Выбрать главу

Stern i Wilga nie potrzebowali zachęty. Kawa ze śmietanką, a także ciasteczka pani Stelze były rzeczywiście wyborne.

– Ostatnio, chyba przez mój wiek, mało śpię. Całą noc o czymś myślę albo czytam książki, albosłucham radia. O, to jest właśnie moje radio – wskazała na stojący na półce odbiornik Verdi firmy Capello – które dostałam od pani Markockiej w prezencie, kiedy się ze mną rozstawała. Właśnie w nim usłyszałam komunikat pani Andrei z „Kuriera” – wyjaśniła. – A więc w tamtą noc, gdy „to” się stało, bolało mnie strasznie w krzyżu i było mi zimno, bo zgasło w piecu, a po nocy nie chciałam chodzić po węgiel do piwnicy. Dlatego okryta kocem weszłam do kuchni, by zagrzać wody na herbatę. Nie zapalałam światła. Po co. W nocy ruszam się jak nietoperz albo ćma. Nalałam do imbryka wody, znalazłam pudełeczko zapałek i zapaliłam gaz. Chciałam sobie zrobić na rozgrzanie herbatkę z cytryną i lipowym miodem. Siadłam przy kuchence i zastanawiałam się, co ze mną będzie, gdzie ja teraz biedna znajdę dom na stare lata.

Stern ziewnął. Opowieść starej Stelze zaczynała go nudzić. Był pewien, że za chwilę kobieta opowie, że herbata z cytryną i miodem była wspaniała, że potem zgłodniała i poszła do komórki odkroić sobie nożem kawałeczek wędzonego boczku, tak na smaczek.

– Tej nocy, proszę państwa, była straszna zadymka i wiatr huczał w kominie – ciągnęła pani

Eulalia Ewelina. – Nalałam więc sobie kieliszek kminkówki na rozgrzewkę i podeszłam do okna.

Wszystko było zasypane. Padało tak jak wtedy, gdy byłam małą dziewczynką i mój świętej pamięci tatuś z mamusią ciągnęli mnie na sankach na pasterkę w Samborze do kościoła. Wiało przez trzy dni i w świetle latarni nasz lwowski Rynek zasypany śniegiem wyglądał przepięknie. Drzewo pod ratuszem i mój Adonis przypominały dekoracje z bajki. Przypadkiem spojrzałam na zegar. Była dokładnie czwarta dziesięć. Chciałam już iść spać, miałam zamiar schować się pod pierzynkę, gdy nagle od strony Dominikańskiej pokazała się jakaś skulona postać ciągnąca sanki. Sądziłam, że to...

– Jak wyglądała? – przerwał jej Stern, nie mogąc się doczekać końca opowieści.

– Była średniego wzrostu, cała pokryta śniegiem i wyglądała jak bałwan.

– Czy coś panią wtedy zaniepokoiło? – zapytała Wilga, podnosząc wzrok znad notesu.

– Nie. Wtedy jeszcze nie. Patrzyłam zdumiona, jak szybko porusza się ta biała zjawa,i pomyślałam, proszę pani, że musi mieć jakąś ważną sprawę do załatwienia, skoro wyszła z domu w taką ćmę. Ten mężczyzna, to znaczy ta postać – poprawiła się szybko – ciągnęła za sobą sanki, na których leżał jakiś długi, zwinięty przedmiot. To mógł być dywan.

– Dlaczego akurat dywan? – zdziwiła się Wilga.

– Tak sobie wtedy pomyślałam, że to coś przypomina ośnieżony kloc albo zwinięty dywan –odpowiedziała spokojnie Stelze.

– Co było potem? – zainteresowała się Jakub.

– Postać podciągnęła sanki pod Adonisa. Przystanęła i rozejrzała się, a potem szybko zdjęłaswój długi bagaż i rzuciła go pod rzeźbę. Nie wiedziałam, co o tym myśleć, w jej zachowaniu było coś... coś takiego... Zanim zdążyłam się zastanowić, cofnęła się i zniknęła w ulicy Grodzickich.

– Zabrała sanki? – dopytywała się Wilga.

– Tak, sanki pociągnęła za sobą.

– Czy jest jeszcze coś, o czym pani chciałaby nam powiedzieć?

– Owszem, proszę pana. Zanim się oddaliła, wydawało mi się, że zjawa podniosła wzrokna moje okno. Przestraszyłam się wtedy, że mnie widzi.

– Jak mam to rozumieć? – rzucił Stern z zawodową, wypracowaną przez lata niedbałością.– Zjawa dostrzegła panią, w tej zadymce?

– Nie wierzy mi pan? – Pani Stelze spojrzała mu pytająco w oczy.

– Ależ wierzę, wierzę! – powiedział Stern, a potem podszedł do okna i spojrzał na małepodwórze. Zamarł zdumiony. Widział ten sam kwitnący kasztanowiec, pod którym przed południem pokłócił się ze ślepym starcem. Na próżno jednak poszukiwał siwego wróża. Dojrzał jedynie po prawej stronie tego samego małego chłopaka, celującego z procy do postawionej na kamieniu flaszki. Natychmiast też przypomniał sobie słowa starca, że wróci tu jeszcze tego samego dnia wieczorem i sam sobie dopowie resztę historii. Historii o Szymonie, Sarze i Pawle?

– To wszystko? – zapytał Stern, odwracając się od okna.

– Nie, jest jeszcze jeden ważny szczegół, proszę pana: ta osoba dziwnie się poruszała.

– Jak? – zaciekawiła się Wilga.

– Tak jakby... jakby była pijana albo coś takiego.

– Coś takiego ? – rzucił dziennikarz, odchodząc od okna.

– Zjawa miała na sobie długi płaszcz, ale lekko się zataczała i ciągnęła nogę. Dokładnie niewidziałam, padał przecież śnieg. Kiedy odeszła, patrzyłam na pozostawiony przez nią pakunek i zastanawiałam się, co też to może być. Wtedy nie miałam pojęcia, że to... Więc położyłam się spać. Ale spałam niespokojnie, śniły mi się jakieś koszmary, zaraza bolszewicka, a kiedy się obudziłam, był już blady świt. Za oknem wciąż padał śnieg, a pod fontanną zebrała się kupa ludzi i była policja, i czarny samochód po zwłoki. Od sklepowej dowiedziałam się, że to mleczarz Mordka Eszel pierwszy odkrył trupa. On ma dużo szczęścia, bo podobno się w czepku urodził. Sklepowa powiedziała, że kiedyś znalazł na przystanku tramwajowym wypchany portfel i dostał tyle znaleźnego, że kupił sobie osiołka do ciągnięcia wózka. Potem gadali na mieście, że pod fontanną leżała zasypana śniegiem pijaczka. Szukałam w gazetach, ale nic a nic nie znalazłam. Pani Stelze zakończyła opowieść i zadowolona uśmiechnęła się do gości.

Wilga odwzajemniła ten uśmiech i zamknęła notesik. Zapisała w nim pięć stron i zamierzała wykorzystać ten gorący materiał do kolejnego szokującego artykułu.

– Co mam teraz robić? Kiedy mam się zgłosić po nagrodę?

– Proszę o cierpliwość. Wkrótce się do pani odezwiemy – powiedział Stern, siadając ponownieza stołem, by dopić kawę.

– Redaktor naczelny wysłucha naszej relacji – poparła go Wilga – a potem...

– A potem wyślemy do pani gońca – poinformował Jakub, nerwowo pukając palcami po stolei z trudem zbierając myśli po tym, co zobaczył przed chwilą za oknem.

Wpadł do domu z poczuciem winy.

– Gdzie Piotruś? – rzucił do Magdy, odkładając kapelusz na wieszak.

– Piotruś od godziny śpi, proszy pana.

– A pani?

– Za niedługo powinna wrócić z apteki – odpowiedziała, wkładając buty i szykując siędo wyjścia. – Spichciłam obiad. Stoi w duchówce. Jest jeszcze ciepły, proszy pana. Muszę już lecieć, to do widzenia! – I wybiegła na ganek.

Jakub wszedł do pokoju Kasi, pochylił się nad córką i zapytał, co słychać w szkole.

– Nic! – odpowiedziała markotnie, odsuwając się od niego.

– Dostałaś dwóję? – dopytywał się.

– Nie! – ucięła rozmowę, zajęta pisaniem w zeszycie.

– Więc o co chodzi?

– Ty tylko obiecujesz, a potem...

– Wiem, wiem. Mamy iść do kina na Shirley Temple, na...

– Nie, ona mnie już nudzi. Teraz są inne gwiazdy.

– A jakie? – dociekał zadowolony, że przestała się dąsać.

– Donald Duck!

– Donald? Duck?

– Kaczor Donald. On ma już dwa lata i jest taki... – szukała słów, by go opisać – no, okropnieśmieszny.

– Obiecuję ci, że niedługo pójdziemy!