Dziennikarz pchnął drzwi wejściowe do budynku i znaleźli się w ciemnej klatce schodowej. Unosił się w niej ciężki zapach smażonych na smalcu placków ziemniaczanych i papierosowego dymu. Zgniłozielona lamperia odcięta była od szarej, pobrudzonej ściany rudym paskiem, który odwzorował drżenie czyjejś niewprawnej ręki. Z sufitu na wyrwanym kablu zwisała żarówka w oprawce. Obok niej czarne stalaktyty wypalonych zapałek tworzyły jakąś niedorzeczną dekorację.
Z mieszkania pod jedynką docierał płacz małego dziecka i słychać było jakiś męski głos odmawiający modlitwę w jidysz. Z pierwszego piętra dolatywał rytmiczny stukot maszyny do szycia.
Jakub zapukał dwa razy, a kiedy nikt nie odpowiadał, sięgnął do kieszeni i wyjął z niej komplet wytrychów zawiniętych w lnianą ściereczkę, który pożyczył mu monter z redakcji. Spojrzał na zamek i jak zawodowy kasiarz bezbłędnie wybrał właściwe narzędzie. Kiedy mocował się z zamkiem, Wilga zasłaniała go, tak by w każdej chwili móc odwrócić uwagę niespodziewanego przechodnia. Operacja zabrała niecałą minutę. Wreszcie Stern, spocony jak mysz, wszedł do środka, a Wilga wsunęła się za nim.
Mieszkanie wyglądało na niezamieszkane. Na korytarzu leżał pstrokaty chodnik, który tłumił ich kroki, a wszystkie drzwi do pozostałych pomieszczeń były otwarte. W łazience, która znajdowała się blisko drzwi wejściowych, leżała na wannie wyschnięta kostka mydła, a z przymocowanego do ściany wieszaka zwisał brudny ręcznik. W małym pokoju nie było mebli oprócz taboretu z pękniętym drewnianym siedzeniem. W kuchni na piecyku węglowym stał osmolony czajnik, a w zlewie leżały dwa talerze, wyszczerbiony widelec i kubek z zaschniętymi fusami po kawie.
Z lewej strony kuchni, naprzeciw wejścia, znajdowała się niewielka komórka, w której do ścian i sufitu zamocowane były stalowe haki. Można było powiesić na nich patelnię lub suszyć w przeciągu surowe mięso w siatce ze sznurka. Haki znajdowały się na wysokości szyi, pasa i kolan Wilgi i gdyby komuś przyszło do głowy przywiązać do nich dziennikarkę, nie miałaby szans się poruszyć. Stern skonstatował to z odrazą i wszedł za koleżanką do dużego pokoju. Oboje zwrócili uwagę na przymocowany pod sufitem karnisz, z którego zwisał niczym kurtyna czerwony pluszowy materiał. Widok był wyjątkowo absurdalny; tak jakby ktoś wyrzucił na śmietnik zupełnie nowiutki garnitur.
W pomieszczeniu o wymiarach około czterech na pięć metrów stały ponadto drewniane krzesło, żelazne łóżko ze sprężynami, ale bez materaca, oraz politurowana dwudrzwiowa szafa w wiśniowym kolorze i stary inwalidzki fotel na kółkach.
Nie wiadomo dlaczego Wilga siadła na nim i zaczęła jeździć po pokoju.
– Zwariowałaś? Zostaw to! – powiedział Stern szeptem.
– Chyba nie jesteś przesądny?
Podjechała wózkiem do szafy i otworzyła drzwiczki. Wewnątrz leżała poukładana na półkach garderoba – jakieś sukienki, kapelusze i spodnie.
– Spójrz, mamy tu dla ciebie coś ciekawego.
– Co to jest?
– Ubranko dla ciebie, ponuraku...
– Chodź, to naprawdę nie jest ważne. – Był wyraźnie poirytowany.
Wilga nie zareagowała. Teatralnym ruchem wstała, zrobiła dwa kroki na palcach i ze śmiechem w geście lalki przekrzywiła głowę, jakby miała powiedzieć jakąś zabawną kwestię.
– Oszalałaś, zostaw to! – syknął.
– Wiesz, czyj to strój? Ktoś bawi się w teatr. Spójrz. Ten ktoś pomyślał o tobie i zostawił cina półeczce śliczny strój Pierrota. Chcesz przymierzyć?
– Kretynka! – powiedział Stern. Wyrwał z jej rąk ubranie, a potem wrzucił ze złością do szafy.Już miał zamknąć drzwi, gdy nagle zobaczył leżącą na półce wyrwaną z kalendarza kartkę z wtorkową datą. Kartka była czysta.
– Coś mi mówi, że to kartka z terminarza Kanclerza – zauważyła Wilga. – Co o tym sądzisz?
– Czyli że pan Maska musiał tu być, tylko po co?
Stern zamknął drzwi szafy i pokazał wskazującym palcem, że mają natychmiast wyjść.
Miał nosa. Ledwie przekręcił wytrych w zamku, gdy na półpiętrze pojawił się mały obserwator z wielkim ziemniaczanym plackiem w garści. Na widok obcych chłopczyk nawet się nie poruszył. Z zainteresowaniem przyglądał się im z bezpiecznej odległości, trzymając się jedną ręką drewnianej poręczy.
– Nowy juz tu nie mieska – oznajmił wreszcie, czochrając zmierzwione włosy wolną ręką. – Onpojechał se na nową hawirkę.
– Dokąd? – Jakub wykazał się refleksem.
Mały ugryzł kawałek placka i przełknął.
– Na hawirkę. To jest pewnie daleko, ale to bardzo daleko, może gdzieś na inną ulicę.
– A jak się nazywa ten pan? – przymilała się Wilga.
– Pan sonsiad. Jak mu opowiem, ze byliście, to się bardzo uciesy.
– Nie trzeba. – Dziennikarka posłała malcowi serdeczny uśmiech. – A jak on wygląda?
– Normalnie. Ma spodnie i kapelus. Raz przyjechał tu carnym autem! To dobry pan, dał midwadzieścia grosy na cukierki – rzucił chłopak i dalej pałaszował swój kartoflany obiad.
Kiedy wyszli na ulicę, Wilga nie mogła opanować złości.
– I co teraz? Wymyśl coś, do cholery!
– Ja? – Spojrzał na nią. – Mam może wrócić i dać temu małemu łobuziakowi złocisza?
– To był przecież twój genialny pomysł, by sprawdzić zapisany w terminarzu Emiliana adres.I jeszcze ta kartka. Skąd się tam wzięła? Wygląda na to, że Wykałaczka miał w tej norze swoją garsonierę.
– Jasne! Ale chyba nie powiesz, że to, co widziałaś, jest normalne?
– Razi cię męski porządek? Ta garderoba w szafie albo czerwona kurtyna zamiast zasłon?
– Widziałem, że miałaś chęć zabawić się tam dłużej – zakpił.
Wilga nie odpowiedziała. Obrażona przyspieszała kroku i przez całą drogę do redakcji nie odzywali się już do siebie. Wpadli na piętro zziajani, jakby co najmniej brali udział w jakimś wyścigu. Kiedy znaleźli się przed sekretariatem, na ich drodze wyrósł Długolato.
– Nie pędźcie tak! Przed chwilą dostałem depeszę od Freda. – Spojrzał zalotnie na Wilgę. –Jędrzejowska odrzuciła ofertę Johnsona. Amerykanin oferował jej dwadzieścia tysięcy dolarów za przejście na zawodowstwo. Oczywiście nie zgodziła się, bo ta dziewczyna ma polski honor...
– Oczywiście! – rzuciła prześmiewczo Wilga i nie słuchając końca informacji, poszła do pokoju.
– Co jej się stało?
– Nie cierpi Wimbledonu – oznajmił Stern.
– Trzeba było mnie uprzedzić. Nie każdemu odpowiadają trawiaste korty – powiedziałpoważnie Długi.
Stern zostawił kolegę w rozterce. Nie miał jednak ochoty ślęczeć teraz nad jakimś nowym idiotycznym tekstem. Uznał, że ten dzień i tak jest dla niego stracony. Spróbował w milczeniu ogarnąć biurko, gdy nagle usłyszał wzburzony głos dziennikarki:
– Ostrzegam cię, tylko nie praw mi morałów!
– Nie mam zamiaru – odpowiedział spokojnym głosem. – Właśnie przypomniałem sobie,że mam żonę i dzieci.
– Stchórzyłeś?
– Ja?
– A może masz lepszy pomysł, żeby odnaleźć tego czubka?
Jakub wahał się przez moment.
– Przed chwilą go odrzuciłaś – powiedział z chytrą miną.
– Nie opowiadaj bzdur.
– Tak. Sam pchał się w twoje ręce.
– Kto?
– Stasio Długolato. To jedyny facet w redakcji, który jest w stanie cię zrozumieć – rzucił drwiącoi wyszedł na korytarz.
Kierowała nim niepohamowana wściekłość, jaka ogarnia zazwyczaj człowieka w chwili słabości, i to bez ostrzeżenia. Przyszło mu na myśl, że jeśli się nie sprzeciwi, już na zawsze będzie skazany na powolny upływ czasu. Te poniżające spojrzenia, a nawet ruchy ich ciał utwierdzały go w przekonaniu, że cokolwiek zrobi, zawsze będzie sam.