Выбрать главу

Niedziela, 15 maja 

Przez wiszącą nad miastem chmurę z trudem przedzierało się słońce, rzucając na ziemię przefiltrowane różowe światło. Ulica, drzewa i domy miały na sobie jakąś maskującą powłokę w łososiowym kolorze, która zamieniła Pohulankę w starą francuską Tuluzę.

Anna stała przy oknie i układała plany. Termometr wskazywał plus dwanaście stopni, więc mogła wreszcie włożyć swój nowy wiosenny płaszcz. Cieszyła się, że pójdą do kościoła, potem zajdą do kawiarni Raucha, by kupić pyszne ciastka i cukierki, na końcu zaś odwiedzą rodziców.

Po śniadaniu Anna w wykrochmalonej różowej sukience, kapeluszu i rękawiczkach, pachnąca delikatną nutą różanych nabrzmiałych pączków, stała przed lustrem, zapinając guziki różowego płaszcza. Przy niej Jakub w popielatym garniturze, w kapeluszu, z parasolem, tak na wszelki wypadek, i dzieci, także odświętnie ubrane, niczym modele z żurnala.

Dostojnym krokiem ruszyli w kierunku kościoła Najświętszej Maryi Panny Ostrobramskiej, pozdrawiając po drodze znajo-mych i sąsiadów. Przed nimi szła Kasia pchająca wózek z Piotrusiem.

Do kościoła weszli na początku kazania i zajęli miejsce z prawej strony środkowej nawy. Ksiądz podniesionym głosem przypomniał wiernym o trzeciej rocznicy śmierci Marszałka i o jego genialnej taktyce, dzięki której pokonano sowieckie ordy.

– Dokładnie stąd, skąd patrzy z krucyfiksu nasz Pan, padł pierwszy bolszewicki granat! Czterylata temu zakończyliśmy budowę i konsekrowaliśmy nasz kościół, który jest wotum za zachowanie

Kresów Wschodnich przy macierzy!

We mszy uczestniczyli ułani jazłowieccy z pobliskich koszar, którzy przynieśli sztandar, by uświetnić uroczystość religijną. Po kazaniu wierni zmówili modlitwę w intencji poprawy pogody, by wiatr przegnał wreszcie tę niepokojącą chmurę, jak najdalej znad Góry Stracenia.

Annie udzieliła się ogólna psychoza. Umbra et lux, lux et umbra! – powtarzała w myśli wypowiedzianą przez księdza łacińską sentencję. Po wyjściu ze świątyni Kasia natychmiast dostała zakaz wychodzenia z domu. Zakaz miał obowiązywać do czasu, aż obrzydłe chmurzysko zniknie znad miasta.

– A rano to nas wołałaś wszystkich do okna! – powiedziała Kasia przekornie.

– Przyznaję, ale teraz wiem, że nie powinnam i że to była...

– Zwykła zorza – rzucił Jakub, ubiegając kolejne pytanie Kasi. – To takie zjawiskoatmosferyczne związane z aktywnością słońca. Wiesz, Kasiu, podobną poświatę widziano przedwczoraj w Wiedniu i Londynie. Pisał o tym nasz wczorajszy „Kurier”.

– Zaraz nam powiesz, że zwiastuje chorobę albo wojnę – wtrąciła się Anna.

– Nie znam się, Aniu, na chorobach, a jeśli chodzi o wojnę, wydaje mi się, że to jeszcze nie dziś!

Anna bała się go zapytać, w takim razie kiedy, i szła, rozważając w myślach, że krwawe walki w Hiszpanii, zakupy zboża przez Niemcy, zbrojenie się Anglii i Sowietów nie wróżą Europie nic dobrego.

Leżał wyczerpany miłością, która tak naprawdę nigdy miłością nie była, raczej upokarzającym zwierzęcym spektaklem. Sam nie wiedział, dlaczego wybrał tę właśnie dziewczynę. Może dlatego, że była zwyczajna i miał nad nią niebotyczną przewagę? A może dlatego, że fascynowały go jej czarne, lśniące włosy?

Czekał, aż się ubierze, i obserwował, jak zwrócona do niego przodem, niespiesznie wiąże gorset, podobna do bezwstydnej Diany.

– Teraz już będzie inaczej – oznajmił, spoglądając na jej zgrabne, umięśnione uda. – Pojutrzew południe usłyszy o mnie całe miasto. Wreszcie mam świetną sztukę.

– Jaką znowu śtukę? – zapytała, przekrzykując głos dzwonów z kościoła Świętego Jana

Chrzciciela.

– Śliczną śtukę. – Zaśmiał się złowieszczo.

– O czym ty mówisz?

– O prawdziwej sztuce, Chaja! – powiedział twardo. – Jestem jej reżyserem, a oni dzięki mniebędą nieśmiertelni!

Nie słuchała go. Pomału wciągała pończochy i zawiązywała czerwone podwiązki, wiedząc, że to go szczególnie podnieca. Potem włożyła ciemnozieloną spódnicę i brązowy sweterek, który uwypuklił jej obfite, prężne piersi.

– Artysta to wielki pan, taki jak Zbierzchowski, któremu robią w mieście fetę.

– Mylisz się. To zwyczajny pijaczek. On i paru jego kumpli z „Atlasu” hecę sobie urządzają.

„Pić albo nie pić? Oto jest pytanie... Pił Tutankhamen, Scytowie i Grecy...”.

Chaja zebrała ręką krucze włosy i przeciągnęła palcem po wargach, aż przeszedł go dreszcz.

Nie mógł sobie wyobrazić, że mogłaby stracić te włosy i nosić na głowie chustkę, jak...

– Co tak się na mnie dziwnie gapisz?

– Nie, nic, tak ci się pewnie wydaje.

– A twoja śtuka, nie powiedziałeś, o czym ona będzie?

– To moja tajemnica! Nie gorączkuj się, niedługo ją wystawię – mówił, patrząc na nią –a wtedy...

– Wystaw ją, wreszcie, wariacie, wystaw! – Zaczęła się śmiać, lecz nie skończyła, bo zerwał sięz łóżka i z całej siły kilka razy uderzył ją w twarz, aż zatoczyła się i upadła na podłogę.

– Nigdy się ze mnie nie śmiej – wycedził, nachylając się nad nią. Potem wyprostował sięi podszedł do zlewu.

Jego twarz nabiegła krwią. Czuł, że za chwilę puls rozsadzi mu skronie, a ręce zrobią coś okropnego, czego nie będzie już mógł powstrzymać. Odkręcił kran i puścił na dłonie zimną wodę.

– Nie śmiej się ze mnie tak jak oni! – dodał, mocząc zmierzwione włosy, a potem lnianą ścierkę.

Jej skowyt przeszedł w płacz. Nie wiedziała, kim są ci „oni”, i wcale nie była tego ciekawa.

Po kilku minutach podniosła się z podłogi, zabrała torebkę i pochlipując, wolno podeszła do drzwi. Obserwował ją i w ostatniej chwili zdążył zastąpić jej drogę. Przygotowana na cios zasłoniła się ręką, lecz on podał jej zmoczoną ścierkę i błagał, żeby mu wybaczyła, żeby natychmiast, zanim wyjdzie, przyrzekła mu, że znowu będą razem.

– I przyjdziesz do mnie?

– Tak, tylko...

– Tylko co?

– Ja zawsze będę dla ciebie gorsza, ty masz przecież swój uniwersytet, a ja nie mam nic –powiedziała drżącym głosem.

– Ty, Chajka, nigdy...

– Akurat! – wyszeptała, masując bolący policzek.

– Bądź cierpliwa, niedługo sama się przekonasz.

– Kiedy? – zapytała, udając zainteresowanie.

Spojrzał na nią rozmarzony i uśmiechnął się. Teatralnym gestem zerwał z wiszącego przy drzwiach kalendarza dwie kartki.

– Pojutrze causa finita, we wtorek moją śtukę zobaczą zwykli ludzie.

– O której godzinie? – rzuciła, próbując zyskać na czasie.

Wycelował palcem w zegar ścienny wiszący obok kalendarza i w milczeniu pokazał zakurzone rzymskie cyfry.

– Przedwczoraj wynająłem nowy gabinet prób i tylko ja wiem, gdzie się znajduje. Wszystkozrobiłem sam – zaakcentował, idąc w stronę okna. – Sam przyczepiłem karnisze. Kurtynę uszyłem u bazylianek i przywiozłem tramwajem w walizce. Trochę światła wpada między podłogą i kratą, ale to nie jest duży feler. Nie będziesz się śmiać, Chaju? – ciągnął, zerkając przez starą, pożółkłą firankę na podwórko, na którym leżały arkusze zerwanej papy i sterta desek.

– Nie będę się śmiać – odpowiedziała jak automat, powoli zmierzając w stronę drzwi.

– To dobrze, bo chcę ci powiedzieć, że czerwony plusz jakoś dziwnie mnie podnieca. Wysłałemjuż zaproszenia, więc najważniejsza publika mnie nie zawiedzie.

– O wszystkim pomyślałeś, bo jesteś wielki! – powiedziała, łapiąc za klamkę.

– Tak! No i mam już nową aktorkę – oznajmił, zbliżając się do niej. – Ale nie musisz byćzazdrosna: to bardzo grzeczna dziewczynka, która zrobi to, o co ją poproszę. Wszystko dokładnie zaplanowałem. Zresztą, ja widowni nie oszukuję. – Patrzył jej w oczy. – Pierwszy otworzę dla niej przestrzeń. I teraz wiem, że przez kilka dni kurtyna musi być nieruchoma – mówił, dotykając gorącym językiem jej szyi. – Potem trzeba przygotować aktorów do ich nowej roli. Czasem są oporni, jak ty, i nieświadomi nie potrafią sami zrozumieć meritum kreacji, a wtedy, jak prawdziwy reżyser, staram się im dyskretnie podpowiedzieć.