Выбрать главу

– Tak, damy jej pić w domu – zgodziła się, wychodząc z nim posłusznie, tak jakby w tymmomencie zakończyła zabawę.

Kuba sięgnął jeszcze na półkę po butelkę z sokiem malinowym i wek z piklami, a potem zamknął piwnicę i zaprowadził matkę do mieszkania.

Ojciec miał łzy w oczach. Zabrał przetwory od syna i roztrzęsiony poprosił go, by został z nimi jeszcze kilka chwil, aż przyjdzie pielęgniarka. Jakub niewiele mówił. Słuchał żalów ojca i potakiwań matki, która znalazłszy się w swoim mieszkaniu, znów była zwyczajną panią Stern.

Kiedy przyszła pielęgniarka, ojciec poczuł się pewniej.

– Możesz już iść, chłopcze – oznajmił dziarsko. – We trójkę damy sobie radę.

– Damy sobie, łobuziaku, radę – zapewniła matka, przytulając się do męża. – Odwiedźcie nas w niedzielę!

W drodze do redakcji, przywołał w pamięci odległe zdarzenie, które tkwiło w nim jak zadra. Miał wtedy pięć lat. Poszedł z rodzicami na festyn odbywający się na rynku. Rodzice na chwilę spuścili go z oczu i natychmiast zgubił się w tłumie. Na próżno zapłakany ich szukał, przeciskając się przez tłum dorosłych, i wtedy jakaś miła kobieta wzięła go za rączkę. Opowiedziała historię o biednym ptaszku, który wypadł z gniazdka, i zaprowadziła do swego domu przy czarnej kaplicy Boimów.

Nieznajoma prosiła, by zwracał się do niej „ciociu”, a była bardziej czuła (ta myśl utkwiła mu w głowie) niż rodzona matka. Kiedy zapadł zmierzch, „ciocia”, przykładając palec do ust, zaprowadziła go do wnętrza kaplicy i pokazała pod sufitem uśmiechniętego aniołka. Powiedziała, że właśnie on jest takim aniołkiem, którego będzie strzegła do końca życia.

Spodobała mu się ta zabawa. Zgodził się być aniołkiem u nowej „cioci” i pewnie zostałby z nią dłużej, lecz po trzech dniach poszukiwań jego przygodę przerwała policja. Nad ranem wyważono drzwi i uwolniono go z niewoli.

Jakub pamiętał, że płakał i chciał pójść za nową „ciocią” na komisariat. Cóż, jego mama nie miała tak pięknych niebieskich oczu ani wspaniałego obrazka na ścianie, z którego uśmiechała się Matka Boska.

Ale przygoda zdradziła też pewną tajemnicę – Edek, starszy o trzy lata brat, wcale nie był zmartwiony jego zniknięciem. Już następnego dnia przeniósł do swego pokoju jego najlepsze zabawki, utrzymując, że teraz mu się należą. Mały Kuba miał ochotę go za to zabić. Ta myśl zapadła w nim na długo. I zawsze, ile razy pomyślał o nieobecnym bracie, wracały do niego te wstydliwe wspomnienia.

Teraz dorosły Edek zaszył się gdzieś w Hiszpanii i nie dawał znaku życia. Może strzelał do pikujących samolotów z Legionu Condor w Sierra de Guadelupe? Jakub Stern przeglądał niedawno „Polskę Zbrojną”. Informacje z hiszpańskiego frontu nie robiły już na nim wrażenia.

Europejski kocioł wrzał od miesięcy, przygotowując się do bardziej spektakularnych fajerwerków.

Siedzieli na poddaszu, w małej redakcyjnej kawiarence otwieranej tylko dla specjalnych gości. Andrzej Zięba wpadł, jak utrzymywał, całkiem przypadkowo. Odwiedził naczelnego, a potem, korzystając z okazji, zaszedł do Sterna na pogawędkę.

– Więc nigdy nie spotykałeś się z Sarą Reddig? – zapytał, starannie oglądając obgryzionepaznokcie. – No, chłopie, przecież wiem, że się z nią spotykałeś. Mam ci podać daty i miejsca?

– Musiałem z nią coś wyjaśnić.

– A więc jednak! – Inspektor nie krył zadowolenia, że dziennikarz nabrał się na jego starąsztuczkę. – To było z twojej strony nierozważne. Młody, atrakcyjny asystent uwodzi studentkę o złotych włosach, które potem...

– O co ci chodzi? Chcesz, żebym się, kurwa, do czegoś przyznał? Że to właśnie ja jestem tymczubkiem, który tylko czeka, by obedrzeć kogoś ze skóry? – Stern stracił wreszcie cierpliwość i zaczął się drzeć. – Tak, spotykałem się z nią, nie pamiętam ile razy. To się zaczęło niewinnie i Anna nie może się o tym nigdy dowiedzieć. Mała zapraszała mnie do swojej kawalerki na Zamarstynowie, niedaleko pętli tramwajowej. Niekrępujące wejście, wiecznie pijany stróż. Robiła kolację, zapalała świece, puszczała z gramofonu muzykę, siadała naprzeciwko mnie w rozchylającej się podomce... Właśnie to chciałeś usłyszeć?

Jakub nie uważał tego za zdradę, chociaż kilka razy leżał z nią w łóżku. Dotykał jej nabrzmiałych piersi, pieścił je, całował, lecz było to raczej poddanie się instynktowi niż wyrachowana gra obliczona na zrujnowanie związku z Anną. Jakaś dziwna wzajemna fascynacja sprowadziła ich na manowce i musieli się z tym kryć. Zwłaszcza Sara, której spojrzenia rzucane w jego kierunku mogłyby ich zdradzić na uczelni. Jak do tego doszło, że porażeni szaleństwem obmyślali te ociekające krwią historie? Uzupełniali się w swych fascynacjach, doprowadzając się niemal do obłędu.

Nagle Stern przypomniał sobie, jak to Sara w swoje urodziny wypiła za dużo wina i kazała mu przywiązać się do łóżka.

– Zgłupiałaś? Nigdy tego nie zrobię!

– Proszę cię, Kuba! Nie znasz się na żartach? No, nie bój się, tchórzu. To tylko taka zabawa!

Sam nie wiedział, dlaczego jej wtedy posłuchał. Może dlatego, że była zjawiskiem i to ona rozdawała karty w tej grze? Podniecona zdjęła jedwabną halkę w czerwone serduszka. Spojrzała mu dziko w oczy, jakby nakazując rozpoczęcie generalnej próby. Wtedy przywiązał ją do łóżka i nagle oboje zamienili się w wygłodniałe bestie. To był stan uniesienia, jakiego nigdy przedtem nie przeżywali. Jakub się przeraził. Przyłapał się na myśli, że po przekroczeniu mrocznej granicy mógłby z łatwością dokonać tego, co wymyśliła Sara.

Po tym spotkaniu opamiętał się. Miał zamiar z nią zerwać, zastanawiał się, kiedy jej to powiedzieć, lecz wciąż brakowało mu odwagi. Gdyby nie jej nagłe zniknięcie i tragiczna śmierć (niczym biblijna kara za grzechy), wszystko mogłoby się jeszcze zdarzyć.

Zięba, widząc zamyślenie Jakuba, uśmiechnął się tryumfalnie. Gotów był poklepać dziennikarza po plecach, byleby ten nie przerywał i dociągnął do momentu, który on uzna za niezbity dowód.

– Mieliśmy wiele wspólnych tematów – ciągnął Stern, przypominając sobie zakrwawionąjedwabną halkę, którą zobaczyli z Wilgą wtedy, w rotundzie.

– W to nie wątpię – przerwał mu inspektor i otworzył nową paczkę papierosów. Podsunąłdziennikarzowi, a kiedy ten odmówił, sam wyjął papierosa, z namaszczeniem przetoczył go między palcami, obwąchał i zapalił.

– Interesowały ją patologie – dokończył Jakub. – Czasem jakaś niezrozumiała siła ciągnie teniebiańskie istotki...

– Jak ćmy do płomienia świecy? – powiedział przymilnie inspektor. – A jak wszystko jejprecyzyjnie wyjaśniłeś, wtedy nie wydała ci się już tak ponętna, co? Pomyślałeś sobie, że gdyby Anna dowiedziała się o waszych spotkaniach, całe wasze życie zamieniłoby się w kupę gówna. A ta perspektywa...

Stern poderwał się i obrzucił inspektora nienawistnym spojrzeniem.

– Przepytywałeś mnie sto razy. Jeśli wiesz, że to ja, dlaczego mnie nie aresztujesz?

Zięba nie ruszył się z miejsca, a cyniczny uśmieszek nie schodził mu z twarzy. Patrząc na Jakuba, zaciągnął się z lubością i powoli wypuścił dym.

– Coś sobie przypomniałem.

– Co takiego?

– Ile to razy upokorzyłeś mnie tą swoją chamską, dziennikarską butą. Ile razy robiłeś ze mnieprzy świadkach balona. Te konferencje prasowe, na których musiałeś błyszczeć moim kosztem, te wredne docinki przy moich kumplach. Zabrakłoby palców u rąk i nóg, żeby to wszystko zliczyć, a teraz błagasz mnie o łaskę? Mam pominąć w raporcie, że u niej bywałeś, że była twoją kochanką?

Stern siadł naprzeciw Zięby z założonymi rękami.

– A czy powiedziałem ci, że była? – zapytał cicho.

– Przecież sam przyznałeś przed chwilą, że puszczała płyty i zapalała świece...