– Coś mi się wydaje, że tych adoratorów było więcej? – Spojrzała na niego pytająco.
Stern nie przejął się jej komentarzem.
– Ktoś mi powiedział – ciągnął – że to syn oficera, który przywłaszczył sobie pułkową kasęi został za to zdegradowany. Głośna sprawa. Były naciski z góry i Manio próbował ją wyciszyć. Oskarżenie ojca zbiegło się z rezygnacją chłopaka z moich zajęć. Cała grupa zaczęła go bojkotować. Koledzy nie chcieli mu podawać ręki, a koleżanki nie odpowiadały na „dzień dobry”.
Facet ze wstydu mało nie zapadł się pod ziemię.
– Gdzie moglibyśmy go znaleźć?
– O ile mnie pamięć nie myli, należał do jakiejś uczelnianej reprezentacji. Zapasy albo boks. Tojeden z tych biedaków, których rodzice na siłę pchają na uniwersytet. Może być w sali treningowej albo na zawodach. Pewnie ćwiczy pady albo grzmoci w worek treningowy, zamiast studiować logikę. Jeśli mnie zobaczy, może się czegoś domyślić. Byłoby lepiej, gdybyś ty spróbowała z nim pogadać i...
– Dzięki za propozycję. Mam go poprosić, żeby zademonstrował na mnie próbkę swychumiejętności?
Stern nabrał potężny haust powietrza i nie czekając, aż Wilga się rozmyśli, zadzwonił do dziekanatu i zapytał o Bareckiego. Dowiedział się, że jego dawny seminarzysta zaniedbuje naukę, skupia się wyłącznie na treningach i prawdopodobnie wkrótce będzie skreślony z listy studentów.
Sekretarka powiedziała też, że zajęcia sportowe sekcji boksu odbywają się przed obiadem w sali treningowej przy stadionie Pogoni i właśnie tam, według wszelkich znaków na niebie i ziemi, powinien się teraz znajdować pan Robert.
– Zaprowadzę cię tam. Będę w pobliżu, a gdyby coś ci groziło... – Stern nie ustępował.
– To co? Mam zawołać trenera?
– A wiesz, że to niegłupi pomysł. – Jakub uśmiechnął się pod nosem.
– A dalej?
– Zrób z nim wywiad. Dam ci welteksa. Na początek pstrykniesz mu kilka zdjęć, a potem, jakprzystało na panią psycholog z dyplomem, będziesz obłaskawiać jego rogatą duszę.
Było dwadzieścia po pierwszej, gdy Jakub i Wilga dotarli na stadion niedaleko parku
Kilińskiego. Tak jak się umówili, Jakub siadł na ławce kilkadziesiąt metrów od wejścia, a Wilga weszła do sali sportowej.
Dawno nie była w takim miejscu. Ostatnio chyba przed czterema laty, uczęszczała wtedy na zajęcia z wychowania fizycznego na studiach. Kiedy padał deszcz, grywała w tenisa lub kometkę. Tyle że u nich panował błogi spokój, tu zaś słychać było odgłosy walki i przeraźliwie śmierdziało męskim potem.
Rozejrzała się, a potem pewnym krokiem podeszła do posiwiałego pana w białym sportowym stroju, wyglądającego na trenera.
– Nazywam się Wilga de Brie, jestem dziennikarką „Kuriera”. Na pewno zna pan mojegokolegę, redaktora Stanisława Długolatę. Dziś mam napisać za niego tekst o panu Robercie Bareckim. Redakcja uznała, że to talent i że warto, by czytelnicy mogli o nim coś dobrego przeczytać. Czy pozwoli mi pan zrobić kilka zdjęć i króciutki wywiad do kroniki sportowej?
– To tamten chłopak w granatowej koszulce – odpowiedział trener, wskazując gwizdkiemna sportowca podskakującego w końcu sali. – Przygotowuje się do spartakiady. Proszę z nim za długo nie rozmawiać, po rozgrzewce będzie miał ostry sparing.
Wilga gładko pokonała pierwszą przeszkodę, potem, klucząc między młodymi mężczyznami (przyglądającymi się jej z wyraźnym zaciekawieniem), dotarła do przeciwległego rogu sali, gdzie Robert Barecki wykonywał morderczą serię pod-skoków ze skakanką. Chłopak ciągle przyspieszał, aż skakanka zdawała się tworzyć wokół jego ciała przezroczystą bańkę.
Wilga stanęła przed nim w odległości kilku metrów i zaczęła mu się natarczywie przyglądać.
Młodzieniec starał się nie zwracać na nią uwagi, lecz w końcu, zaaferowany, nadepnął na sznur.
– Czy pan Robert Barecki? – Zamachała mu przed oczami legitymacją prasową.
Osiłek zamarł na moment, zastanawiając się, z kim ma do czynienia, i w końcu pod spojrzeniem Wilgi pokornie spuścił wzrok.
– Jestem dziennikarką „Kuriera”, nazywam się Wilga de Brie. – Wyciągnęła do niego rękę.
Dryblas ukłonił się i milcząc, zamknął jej kruche palce w swej wielkiej, spoconej dłoni.
– Rozmawiałam z pana trenerem. Pozwolił mi zrobić z panem króciutki wywiad. – Z ulgąwyzwoliła rękę z uścisku. – Proszę się nie obawiać. Będę czekała na pana przy wyjściu.
– A o co chodzi?
– Słyszałam o panu wiele dobrego. – Zagrała va banque. – Interesuje mnie pańska karierasportowa.
Robert Barecki zrobił minę, jakby coś sobie kalkulował, wreszcie skinął głową.
– Jeśli trener kazał, to wyjdę – powiedział przyciszonym głosem. – Proszę zaczekać, aż sięprzebiorę.
Wilga, rzucając na lewo i prawo ciekawe spojrzenia, skierowała się ku wyjściu. Usiadła na ławce przy pokrytym bratkami klombie, przez cały czas obserwując spacerującego kilkadziesiąt metrów od niej Jakuba Sterna.
Na boisku po prawej stronie alejki kilku chłopaków grało w szczypiorniaka, a nieco dalej, po lewej stronie, grupka dziewcząt ćwiczyła skok wzwyż pod okiem instruktorki.
Wilga wyjęła aparat fotograficzny, nastawiła przesłonę i ostrość. Czekała. Kiedy tylko zobaczyła w drzwiach Bareckiego, błyskawicznie wycelowała i zrobiła mu kilka zdjęć.
Ubrany w nowiutki granatowy dres student podszedł do niej, krygując się jak panienka.
– Zrobiła mi pani zdjęcia?
– Tylko kilka ujęć. Nie lubię, jak ktoś pozuje, sam pan przyzna, że wygląda się wtedynienaturalnie.
– Jasne.
– Woli pan, panie Robercie, usiąść czy pospacerować ze mną? – zapytała, starając się wczućw psychikę rozmówcy.
– Jest mi to obojętne – odpowiedział chłopak, patrząc na nią z boku.
– W takim razie proszę, by pan przy mnie usiadł. Na początek chciałabym, jeśli pan się zgodzi,zostać pana przyjaciółką. Wiem, że brzmi to zaskakująco, lecz jeśli zdecyduje się pan ze mną współpracować, postaram się udowodnić, że zaufanie do mnie może się panu opłacić.
Barecki przygładził palcami blond włosy obcięte na jeża. Niejasny początek nie nastrajał go do zwierzeń, wyraźnie czekał na pytania. Wilga wyjęła notatnik i zaostrzony ołówek.
– A gdybym na początek zapytała o pana zainteresowania? Nasi czytelnicy uwielbiają sferęprywatną. Pewnie lubi pan muzykę? Jeśli tak, to jaką? A może czytuje pan książki?
– Owszem, lubię muzykę. Czasem słucham płyt Ordonki albo chóru Dana, ale nie mam słuchu.
A na książki nie mam już zupełnie czasu. W zasadzie interesuje mnie wyłącznie sport.
– Doskonale rozumiem, sport jest wielkim wyzwaniem i całkowicie pana pochłania. –Wilgazanotowała coś w notesie. – Znakomita odpowiedź.
Po tym wstępie przeszła do właściwych pytań.
– Czy kiedykolwiek pańskie umiejętności przydały się panu w trudnej sytuacji?
– Dlaczego pani o to pyta?
– Nie sądzi pan, że życie to nieustanna walka?
Barecki znów przygładził włosy.
– Jeśli tak pani uważa – odpowiedział, uśmiechając się – ja też się z tym zgadzam.
– A gdybym zapytała inaczej. – Spojrzała mu prosto w oczy. – Czy pana przeszłość nie będzieprzeszkodą w pańskiej karierze?
– Nie rozumiem? – Barecki był wyraźnie zmieszany.
– Wiele karier sportowych skończyło się w głupi sposób. Bywało, że zawodnicy myśleli jużnawet o igrzyskach, ale przeliczyli się, bo ukrywali coś, co...
– Czy pani mnie straszy?
– Nie mam powodu. Chciałabym tylko poznać pewien szczegół z pańskiego życia.