Выбрать главу

Dziewczyna jakimś cudem wywinęła się pod jego ramieniem, otworzyła drzwi i znalazła się na korytarzu.

– Myszogene! Wariaaat! – wrzeszczała, zbiegając szybko po schodach. – Gówno mnie obchodzitwoja zasrana kreacja. Wiesz? Możesz se puszczać w ruch te swoje pieprzone pacynki.

– Chaja, Chajka! – wołał za nią. – Wracaj natychmiast, bo pożałujesz! Dałem ci pieniądze,suko, masz mi to w zębach przynieść. Słyszysz, gówniaro? Bez tego mi nie wracaj!

Nie odezwała się. Kiedy ucichły jej kroki na klatce schodowej, zamknął drzwi i przekręcił klucz. Nie mógł się opanować, drżały mu dłonie. Przeklinając, wymierzył sobie policzek. To poskutkowało. Podszedł do stołu i łyżką nabrał ze słoika kupionego u Teliczkowej połyskujący kawior. Oblizał łyżkę i wypił wprost z butelki resztkę szampana, aż pociekło mu po brodzie. Otarł się chusteczką, potem klęknął przy łóżku, jakby miał odmawiać pacierz, pochylił się i wyciągnął małą skórzaną walizkę. Rzucił ją na materac, nacisnął zamek i wyjął pakunek z napisem: „Oddział Hipoteczny Banku Galicyjskiego”. Odwinął szary papier i położył ręce na lekko pożółkłych kartkach. Zamknął oczy. Wiedział, że się zmienił, że zmieniła go ta porywająca powieść i teraz jest już inny, lepszy. Po sekundzie uznał ten gest za trywialny i zawstydził się go.

Jeszcze raz spojrzał i litera po literze smakował podniecający tytuł – „Nieśmiertelność”.

Znał treść maszynopisu na pamięć i żałował, że nie jest on kompletny. Brakowało kilkunastu końcowych kartek, za które oddałby wszystkie pieniądze. Niektóre strony nosiły na sobie ślady deszczu, inne odciski niemytych rąk, tytoniu i wydłubanych z nosa smarków. Nie przeszkadzało mu to jednak. Mógł wskazać słowa, które wyrwały go z okrutnej, przygotowanej przez los matni. I to najważniejsze zdanie, z którym budził się i zasypiał, że oddech śmierci pozwala odkryć nieśmiertelność. Pomyślał, że on i autor – Stefan O., są sobie równi, i postanowił, że następnego dnia pójdzie na pocztę i wspaniałomyślnie odeśle mu maszynopis.

Zadowolony wszedł do kuchni i uniósł przyczepioną do okna zazdrostkę. Patrzył na chmurę nieruchomo wiszącą nad dachami domów, a potem przez chwilę zastanawiał się nad aktorką i czekającą ją próbą. Powtórzył w myśli swoje zdanie i uśmiechnął się.

W kawiarni Raucha panował miły niedzielny gwar. Goście delektowali się znakomitymi ciastkami: murzynkami, kartofelkami i serniczkami, popijając je musującą oranżadą, kawą lub zimnym karmelowym piwem. Wokół stolików uwijały się młodziutkie kelnerki ubrane w szykowne brązowe żakiety i białe fartuszki z falbankami. Każda z nich miała wpiętą we włosy białą różyczkę, wykonaną z marszczonego jedwabiu.

Jakub wyjął Piotrusia z wózka, postawił go na podłodze, potem zdjął kapelusz. Anna wybrała stolik przy oknie. Powiesiła płaszcz na wieszaku i siadła tak, by obserwować ulicę i przechodniów, Kasia zaś wprowadziła wózek, co spotkało się ze zdziwionym spojrzeniem kelnerki. Po krótkiej naradzie zamówili trzy wiedeńskie serniki z rodzynkami i czekoladową polewą, jeden kartofelek z migdałami, dwie malinowe oranżady, a dla Jakuba gorzką kawę z kardamonem.

Anna wzięła Piotrusia na kolana i z namaszczeniem karmiła go, nabierając łyżeczką małe kawałeczki ciasta. Kasia zjadła kartofelek i z zadowoleniem popiła go oranżadą.

Przy sąsiednim stoliku jakieś starsze małżeństwo dyskutowało o przepowiedni węgierskiej wróżki.

– Boriska Silbiger nigdy się nie pomyliła! – powiedział siwy jak gołąbek mężczyzna w czarnymsurducie z białą muszką i z cwikierem na nosie. – Poniosą klęskę przy trzeciej próbie rozszerzenia granic! Sama się, Stefanio, przekonasz!

– O ile, Wiktorze, do tego czasu na śmierć mnie nie zanudzisz! – odparła kobieta w staromodnejsukience, uczesana w kok, z lornionem na srebrnym łańcuszku.

Nim wyszli, Jakub kupił jeszcze na wynos osiem serniczków i pół kilograma słodkich sztolwerków w rożku z papieru. Tak zaopatrzeni ruszyli odwiedzić rodziców.

Przez cały czas myślami był nieobecny. Wciąż wracał do tego, co powiedział mu Robert Barecki, i do nieuchwytnego Emiliana Kanclerza, który jakby się pod ziemię zapadł. Zawsze, ilekroć był u teściów, roztrząsał w myślach swoje sprawy, zamiast włączyć się do nudnej dyskusji.

Przyzwyczaił się do tego. Od kilku lat stosunki z rodzicami Anny przypominały wyrafinowaną grę. Teraz również uznał, że nie ma sensu kibicować żonie. To ona za nich dwoje prowadziła rozmowę, to ona chwaliła się domem, on zaś tylko niekiedy potakiwał albo zaprzeczał. Dlatego kiedy Piotruś zasnął, bez skrupułów przeprosił Annę i teściów, a potem na pół godziny wyrwał się do swoich rodziców, którzy mieszkali niedaleko, by „przekazać im ważną wiadomość”.

Po wejściu do mieszkania Jakub przeżył wstrząs. Matka go nie poznała. Nie pomogło tłumaczenie ojca. Łagodnie i dobrotliwie uśmiechała się do młodego, obcego pana, który przyszedł pogawędzić z jej przyjacielem-mężem.

– Pan z daleka? – dopytywała się, patrząc pustym wzrokiem.

– Nie bardzo – odpowiedział. Ze łzami w oczach rozwinął przyniesione trzy serniczki.

Kiedy zjedli ciastka, popijając je herbatą słodzoną miodem, Jakub zapytał ojca, czy zmienił zdanie.

– A może przeniesiecie się z mamą do nas, na Pohulankę? Kasia uczyłaby się malować, sampowiedziałeś, że z niej pojętna uczennica. Zastanawialiśmy się z Anną i doszliśmy do wniosku, że jedna pielęgniarka wam nie wystarczy.

– Synu, synu! – Ojciec zaczął górnolotnie, tak jak tylko on potrafił. – Znasz przysłowie o starychdrzewach? Tu z okna widzę Najświętszą Panienkę na cokole i tramwaj, jak skręca na Frydrychówkę, a u was albo zobaczę groby bohaterów, albo poczuję ten, no, smród od browaru Kleina.

– Tato, teraz się dużo zmieniło. – Obserwował, jak matka porusza ustami i wolno przesuwapaciorki różańca. – Moglibyście posiedzieć na werandzie. Powspominalibyśmy dawne czasy.

Pamiętasz, jak z Edkiem...

Ojciec machnął ręką.

– Lepiej powiedz, będzie ta wojna, czy nie? Hitlerek napina muskuły, ale my się nie damy, co?

– Jasne, tato, wojny nie będzie. W ostatnich dniach prezydent RP dokonał objazdu CentralnegoOkręgu Przemysłowego i był w Stalowej Woli. W zeszły czwartek nasz „Kurier” na pierwszej stronie zamieścił wielkie zdjęcie z tej wizyty. Przedwczoraj zaś gauleiter Gdańska Foster złożył u trumny Marszałka kwiaty! Wiesz, co to znaczy? Boją się nas! Hitler nie taki straszny, poza tym mamy najlepsze na świecie bombowce. W pięć minut dolecą do Berlina.

– Ot co! Ot co! – ekscytował się ojciec.

Jakub zastanawiał się nad czymś przez chwilę, a potem, starając się nie urazić ojca, rzucił ostrożnie:

– Wiesz, jedna myśl nie daje mi spokoju. Ale nie będziesz się gniewał?

– Pytaj śmiało, synu. Masz jakiś problem?

– Opowiadałeś kiedyś, że przed wojną z bolszewikami brałeś udział jeszcze w dwóchkonfliktach, ale nie pokazywałeś mi żadnych zdjęć ani pamiątek.

– Nie wierzysz mi?

– Wierzę, ale...

– Byłem... nazwijmy to, „obserwatorem”. Miałem specjalne misje, zaręczam, że nie musisz sięza mnie wstydzić – uciął krótko. – Przysięgałem zachować tajemnicę i nic mnie z tej przysięgi nie zwolni. Teraz mi wierzysz? – zapytał melancholijnie.