– Mów! – Stern siadł nas brzegu biurka i zapalił papierosa.
– Opowiedz mi jeszcze raz o zakończeniu ostatnich ćwiczeń. Co się stało, gdy...
– Nie chcę do tego wracać! – próbował ją zbyć.
– Co powiedziała Sara, kiedy skończyła omawiać swój scenariusz? Jakich użyła słów? Nieobrażaj się, tylko rusz swoim zapleśniałym mózgiem!
– Powiedziała: „Wybrałam trzy ofiary. Pozostawiam jeszcze jedno wolne miejsce. Mamnadzieję, jeśli pan się zgodzi, że wypełnimy je na następnych ćwiczeniach”. Zgodziłem się i oświadczyłem, że dalszy ciąg niezwykłego planu poznamy za tydzień. Ale do czego zmierzasz? – Spojrzał badawczo i nerwowo zaciągnął się dymem, lecz widząc, że Wilga demonstracyjnie kaszle, zgasił papierosa w popielniczce.
Otworzył okno. Spojrzał na ulicę, w stronę Legionów, i wyłowił ze stojącej na przystanku grupki pasażerów chudego, dłubiącego w nosie policjanta, a potem przeniósł wzrok na sam środek ciemnej chmury, jakby w niej ukryta była ostateczna odpowiedź.
– Może jest jeszcze ktoś – usłyszał – kto wbił sobie do głowy ten wasz cholerny wzór. Jego teżzaintrygowało to puste miejsce ze znakiem zapytania. Ten ktoś bawi się teraz z nami w kotka i myszkę i rozmyślnie wskazuje fałszywy ślad.
Stern widział, że Wilga rysuje coś na kartce, wyprowadzając strzałki, że przekreśla podane przez niego nazwiska. W końcu spojrzała na niego z tajemniczą miną.
– Masz jakieś podejrzenie? – zapytał.
– Raczej pewność – odpowiedziała, uśmiechając się gorzko. – Choć możesz mieć mi to za złe.
– Kolejna zagadka?
– Czy pamiętasz ten dzień, gdy naczelny przyjechał do ciebie z propozycją powrotu do redakcji?
– Co to ma wspólnego z tą sprawą?
– Ma. To właśnie ja go o to poprosiłam.
Stern miał już dość tej dziwnej rozmowy. Nagle dotarło do niego, że od pewnego czasu nie kontroluje Wilgi, raczej biernie się jej poddaje.
– Chciałam cię sprawdzić – powiedziała, zniżając głos. – To był jedyny skuteczny sposób. I panredaktor Stern, żywa historia „Kuriera”, tak jak chciałam, grzecznie wrócił na stare śmiecie.
– Perfidia.
Wilga uśmiechnęła się tryumfująco.
– Byłeś moim głównym podejrzanym. Serio! Czy wiesz, że przeczytałam wszystkie twojeartykuły, żeby cię zrozumieć? Wyciągnęłam z archiwum redakcyjnego kilka lat twojej harówy i przyznaję, jestem pod wrażeniem. Samobójcy, sadyści, mordercy i poczciwi złodzieje – wszyscy oni trafili pod twoje opiekuńcze skrzydła. Zarabiałeś na nich i robiłeś na nich karierę. Budziłeś się dla nich i kładłeś się razem z nimi spać.
– Proszę, przestań.
– Jeśli czujesz się dotknięty...
– Wypchaj się!
– Oto cały redaktor Stern: zdolny i nadęty. – Spojrzała na niego ze złośliwym uśmieszkiem.
Dziennikarz zdusił w sobie żal i wściekłość. Żal, że został zmanipulowany, a wściekłość, bo Wilga użyła przeciw niemu jego wielokrotnie sprawdzonej metody.
– Niewiarygodne. Nie interesuje cię, kogo podejrzewam?
Stern wytrzymał jej zuchwałe spojrzenie.
– Teraz muszę wyjść, rano mi powiesz.
Ostentacyjnie podszedł do wieszaka. Zdjął kapelusz, wygiął rondo jak filmowy amant i spokojnie zmierzał do wyjścia.
– Stój! Jeszcze raz powiedz mi o tym facecie.
– O którym? – Jakub złapał klamkę.
– O tym, który kazał woźnemu wytrzeć tablicę.
– Nie bądź dziecinna! Wykałaczka? – Odwrócił się i parsknął śmiechem. – Chyba niepodejrzewasz naszego zamaskowanego doktorka?
– Mówię serio. Nie dotarło do ciebie, że właśnie ty przerwałeś jego uczony pochód? Nie ciekawicię, że pozazdrościł ci sławy?
– Z tą sławą to już gruba przesada! – powiedział Stern, lecz Wilga nie zwracała uwagi na jegosłowa. – Róża Winkler nie konfabuluje. Kanclerz to normalny facet. Pracuje na wydziale od kilku lat. To ostatnia osoba, którą można o coś podejrzewać. Jest... – zastanawiał się przez kilka sekund – pracowity i konsekwentny, i tego samego wymaga od studentów. Kiedy dostałem wymówienie, on jeden nie krył oburzenia. Powiedział, że tylko wyjątkowy drań mógł dopuścić się takich potworności. Podaj mi choć jeden logiczny powód, dla którego miałby to zrobić.
– Na uczelni mówi się, że facet ma poważne problemy rodzinne. Podobno jego żona to wrakczłowieka. To przez ciebie jego naukowa kariera legła w gruzach. Lont został podpalony twoją ręką, a teraz wyzwolona energia rozprzestrzenia się, siejąc spustoszenie!
– Nie zgadzam się z twoją teorią kompensacji! Pan Emilian jest właśnie tam, gdzie...
– Gdzie? Dokończ!
Stern zamarł na moment.
– Czyżbym był aż tak ślepy? – powiedział mniej już pewnym głosem.
– Co jeszcze o nim wiesz? Cokolwiek?
Stern wzruszył ramionami.
– Ambitny, nie ma zbyt wielu przyjaciół. Mieszka z żoną na Kleparowie, w willi swego ojca,który... zmarł w zeszłym roku.
– Mam pewien pomysł. – Wilga nie dała mu wytchnąć. – Jest wprawdzie nieco ryzykowny, alewłaśnie w tym kryje się nasza szansa. Dowiedziałam się wczoraj, pod którym numerem mieszka twój ambitny facet. Nie pytaj, jak to zrobiłam, bo stracisz szacunek do swojej byłej studentki. Znalazłam pretekst: jego willa wystawiona jest od niedawna na sprzedaż. To niepowtarzalna okazja, by zdobyć potrzebne informacje.
Stern odwiesił kapelusz na wieszak i podszedł do okna, unikając spojrzenia koleżanki. Widział, jak do tramwaju linii 3 wsiadła grupka pasażerów. Niebieski wagon ruszył. Na przystanku pozostał ten sam chudy policjant, bezmyślnie patrzący w głąb ulicy.
– Posłuchaj...
Ponieważ do realizacji planu potrzebny był Stasio Długolato, Stern i Wilga ruszyli na poszukiwania redakcyjnego kolegi. Znaleźli go w końcu korytarza, przy „depeszowni”, gdzie czekał na najnowsze telegramy, pedantycznie przecierając chusteczką szkła w swoich drucianych okularach.
– Mamy do ciebie romans, ja i Wilga – zaczął Stern, wypychając przed siebie koleżankę. – Tosprawa życia i śmierci.
– Nie żartujcie sobie ze mnie! – oznajmił flegmatycznie Długi, sprawdzając pod światło czystośćszkieł.
– Więc zrobisz coś dla nas?
– Jeśli wam na tym zależy?
– Zależy. Nie będziemy chyba stać na korytarzu, może zaprosisz nas do swego pokoju?Kiedy zamknęli za sobą drzwi, Jakub od razu przystąpił do rzeczy.
– Posłuchaj... – zaczął, udając, że podziwia puchary, statuetki, medale i patery stojącena półkach i w szafie za szkłem. – Ta młoda i śliczna dama potrzebuje przystojnego i energicznego męża. Okazuje się, że tylko jeden facet w redakcji może sprostać jej wymaganiom.
– I znowu sobie ze mnie żartujecie – powiedział, czerwieniąc się, Długolato.
– Ani nam to w głowie – powiedziała Wilga i przysunęła się do Długiego tak, że poczuł jejsprężyste piersi i jeszcze mocniej spurpurowiał.
Wilga miała dar przekonywania i kwadrans po czwartej świeżo upieczone dziennikarskie małżeństwo odebrało od Mania kluczyki do redakcyjnej tatry.
Tym razem za kierownicą siedział Stern. Jego bezpośredni udział w „transakcji” był zbyt ryzykowny, dlatego miał cierpliwie czekać w samochodzie na rozwój wydarzeń.
Dojechali na Akacjową. Stern zaparkował na początku ślepej uliczki, tuż obok skrzynki pocztowej, bacznie obserwując podchody zaimprowizowanego małżeństwa. Dziennikarska para, trzymając się pod ręce, przeszła na drugą stronę uliczki i zatrzymała się przed piętrową, wymalowaną na piaskowy kolor willą. Przez chwilę przyglądali się budynkowi, pokazywali sobie jakieś detale, głośno komentując, a potem pchnęli furtkę i weszli do środka.