Robert Barecki milczał.
– Jeśli odpowie mi pan szczerze, obiecuję, że grzecznie panu podziękuję i więcej się niespotkamy. Więc jak?
Milczał nadal.
– Czy pamięta pan, co robił pan w nocy z piętnastego na szesnastego kwietnia?
Bokser zgiął się wpół, jakby nagle otrzymał potężny cios w splot słoneczny. Oparł łokcie na kolanach, a potem powoli wyprostował się i cicho powiedział:
– Wiedziałem, że ktoś do mnie z tym przyjdzie. Wiedziałem, że tego nie da się ukryć. Boże,dlaczego mam do tego wracać?
– Chciałabym panu pomóc.
– Jak? Tego nie da się cofnąć. – Przetarł twarz wielgachną dłonią. – Z początku miałem zamiarsię przyznać, ale...
– Ale co?
– To jakiś obłęd. Ja naprawdę nie mam z tym nic wspólnego.
– Więc to nie pan? – rzuciła z wyraźną kpiną w głosie.
– Nie ja! Może mi pani wierzyć albo i nie. Była między nami sprzeczka. Przetrzepałem gotrochę, bo na to zasłużył. Za mojego ojca i za Sarę. Na moim miejscu pani postąpiłaby tak samo. Szydził ze mnie przy koleżankach i kolegach. Innym też dokładał. Zapisywał swoje brednie w zeszyciku, a potem dawał wszystkim na przerwie do poczytania. Myślałem, że wcisnę mu te jego świństwa do gardła. Chciałem załatwić nasze porachunki honorowo. Przechwalał się, że mi dołoży. Umówiliśmy się wieczorem w parku, niedaleko uczelni. Bez świadków. Sama pani rozumie, że nie miał ze mną szans. Zostawiłem go w krzakach, to moja wina, ale nic poza tym.
– Nie interesowało pana, czy żyje? – blefowała Wilga.
– Kiedy odchodziłem, próbował się podnieść. Jeszcze mnie wyzywał. Byłem pewien, że za paręminut otrzepie się i pójdzie do domu. Zresztą nikt mi nic nie udowodni.
– Myli się pan. Znalazł się świadek.
– To niemożliwe! – Robert Barecki poderwał się z ławki wystraszony. – Kto to jest? Znam go?
– Tego nie mogę panu powiedzieć.
– Pani kłamie!
– Może to ustalić policja.
– Proszę tego nie robić. Trener wyrzuci mnie z drużyny.
Wilga spojrzała na boksera.
– Zastanowię się.
– Czy mogę teraz wrócić na trening? – zapytał błagalnie.
– Ależ oczywiście. Proszę tylko zapisać mi swój adres. – Podała mu notes i ołówek. – I nikomunie wspominać o naszej rozmowie. Jeśli zajdzie potrzeba, ktoś pana wkrótce odwiedzi.
Po powrocie do redakcji wciąż się kłócili. Wilga chodziła nerwowo między biurkami, Stern zaś stał przy oknie, palił papierosa i strzepywał popiół na parapet.
– Notes? To cwany typek. Wymyślił jakiś tajemniczy zeszyt i myśli, że nas na to nabierze. Niejest taki głupi, jakiego udaje. Ale nie zapytałaś go o najważniejsze.
– Mianowicie?
– W jaki sposób jego poobijany sparingpartner wlazł na fontannę? I dlaczego przebił siętrójzębem? Ktoś go tam musiał przywieźć albo zanieść na plecach. Zrobił to w środku nocy, a może wczesnym rankiem.
– Barecki był przerażony.
– Kapitalnie to odegrał przed tobą, a ty mu uwierzyłaś?
Wilga spokojnie przełknęła herbatę, odstawiła filiżankę i nie spiesząc się, odpowiedziała:
– To nie jest kwestia wiary.
– A czego?
– Ten facet jest niewinny i jestem tego pewna.
– Chryste, rozmawiałaś z nim kilkanaście minut. Mówiłem ci, jakim wzrokiem patrzył na Sarę?
Przecież sama powiedziałaś, że do wszystkiego się przyznał.
Stern zgasił papierosa w popielniczce i siadł za biurkiem.
– Powiedział tylko, że kiedy odchodził, tamten chłopak, swoją drogą niezła kanalia, jeszcze żył.
Barecki to naiwny, gamoniowaty gość. Jego miejsce jest nie na uczelni, tylko na ringu.
– A może na spacerniaku w Brygidkach?
– Coś mi się wydaje, że kpisz sobie ze mnie.
– Tak samo jak ty z niego zakpiłaś, każąc mu czekać na jakiegoś wymyślonego przez siebiefaceta.
– Miałam na myśli ciebie! – Spojrzała przenikliwie, kładąc przed nim wydartą z notatnikakartkę z adresem Bareckiego.
– Wybij to sobie z głowy! – Stern wyraźnie zamierzał zakończyć dyskusję.
– Więc może lepiej podnieś słuchawkę i zadzwoń do swego przyjaciela Zięby.
W milczeniu przełknął kąśliwą uwagę.
– Sama sobie z nim pogadaj! – odburknął cicho.
– Nie jesteś dziś dla mnie uprzejmy – powiedziała oficjalnie i by zakończyć niepotrzebny spór,dodała szybko: – Jest ktoś, o kim nie mamy pojęcia. Ten ktoś nie działa szablonowo. To wyjątkowo bystry obserwator, który korzysta z nadarzającej się okazji.
– Amen! – przerwał Stern i demonstracyjnie się przeżegnał.
W tym momencie zadzwonił telefon i oboje rzucili się do słuchawki. Wilga była pierwsza.
Z tryumfalną miną spojrzała na Jakuba.
– Tak. Jest. Oczywiście, że mu przekażę – odezwała się poważnym głosem, potem oddałasłuchawkę Jakubowi.
– Jakub Stern, słucham.
– Tu mówi ojciec. Czy mógłbyś przyjść, synu, i to zaraz? – usłyszał zdenerwowany głos.
– Naturalnie. Czy coś się stało?
– Powiem ci, jak przyjdziesz – powiedział ojciec cicho i rozłączył się.
Zasępiony Jakub sięgnął po płaszcz i kapelusz.
– Co się dzieje? – Popatrzyła na niego zdziwiona.
– Zobaczymy się później – rzucił i wybiegł na korytarz.
Na Kazimierza Wielkiego dotarł w niecałe pięć minut. Po drodze zastanawiał się, co mogło się zdarzyć. Ojciec rzadko do niego telefonował. Właściwie zrobił to tylko raz, gdy jego brat Edek wyjechał bez pożegnania do Hiszpanii.
Jakub wszedł do kamienicy „Pod Kozą” i biegiem pokonał dwa piętra. Zapukał do drzwi i już po chwili ujrzał zatroskaną, porytą zmarszczkami twarz ojca.
– Nie ma jej – usłyszał. – Wróciłem z kościoła, a jej już nie było. Jestem głupi. Poszedłemna mszę za Marszałka. Spała jeszcze. Wracam, a jej nie ma. Szukam, przepadła. Obszedłem podwórko, pół ulicy, pytałem sąsiadów i nie wiem, nie wiem już, Kubusiu, gdzie ona jest.
Jakub przytrzymał roztrzęsioną dłoń ojca.
– Zgłaszałeś na policję? – zapytał głośno, pamiętając, że po jakimś wojennym urazie ojciecgorzej słyszy.
– Jeszcze mnie wyśmieją – fuknął ojciec. – Powiedzą, że stary Stern zwariował.
– Obiecaj, że nie ruszysz się z domu.
– Obiecuję – powiedział bezradnym głosem. – Kuba, po co ja wychodziłem?
Jakub zszedł na parter i zapukał do stróża. Drzwi otworzyła jego opóźniona w rozwoju córka.
Znamię na jej czole przypominało odcisk ubłoconej kociej łapy.
Kiedy Jakub zapytał o swoją matkę, dziewczynka zaczęła chichotać.
– Tak? Daji Mańci pypke. Mańcia ma tera przysmak smaczny, mniam, mniam.
Potem parsknęła śmiechem, pokazała palcem w dół, a potem z hukiem zatrzasnęła drzwi.
Jakub przez chwilę jeszcze stał, zastanawiając się, co dziewczynka miała na myśli, a potem zszedł do piwnicy.
Piwnica rodziców znajdowała się po prawej stronie korytarza. Wiele razy znosił do niej ziemniaki na zimę albo – najczęściej wtedy, gdy odwiedzał rodziców z Anną i Kasią – przynosił z niej na obiad przetwory.
Przekręcił kontakt i słabe światło żarówki odsłoniło ceglane ściany pobielone wapnem. Zatrzymał się i nasłuchiwał. Panowała cisza. Doszedł do końca korytarza i zobaczył znajome wejście z wymalowaną kredą dziewiątką. Na skoblu nie było jednak kłódki. Zaintrygowany pchnął drzwi i zajrzał do środka. Omal nie zemdlał z wrażenia. Na drewnianym stołeczku siedziała jego matka i bawiła się zostawioną przez Kasię szmacianą lalką.
– Teraz dam jej pić – powiedziała, patrząc na Kubę – a potem Mania pójdzie grzecznie spać.
– W domu damy jej pić, mamo. Musimy iść, bo Mania jest zmarznięta i głodna.