Выбрать главу

Barecki stał zmieszany, ze wzrokiem wbitym w parkiet. Stern podał mu na pożegnanie rękę, czując drżenie wielkich, spoconych palców osiłka.

Jakub wyszedł z domu Bareckiego poruszony. Tylko jeden wykładowca z jego znajomych dojeżdżał na uczelnię samo-chodem i tylko jeden miał zwyczaj przesiadywać do późna w swoim gabinecie. Tym kimś był rywal Bareckiego do uczuć Róży – Emilian Kanclerz.

Oczami wyobraźni widział Kanclerza taszczącego ciało Zimmera na szczyt fontanny. Czyżby ten tytan pracy, sponsor sportowców, był aż tak pewny siebie?

I wtedy przypomniał sobie uwagę Róży Winkler, że zbrodni mógł się dopuścić tylko ktoś spoza uniwersytetu. Mógłby, pomyślał zadowolony z siebie, podzielić się tymi wiadomościami z drepczącym w miejscu Ziębą, choćby po to, by zobaczyć jego minę. Postanowił jednak zaczekać na stosowny moment, na ostatnie informacje od Wilgi.

Nachylił się i zerwał dla niej kilka gałązek konwalii, a potem szybkim krokiem skierował się w stronę redakcji.

Nie zastał Wilgi. Redakcja świeciła pustkami, zniknął nawet Maczała, tylko nowy księgowy

Leya błąkał się jak duch po korytarzu.

– To dla jakiejś panny? – Patrzył przymilnie na Sterna chowającego kwiaty za plecami.

Dziennikarz nie odpowiedział.

– Proszę mi wybaczyć, zawsze brałem pana za zasadniczego, a tymczasem pan redaktor okazujesię romantykiem jak ja. – Leya uśmiechnął się dobrotliwie. – Zdradzę coś panu. Mam pewną słabość i nie mogę się od niej uwolnić.

Stern nastawił uszu, przygotowany na intymne wyznanie.

– Od dziecka interesuje mnie epoka lodowa. Nie wyobraża pan sobie, jakie to jest podniecające.Ta nieubłagana konieczność. Tam, gdzie było życie i pasły się zwierzęta, króluje lód i nie ma żadnego odwołania. Kompletna bessa przez setki lat, jak powiedziałby gracz giełdowy. Jeśli znajdzie pan czas, możemy o tym chwilę pogadać.

– Z przyjemnością – odparł Stern, kierując się do wyjścia.

– Mam też swoje wyjaśnienie – Leya tajemniczo zniżył głos.

– Czego?

– Chmury, panie Jakubie. Może nie zwrócił pan na nią uwagi, ale powiem panu, że to nie jest całkiem normalne. Cumulonimbus, rzadko spotykany okaz. Ładnie się ta bestia nazywa. Bo to jest bestia, jeszcze kiedyś wspomni pan me słowa.

Kilka minut po czwartej zawiedziony Stern opuścił redakcję, a przywiędłe kwiaty wylądowały w pierwszym napotkanym koszu.

W drodze do domu skonstatował, że kolejny tydzień minął jak jeden dzień. Próbował pomyśleć o czymś przyjemnym, lecz jego rozważania znowu rozbiły się o ścianę wspomnień. Jeszcze raz Sara. Ile razy będzie do niej wracał? Nie mógł się od niej uwolnić nawet po jej śmierci, nie potrafił też uwierzyć, że mogła mieć cokolwiek wspólnego z obleśnym Kanclerzem. Relację Róży zapisał, rzecz jasna, na konto babskiej zazdrości.

Po tym spostrzeżeniu przyszło mu do głowy, że zachował się wobec Sary nie fair. Od pogrzebu, który był prawdziwą studencką manifestacją, ani razu nie był na jej grobie, chociaż minęły już prawie trzy miesiące. Obiecywał sobie, że naprawi błąd, że w wolnej chwili pójdzie na kirkut, by zapalić znicz i położyć na macewie kamyczek pamięci. Dotąd jednak nie znalazł czasu. Bał się czegoś? Czego? Że zobaczy wyryte na kamieniu jej imię?

Anna podeszła do niego w chwili, gdy podkreślał coś w tekście na czerwono. Siadła w nogach łóżka i poprawiając włosy, zapytała, jakby chciała skończyć przerwaną wcześniej rozmowę:

– Więc jak ona się nazywa?

– Kto?

– Nie udawaj. Przecież Mańkiewicz coś ci obiecał. A faceci załatwiają takie sprawy od ręki.

Zastanawiał się, czy skłamać, lecz zaskoczony nie mógł nic sensownego wymyślić, obrał więc inną taktykę.

– Wilga – powiedział, jak tylko mógł naturalnie. – Ma na imię Wilga, tak jak wędrowny ptak.

– To bardzo rzadkie słowiańskie imię. O ile pamiętam, wróży nieszczęście, a może nawetśmierć.

– Dodaj, że zapowiada deszcz i że jest płochliwa. – Odłożył pokreśloną gazetę i spojrzał na niązdziwiony. – Co ci przyszło do głowy? Chyba nie wierzysz w przesądy?

– Ładna? – nie przestawała pytać.

– W każdym razie nie w moim typie! – rzucił niedbale, chcąc podkreślić, że żadne, ale to żadneuczucie nie ma prawa między nimi się zrodzić. – Południowa uroda, czarne kręcone włosy, brązowe oczy, szczupła, dość wysoka. Co ci mam jeszcze powiedzieć, aha, ma maleńki pieprzyk na policzku. Ubiera się z gustem. Ciemny żakiet, biała koszula, żadnych ozdób, lubi nosić spodnie i klasyczne czółenka. Chyba nie zwróciłabyś na nią uwagi.

– Chyba? A ty?

– Już mówiłem, że takie dziewczyny nie robią na mnie wrażenia, poza tym...

– Co?

– Jest ambitna, powiedziałbym, że przesadnie. Od pierwszych godzin ze mną rywalizuje. Jejojciec był francuskim wicekonsulem w Rydze, matka zaś wykładała na tamtejszym uniwersytecie historię sztuki. Tam się poznali. Tam przyszła na świat ich jedyna córka. Manio powiedział, że po ich tragicznej śmierci w wypadku lotniczym pod Poznaniem Wilgę wychowywała ciotka. Dziewczyna po śmierci rodziców szybko się usamodzielniła. Przez półtora roku pracowała w stolicy, kolejny rok w łódzkim oddziale „IKC”. Mańkiewicz śledził jej karierę i, jak mi donieśli życzliwi, po prostu ją podkupił. Dziewczyna jest nieobliczalna. Poza tym nie mdleje na widok krwi, nie popada w rutynę. Dlatego dał jej wolną rękę i zlecił dziennikarskie śledztwo. Teraz ona próbuje wykryć seryjnego mordercę, a ja...

– Co ty?

– A ja mam jej w tym pomóc. Jeśli cię to interesuje, nadal jest samotna, mieszka na jakiejśstancji. – Stern specjalnie zaakcentował słowo „jakiejś”. – Dziewczyna lubi...

– Skończ wreszcie z tą cholerną „dziewczyną” – przerwała mu zdecydowanie. – Za chwilępewnie powiesz mi jeszcze, jakiej używa szminki i perfum. Nie chcę już tego słuchać.

Odebrała mu gazetę i wiedział, że za moment ucieknie się do wypróbowanego sposobu, żeby go do siebie bardziej przywiązać. Że zacznie delikatnie masować opuszki jego palców, a potem poczuje na szyi jej gorący oddech i słaby zapach róż, a potem poprosi go, zawstydzona, by zgasił lampkę.

Anna zmieniła się po urodzeniu syna. Nie tylko nieco przytyła w biodrach – ale tylko tyle, by sukienki na niej nie wisiały – ale też zaczęła okazywać mu coraz częściej uczucia. Lubiła przebywać w jego towarzystwie, a nawet zauważył, że pod jego nieobecność wchodzi do gabinetu, by powdychać woń jego papierosów i uporządkować jego książki. Starała się też odgadywać jego życzenia. A raz nawet wybrała się z nim w niedzielę na wyścigi konne na Persenkówkę. Zaskoczyła go tym. Nauczyła się na pamięć imion koni: Narecz, Łapa, Orda... i udawała, że naprawdę pasjonuje się gonitwami.

Kiedy obstawiona przez nią klacz Navycut zwyciężyła w szóstej gonitwie, w następnym wyścigu Anna postawiła całą wygraną, trzysta pięćdziesiąt złotych, na Szaloną. Kiedy jednak wygrał Bejrut, rozpłakała się i powiedziała, że to jest niesprawiedliwe.

Przypomniał sobie o tym, gdy wyślizgnęła się z jego objęć, a on wciąż czuł między udami falujący ból i rozkosz.

Zaspokojeni zeszli na dół do pokoju Kasi i Piotrusia. Córka leżała zwinięta jak kot na tapczaniku, a syn spał wyciągnięty w łóżeczku niczym turecki basza. Anna pochylona nad nim powiedziała szeptem, że nie wyobraża sobie, żeby ktoś mógł go im odebrać.

– Co też ci przyszło do głowy? – zapytał.

– Nic. Czasem nie mogę uwierzyć, że jestem szczęśliwą matką.