Выбрать главу

Po dwudziestu minutach wrócili oddzielnie i zdali mu sprzeczne relacje. Byli zgodni tylko co do tego, że drzwi otworzyła gosposia i poinformowała ich, że jest sama i że jej pan wyjechał. Było pewne, że odegrali scenkę brawurowo. Zaczęli się nawet kłócić i Wilga zagroziła rozwodem, jeśli Długolato nie kupi jej wymarzonej willi. W tym momencie dziennikarz zreflektował się, odwołał zastrzeżenia i wykonał rundkę wokół budynku, by go jeszcze raz fachowo ocenić. Wtedy Wilga usiłowała przekonać gosposię, że konieczne musi podać im adres, pod którym przebywa jej pracodawca.

– To naprawdę sprawa niecierpiąca zwłoki – tłumaczyła.

W odpowiedzi usłyszała, że pan wyjechał załatwiać jakieś ważne interesa i że może będzie jutro, ale to też nic pewnego. Ale najlepsze Wilga trzymała na koniec relacji.

– Jestem pewna, że gosposia kłamała – oznajmiła z tajemniczą miną. – Kiedy zajrzałamdo kuchni, na stole stały dwie filiżanki z herbatą i dwa talerzyki z kanapkami.

– Powinniśmy to sprawdzić – poparł ją Długi, któremu spodobała się rola męża. – Może to jestjakiś ważny ślad.

– Wracamy – zdecydowała Wilga.

Stern na najbliższym skrzyżowaniu efektownie wziął ostry zakręt, o mało nie rozjeżdżając rowerzysty, a potem wrócił na Akacjową, zaparkował dokładnie w tym samym co poprzednio miejscu i sięgnął po papierośnicę.

– Mam pretekst – nie dawała za wygraną dziennikarka – bo zostawiłam w przedpokojurękawiczki.

– Następnym razem nie zapomnij tylko swojego nowego męża – zakpił Jakub, gdy trzasnęładrzwiczkami.

Wilga miała rację. Drzwi otworzyła im inna kobieta, na której twarzy wyraźnie malowało się zmęczenie bólem. W przeciwieństwie do gosposi była chuda i wysoka. Ubrana była w różowy jedwabny szlafrok, na nogach miała meszty pod kolor, takie ze śmiesznymi pomponami, a na głowie zawiązaną białą chustkę. Mówiła powoli, jakby każde słowo kosztowało ją wiele wysiłku. W ręku trzymała rękawiczki Wilgi, gotowa oddać je i natychmiast zamknąć drzwi, lecz świeżo upieczona małżonka udała, że nie zauważyła tego gestu, i od razu skierowała się w głąb korytarza.

Kobieta przeprosiła za niezręczność i oddała Wildze zgubę. Przedstawiła się jako żona pana Emiliana, nie podając jednak własnego imienia. Wiedziała już od gosposi, że para, która ponownie ich odwiedziła, chciała nabyć dom.

Ku zaskoczeniu obojga, kobieta ucieszyła się z propozycji, lecz zastrzegła, że ostateczna decyzja w tej sprawie należy wyłącznie do jej męża.

– Ten dom przyniósł nam same nieszczęścia! – powiedziała. – Jednego dnia wszystko sięzmieniło, ale po co ja o tym państwu mówię. Boję się o niego... – Urwała, zamyślona.

– Mąż i ja nie wierzymy w przesądy i naprawdę chcielibyśmy tu zamieszkać, oczywiście, jeśligospodarz się na to zgodzi.

– I jeśli cena nie będzie dla nas wygórowana! – powiedział Długi, trącając łokciem Wilgę.

– Tak, rzeczywiście, kochanie, cena nie może być zbyt wygórowana – zreflektowała się Wilga.

– Emilian nalega na przeprowadzkę – powiedziała kobieta. – Nie chce pracowaćna uniwersytecie, mówi, że dotrwa do wakacji, a potem kończy pracę. Ma zamiar założyć własne biuro prawne, gdzieś w centrum, bo tam jest, jak twierdzi, bogata klientela. Wszystko teraz zostało na mojej głowie, dom, taras i ogród. Niech to się już wreszcie raz skończy.

– Więc nie ma pani kontaktu z mężem? – dopytywał się Długolato. – Potrzebny nam jest adrestego biura.

– Emilian nic mi nie mówił o żadnym adresie. Pewnie chce mi zrobić niespodziankę. Chyba jestteraz w mieście i sam dogląda prac budowlanych, a wieczorem bez wątpienia pójdzie na defiladę ze sportowcami z uczelni. Sport to jego wielka pasja! Ja ostatnio prawie nie wychodzę z domu. Zdrowie mi nie pozwala. – Dotknęła przykrytej chustką głowy. – Zresztą, po co ja o tym państwu mówię.

Wilga i Długi podziękowali kobiecie, życząc szybkiego powrotu do zdrowia, ale to nie był koniec rozmowy. Kiedy zmierzali już ku wyjściu, nagle jednodniowy małżonek przeszedł sam siebie. Niespodziewanie przejął inicjatywę i zwrócił się do właścicielki z prośbą, czy mógłby zobaczyć gabinet gospodarza, gdyż jemu z całego domu zależy najbardziej na gabinecie. A powiedział to tak przekonująco, że kobieta bez oporów poprowadziła ich krętymi schodkami na piętro i zapasowym kluczem otworzyła drzwi pokoju, w którym urzędował jej mąż prawnik.

– Dla Emiliana to także jest najważniejsze pomieszczenie w domu – wskazała przestronny pokójumeblowany w stylu secesji, z imponującą szafą biblioteczną, w której stały oprawione w brązową skórę kodeksy, poradniki i dzienniki ustaw. – Oczywiście, jeśli państwo kupią nasz dom, mogą ten gabinet po swojemu urządzić. Od śmierci teścia nic się tu nie zmieniło. Każda książka, każdy obraz, pióro, a nawet ta cygarnica, którą dostał na pamiątkę od cesarza, wszystko ma swoje stałe miejsce – dodała.

– Czy także ten zegar? – zapytała Wilga, podnosząc z biurka przepiękny budzik ze śpiącymlwem.

– On tu nie jest wyjątkiem. À propos, kilka dni temu jak na złość się zepsuł. Nowy lokator, któryod dwóch miesięcy wynajmuje pokój na poddaszu i jest kierowcą męża, obiecał, że po powrocie z pracy zaniesie budzik do zegarmistrza. – Żona Emiliana pokazała Wildze leżący na stole terminarz otwarty na czwartku i dodała: – O, tu jest coś napisane. Jest jakiś adres, proszę: Starozakonna trzynaście. To pewnie adres tego majstra, który ma kierować pracami budowlanymi. Jeśli tak, może on będzie coś więcej wiedział? Teraz lepiej już stąd wyjdźmy – powiedziała wyraźnie zakłopotana – mąż byłby bardzo niezadowolony, gdyby się dowiedział, że ruszaliśmy jego rzeczy.

Kiedy Stern wysłuchał relacji dziennikarskiej pary, nie miał zamiaru bezczynnie czekać.

– Jeszcze dziś musimy z Wilgą sprawdzić to mieszkanie. – Wyraźnie dał Długiemudo zrozumienia, że rola jednodniowego małżonka dobiegła właśnie końca.

Było pięć po piątej, gdy Jakub i Wilga, na wszelki wypadek zaopatrzeni przez montera w niezbędne narzędzia, opuścili redakcję. Weszli w Rzeźniczą, przecięli Kazimierza Wielkiego.

Po drodze, przy knajpie na placu Krakowskim, byli świadkami zabawnej scenki: jakiś podchmielony muzyk w podartym fraku wygrywał na kontrabasie charlestona, a pijana fordanserka z podbitym okiem próbowała stepować na nierównym chodniku, trzymając się jedną ręką latarni. Ta dziwna para dawała tak żywiołowy popis, że wokół zebrał się tłumek ciekawskich, klaszczących i wiwatujących. Zanim Jakub i Wilga skręcili w Starozakonną, kilka razy jeszcze się obejrzeli.

Wilga pierwszy raz była w tej części miasta i z uwagą przyglądała się mijanym ludziom i kamienicom. Dziesiątki sklepów i sklepików, setki szyldów, kolorowych markiz oraz wystawiony na ulicy towar przypominały jej ukochaną Łódź.

Na początku Starozakonnej minęła ich riksza, w której na miejscu pasażerów leżały dwie małe trumny zbite z nieheblowanych desek. Za nią jechał konny wóz, załadowany meblami, zwiniętymi dywanami, pościelą w płóciennych workach, a spomiędzy tego wszystkiego wyglądały dwie głowy:

przestraszonej dziewczynki i steranej życiem kobiety. Tuż za wozem, trzymając się jedną ręką drewnianej żerdzi, jechał na rowerze młody mężczyzna ubrany w szary, sprany drelich. Kiedy mijał Wilgę, spojrzał na nią z takim wyrzutem, że dziennikarka opuściła wzrok.

Szli w milczeniu. Po kwadransie znaleźli wreszcie numer trzynasty – dwupiętrową kamienicę.

– Jesteś pewna, że tego chcesz? – rzucił Jakub, patrząc na rząd gołębi okupujących gzyms nadoknem. – Jeśli nie czujesz się na siłach...

– Kuba, nie panikuj! – powiedziała Wilga. – Jeśli się boisz, mogę tam iść sama.