikarskiej i na nowo poświęcił się uczelnianej karierze.
– Nie bądź wredna!
– Staram się, jak umiem, wyjaśnić ci mechanizm zjawiska. Według mnie ten ktoś, kogoszukamy, w podobny sposób realizuje swój plan, chcąc zwrócić na siebie uwagę.
Stern przez chwilę milczał, a potem nagle uderzył pięścią w biurko.
– Mam! Całkiem wyleciało mi z głowy. Jest jeszcze jeden student, którego nie wzięliśmy poduwagę.
– Kto?
– Był u mnie trzy, może cztery razy i po pamiętnych ćwiczeniach przeniósł się do innej grupy.
– Wreszcie zaskoczyłeś! Powiedz o nim coś więcej! – Poderwała się zaciekawiona.
– Ma na imię Robert. Nazwisko... Balecki... Nie, Barecki! Wysoki, krótko ostrzyżony blondyn.Przeciętny, nic specjalnego, nic, co mogłoby się rzucać w oczy. Chociaż... może rozkołysany chód i wysportowana sylwetka? Nosił granatową marynarkę i stalowoszary krawat. Widziałem, jakim wzrokiem ten szczeniak patrzył na Sarę, był chyba też zazdrosny o Szymona.