A więc to jest ten zeszyt Pawła Zimmera, o którym Wildze opowiadał Barecki? Z łatwością rozpoznał pozostałych studentów. Na samym końcu tego dziwacznego albumu nieoczekiwanie odnalazł siebie. Rysownik wypunktował wszystkie jego cechy, zachowując właściwe proporcje: Jakub stał wyluzowany, oparty o katedrę, z jedną ręką uniesioną jak u kabaretowego konferansjera, drugą zaś schowaną w kieszeni. I podpis – „Stary błazen!”.
Ten komentarz rozsierdził go. Miał ochotę podrzeć zeszyt, a jeszcze większą go spalić. Czym był ten notatnik? Z pewnością nie materiałem do zaliczenia jego seminarium. Nieocenzurowaną studencką fantazją? Niezafałszowanym opisem zdradzającym nieprzeciętny talent i spaczony charakter Pawła Zimmera?
W jednej chwili wróciły wspomnienia. Przypomniał sobie, jak świetnie czuł się, pracując na uniwersytecie. Nowa rola, którą objął po Kanclerzu, dawała mu ogromną satysfakcję. Prowadził ćwiczenia w ramach seminarium dla przyszłych prawników. Jego zajęcia stały się wśród studentów modne, a dyskusje z Pawłem Zimmerem, przystojnym nacjonalistą, przerodziły się w prawdziwą wojnę na słowa, zwłaszcza gdy szczeniak próbował udowadniać przed innymi swoją rasową wyższość.
Jakub postanowił pokazać ten dokument Wildze. Ciekaw był jej reakcji. Kiedy skończył lekturę, schował brulion do koperty, a kopertę do teczki. Ostrożnie zszedł po schodach na dół i znów przytulił się do Anny. Długo czekał na sen, lecz ten nie nadchodził. Przyszły za to pytania i wątpliwości. Przypomniał sobie profil Sary i jej zakrwawioną halkę znalezioną w rotundzie.
Czwartek, 12 maja
Tego dnia Długi przyniósł do redakcji prześmiewczą piosenkę krążącą na mieście i powtórzył ją
Sternowi na ucho: „Mój słodki Lwowi, ty Lwowi mój, chmura ci mówi, że tyś jest...”.
– I myślisz, że to zabawne? – zapytał Jakub.
– No chyba! – potwierdził Długolato, poprawiając druciane okularki. – Nie bądź sztywniakiem.W naszej pracy potrzebny jest czasem luz. – I porozumiewawczo mrugnął. – Poza tym wiesz, co było wczoraj?
– Środa?
– Nie udawaj wariata; rotmistrz Rilke wygrał na Bimbusie nagrodę Prezydenta RP!
– Jasne, serdecznie ci gratuluję, a skoro już się napatoczyłeś, mam do ciebie mały romans –powiedział Stern, wykorzystując to, że okularnik był w dobrym humorze. – Zawsze chwaliłeś się, że masz w tym mieście niesamowite chody i że potrafisz załatwić wszystko, co Bozia wymyśli.
Prawda?
– Czego znowu chcesz? – Długolato spojrzał podejrzliwie.
– Potrzebuję małego krzaczka róży.
– Masz go jak w banku! – powiedział Długi zarozumiale. – Mój brat ma szkółkę krzewówna Hołosku. Jeden telefon i...
– Tak, ale to specjalna róża. Obiecałem ją Annie na urodziny. Nazywa się „Marechal Niel”.
Muszę ją mieć, choćbym miał stanąć na głowie.
Długolato zapisał nazwę na kartce.
– To gdzie ją podesłać?
– Podrzuć ją w poniedziałek z samego rana na mój adres. Tylko pamiętaj, to ma być tajemnica!
O dziesiątej trzydzieści Wilga wyszła do działu kulturalnego, do Halinki, dowiedzieć się czegoś o losie hrabiny Oktawii Wielopolskiej aresztowanej przez hitlerowców za szpiegostwo. Kiedy jej kroki ucichły na korytarzu, Stern sięgnął do teczki. Teraz interesowała go tylko jedna sprawa, o której jednak cały świat milczał. Z papierosem w kąciku ust, popijając gorącą kawę, którą zaparzył w przyniesionym z domu ulubionym kubeczku, zaczął dokładnie wertować zapisany przez Pawła Zimmera zeszyt.
Rozchwiane pismo nie ułatwiało mu zadania. Litera „t” łudząco przypominała „ł”, a „g” wyglądało jak pokraczne „y”. Musiał więc pokonać zaporę czyjegoś stylu, by wreszcie zmierzyć się z tekstem. Chorobliwa nienawiść, która sączyła się z każdego zdania, wywoływała obrzydzenie.
To właśnie o tym zeszycie wspominał Wildze wczoraj Robert Barecki. Młody autor dostał od niego to, na co zasłużył. Jego zmasakrowane ciało znaleziono w marcu na fontannie Neptuna pod miejskim ratuszem. Kto jednak i po co wysłał do redakcji jego zapiski na nazwisko Sterna?
Na te pytania mogła mu pomóc odpowiedzieć tylko Wilga.
Kiedy więc wróciła, Jakub przełamał opór i pokazał jej brulion.
– Jasne, kiedy braknie wam pomysłu, zwracacie się, dżentelmeni, o pomoc do słabych kobiet?
– Co cię ugryzło?
– Tym gadaniem tylko pogarszasz swoją sytuację – odpowiedziała, ale zaciekawiona wzięłazeszyt do ręki. – Teraz mów bez podlizywania się: o co chodzi?
– To jest dziennik Pawła Zimmera.
Gwizdnęła z przejęcia.
– No, no. Skąd go masz, detektywie?
– To bardzo długa historia. Jakiś goniec przyniósł go wczoraj do redakcji na moje nazwisko.
– Święty Mikołaj, który spełnia twoje życzenia?
Wolno przewracała kartki, coraz bardziej zaaferowana.
– Kompletne szaleństwo – orzekła wreszcie. – Facet spisywał swoje kompleksy i słusznie naszutalentowany sportowiec przetrzepał mu skórę. Przesadził tylko w tym wyrównywaniu rachunków. Kogo my tu mamy? Szymon, Sara, Robert – zaczęła odczytywać imiona. – Chwileczkę, tu jest też coś o tobie. Całkiem udana karykatura i podpis: „Stary błazen”.
Stern wyrwał jej zeszyt.
– Co o tym sądzisz?
– Ma trochę racji. – Zaśmiała się ze swego dowcipu. – Ale mówiąc serio, wygląda na to,że Paweł Zimmer wyraźnie z tobą rywalizował. Chciał udowodnić, że mógłby z łatwością zająć twoje stanowisko.
– I to właśnie pani psycholog wyczytała z tych bazgrołów?
– Pani psycholog wie, że większość ludzi maluje takie sympatyczne widoczki w swoich głowachi całe szczęście, że ich nie widać. Pewnie słyszałeś o teście Hermanna Rorschacha, który składa się z dziesięciu atramentowych plam. Można na jego podstawie powiedzieć co nieco o zaburzeniach osobowości. Proponujesz mi teraz, bym zobaczyła w tych bazgrołach coś, czego ty nie widzisz?
– To ma być dowód niewinności Bareckiego?
– Tylko tego, że chłopak mówił prawdę.
Wilga obróciła kilka kartek i zatrzymała się na pominiętej przez Sterna karykaturze.
– Spójrz! Znowu ten facet o idiotycznym przezwisku Maska! Katowskie ubranko, wykałaczkaw zębach i wianuszek dziewcząt liżących mu buty. Rzuć okiem na ten podpis! Lex retro non agit.
Prawo nie działa wstecz.
– Emilian Kanclerz, Maska, za którą chytrze ukrywał swoje niezdrowe instynkty! – powiedziałStern. – Okazuje się teraz, że byłem jego konkurentem.
– Ja też się czegoś o nim dowiedziałam. Wczoraj zaszłam do biblioteki uniwersyteckiej, a przyokazji starałam się skonfrontować twoje opowieści z relacjami studentów. Sam mówiłeś, by sprawdzić każdy wątek. Dałeś mi rozpiskę z nazwiskami, ale ta twoja studenteria ze strachu nabrała wody w usta. Udało mi się zdybać jedną spanikowaną panienkę, która „w wielkiej tajemnicy” powiedziała, że była przyjaciółką Sary. Przedstawiła się jako...
– Róża Winkler?
– Zgadza się. Mała, szczupła brunetka z mysimi warkoczykami. Zarzekała się, że wszystkopowiedziała już policji. Poprosiłam ją, by zaprowadziła mnie do twojej salki ćwiczeń. Na szczęście była otwarta. Weszłyśmy i Róża wskazała mi, gdzie kto wtedy siedział. Po kolei zajmowałam miejsca tych, którzy, no wiesz, i przez chwilę starałam się myśleć tak jak oni. Potem jak ty stanęłam za katedrą i wtedy przyszło mi coś do głowy. Nie będziesz się śmiał?