– Nie mam do ciebie żalu. Sam wiele razy miałem ochotę rzucić tę pieprzoną harówę, więc...Jeśli zmienisz zdanie, po prostu zadzwoń i zostaw mi wiadomość.
– Dobra wiadomość...
– ...to zła wiadomość! – dokończyli razem i śmiejąc się, podali sobie ręce.
– À propos, jeśli wrócisz do zespołu, czeka cię niespodzianka – powiedział cicho Mańkiewiczi puścił do niego oko.
– Jaka?
Manio nie odpowiedział. Ponownie zgniótł mu rękę w żela-znym uścisku, włożył kapelusz i po prostu wyszedł na zaśnieżoną ulicę.
Redakcyjna tatra zniknęła za zakrętem, a Stern ciągle jeszcze walczył ze swoją słabością. Doskonale wiedział, że jedna nieod-powiedzialna decyzja i na nowo stanie się zakładnikiem potę-żnej machiny wyciskającej z niego siódme poty. Bezwzględnej, wciąż domagającej się świeżej dziennikarskiej padliny.
Nadal się zastanawiał, kiedy do gabinetu weszła Anna. Na widok zdenerwowanego męża zapytała wprost:
– Czego chciał ten elegancki sztywniak?
– Przedstawił mi pewną propozycję – powiedział Jakub. I zaraz dodał, jakby chcąc sięusprawiedliwić, że jeszcze nie podjął decyzji: – Manio nalega, bym wrócił do redakcji...
– Kiedy? – Anna z grobową miną spojrzała na Jakuba.
– Sprawa jest otwarta. Za tydzień, za miesiąc, to zależy od...
– Oszalał? Co on sobie wyobraża? Że jesteś jakimś chłopcem na posyłki?
– To tylko propozycja...
– Zaorania się na śmierć?! – Nie dała mu skończyć. – A może ten cwaniak odstąpi ci swój foteli sam zakasze rękawy? Przecież mówiłeś, że od lat grzebie się w wielkiej polityce. Jeszcze za poprzedniego naczelnego, za Krezusa, wyrobił sobie układy, a o mieście nie ma zielonego pojęcia. I ty chcesz do niego wrócić? Naprawdę? Praca na uniwersytecie oznacza prestiż. Przy odrobinie szczęścia możesz awansować, a wtedy...
– Już nic nie mogę! – przerwał jej ze złością. – Za dwa lata będę miał czterdziestkę, ponaddziesięć lat byłem dziennika-rzem śledczym i nie mogę, ot, tak – pstryknął palcami – zmienić swego życiorysu!
– Ani ja! – odpowiedziała. Żeby zażegnać kłótnię, podeszła i pocałowała go, jak dawniej, prostow usta. – Czterdziestka to najlepszy wiek dla mężczyzny, uwierz mi, coś o tym wiem.
Jakub, przyzwyczajony do jej zmiennych nastrojów, poddał się. Czuł, że Anna knuje jakiś podstęp, by babskim sprytem osiągnąć to, czego z pewnością nie udałoby się jej zdobyć, mówiąc wprost. No, ale dość tych wspomnień. Jakub zakończył gimnastykę efektownym wypadem. Wyciągnął ręce, rozcapie-rzył palce i gdy poczuł ciepło w rozgrzanych mięśniach, poszedł do łazienki się umyć.
Kiedy Jakub się golił, Anna w aptece „Pod Aniołem” ucierała kolejną porcję maści, a Magda, ich pomoc domowa, po odpro-wadzeniu Kasi do szkoły wracała, robiąc po drodze zakupy.
Jakub niecierpliwie nasłuchiwał, aż trzaśnie furtka. Chciał pożegnać się z Piotrusiem, a potem pójść do redakcji. Jednak tym razem zdarzyło się coś, co zakłóciło codzienny rytuał. Pod dom zajechała redakcyjna tatra i kierowca zatrąbił dwa razy.
Dziennikarz podszedł do okna i odsunął firankę. Nie wierzył własnym oczom. Przy samochodzie stała redakcyjna koleżanka Wilga i energicznie machała do niego ręką. Potem odsunęła rękaw garsonki i wymownie pokazała zegarek, zupełnie jakby byli umówieni.
Jakub pospiesznie ubrał synka, zabrał z gabinetu teczkę, włożył płaszcz, chwycił kapelusz i ciągnąc Piotrusia za rękę, podszedł do furtki.
– Stało się coś? – zapytał.
– Nie mamy czasu, wsiadaj!
– Czekam na Magdę. Już od kwadransa powinna być w domu. Nie mogę tak po prostu wyjść.
Pomyśli sobie, że...
– Nie marudź! Pakuj się razem z tym małym kawalerem, wszystko wytłumaczę ci po drodze.Zamknął furtkę i raz jeszcze spojrzał w perspektywę ulicy Kochanowskiego.
– Jest. Zdaje się, że ją widzę. Rozmawia z kimś na rogu – powiedział, siadając z tyłu i biorącsynka na kolana.
Wilga włączyła motor i samochód ruszył w stronę centrum.
– W ten sposób chyba nigdy tam nie dojedziemy – gorączko-wała się Wilga.
– Dokąd?
– Za chwilę sam zobaczysz!
Wjechała na chodnik i zatrzymała się niespełna metr od Magdy rozmawiającej z jakimś żołnierzem. Dziewczyna odsko-czyła przestraszona, a potem zauważyła Sterna siedzącego z synem w samochodzie i z wrażenia aż się przeżegnała.
– Jezu Nazareński! Ja naprawdę się spieszyłam, ale w piekarni była dzisiaj kulejka – tłumaczyła,chwytając Piotrusia za rączkę. – I co teraz bendzie, proszy pana?
Ale Stern jej nie słuchał. Rzucił okiem na młodego kaprala, który sprężyście zasalutował, potem ucałował synka i po chwili mknęli już z Wilgą plątaniną ulic i uliczek w tylko jej znanym kierunku.
– Miałam interesujący telefon. Chciałam, żebyśmy coś razem zobaczyli – powiedziała. MinęliZakład Ociemniałych i skręcili w prawo, w stronę parku Stryjskiego.
Zajechali od Racławickiej i zatrzymali się niedaleko głównego wejścia prowadzącego na Targi Wschodnie. Stern poszedł za Wilgą w kierunku rotundy, w której wystawiana była słynna „Panorama Racławicka”, dzieło Styki i Kossaka.
Przed wejściem czekał już na nich przewodnik pan Edward Pestka, zażywny pan w okularach i popielatym garniturze. Po wzajemnej prezentacji wpuścił ich do środka.
– Zapraszam serdecznie panią redaktor i pana redaktora. Jestem wdzięczny za szybki przyjazd.Bogu dzięki, nie ma jeszcze zwiedzających. Nie chciałem zawiadamiać policji – mówił zmieszany pan Edward, znacząco zerkając w stronę Wilgi. – Powiedzieliby chyba, że stary zwariował.
Budynek pamiętał czasy Franciszka Józefa i Powszechnej Wystawy Krajowej 1894 roku. Korytarzem dotarli do hali, gdzie eksponowane było gigantyczne płótno, wymalowane specjalnie z okazji tamtej właśnie wystawy, i zatrzymali się przy balustradzie kolistej platformy, dokładnie naprzeciwko oddziałów Moskali pierzchających przed kosynierami.
– To tam! – Przewodnik wskazał miejsce wąskim promie-niem światła latarki. – Pośrodkusztafażu. Tam, gdzie jest lej po pocisku. Skrzynia amunicyjna, bardziej w lewo, przy krzakach, obok lawety. Właśnie do niej przyczepiona była pinezką ta wiadomość.
Wyjął z kieszeni złożoną kartkę, na której dostrzegli starannie wykaligrafowany dwuwiersz.
– Pamięta pani, jak pod koniec marca rozmawialiśmy o naszych fontannach na Rynku? Pisałapani wtedy o tym odrażającym morderstwie, o śmierci tamtego studenta.
Obiecałem zadzwonić, gdybym zauważył coś dziwnego. Dlatego pomyślałem teraz, pani Wilgo, że może to być dla pani ważne.
Przewodnik odchrząknął i głośno przeczytał:
Na Rynku pod ratuszem dwa lwy w ciszy trwają,
patrzą na Dianę, nieśmiertelności czekają.
– Co państwo na to?
– Częstochowskie rymy – roześmiała się Wilga.
– Jakieś wierutne brednie! – poparł ją Stern. – To głupi, sztubacki dowcip. Jakiś żartowniśze szkolnej wycieczki nabazgrał coś na kawałku papieru i przyczepił go do deski.
– Ale to nie wszystko! – Pan Edward schował kartkę do kieszeni, patrząc chłodnona dziennikarza. – Sama kartka to bedłka. Ważniejsze to, co jest w skrzyni.
– W jakiej skrzyni? – Wilga spojrzała na niego z lękiem.
– Niech pani sama zobaczy.
Zeszli po schodkach na dół, a potem, stąpając ostrożnie między atrapami poranionych koni, trupów kosynierów i resztek połamanych wozów, poszli w kierunku skrzyni na amunicję.
– Voilà! – Przewodnik odsunął się, by mogli bez przeszkód zajrzeć do środka.
Stern pochylił się i dwoma palcami wyciągnął ze skrzyni jakiś pognieciony jedwabny materiał. Rozprostował go i uniósł pod światło. Była to różowa halka w czerwone serduszka, z wyraźnie widocznymi rdzawymi plamami.